„Dostałam romantyczny bukiet bzu od narzeczonego. Szkoda tylko, że liścik w nim nie był do mnie”
„W jednej sekundzie zapach bzu stał się duszący. Przeczytałam zdanie trzy razy, zanim dotarło do mnie jego znaczenie. To nie był liścik dla mnie. Nie był o mnie. I nie był przypadkowy. Paweł, mój narzeczony, napisał go dla innej kobiety. I to nie był żart. To była deklaracja”.

Czasami nie potrzebujesz fanfar, fajerwerków, ani dramatycznych wyznań. Czasami wystarczy ktoś, kto pamięta, że najbardziej kochasz bez. Że najbardziej lubisz, kiedy dzień zaczyna się od kawy i pocałunku w czoło. Tak właśnie wyglądało moje życie z Pawłem. Był moim domem – tym ciepłym, stabilnym, bezpiecznym. Wierzyłam, że to szczęście. Narzeczeństwo tylko przypieczętowało coś, co i tak wydawało się wieczne.
Mieliśmy wspólne konto na Netflixie, plan na wakacje w Chorwacji i listę gości na ślub wypisaną czarnym długopisem. Czasem się spieraliśmy – o pranie, o zmywanie, o zbyt długie granie na konsoli – ale były to kłótnie ludzi, którzy wiedzą, że zawsze wracają do siebie. A Paweł... Paweł miał ten swój uśmiech, którym potrafił rozpuścić każdy mój gniew.
Dlatego gdy tego popołudnia wrócił z pracy z bukietem bzu, pomyślałam tylko jedno: „Jak ja go kocham”. Pachniały tak intensywnie, że od razu zaniosłam je do kuchni, by znaleźć dla nich największy wazon.
– Dla mojej wspaniałej narzeczonej – powiedział, całując mnie w czubek głowy.
Nie zauważyłam od razu tej małej, białej karteczki wśród kwiatów. Ale ona tam była. Czekała, by wyrwać mnie z mojej beztroski. I kiedy ją podniosłam, nawet nie przeczuwałam, jak bardzo zmieni wszystko.
Myślałam, że to pomyłka
Karteczka była mała, niepozorna, jak liścik dołączany do kwiatów w kwiaciarni. Ale moje serce już wtedy zareagowało instynktownie. Coś we mnie zamarło. Palcami delikatnie rozwinęłam zgięty papier, jakbym przeczuwała, że to, co w nim znajdę, będzie czymś więcej niż tylko zwykłym bilecikiem.
„Anito, jesteś moim tlenem. Nie umiem bez ciebie oddychać. Kocham. Paweł”.
W jednej sekundzie zapach bzu stał się duszący. Przeczytałam zdanie trzy razy, zanim dotarło do mnie jego znaczenie. To nie był liścik dla mnie. Nie był o mnie. I nie był przypadkowy. Paweł, mój narzeczony, napisał go dla innej kobiety. I to nie był żart. To była deklaracja.
Zaparło mi dech. Świat wokół jakby zamarł. Poczułam, że coś we mnie się kruszy, że wszystko, w co wierzyłam, traci sens.
– To nie może być prawda – szepnęłam sama do siebie, jakby wypowiedziane słowa mogły cofnąć rzeczywistość. – To musi być jakaś pomyłka...
Tylko że nie była. Paweł nie miał kolegi o imieniu Anita. Nie znałam żadnej Anity w jego otoczeniu, oprócz tej jednej – koleżanki z pracy, o której mówił kilka razy z dziwnym uśmiechem.
I nagle wszystko zaczęło się układać w całość. Tylko nie taką, jakiej chciałam.
Musiałam się wygadać
Jeszcze tego samego wieczoru pojechałam do Marty. Szłam do niej jak w transie, jakby stopy same mnie prowadziły, a reszta mnie została gdzieś w kuchni, ściskając tamten liścik. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Marta spojrzała na mnie i od razu wiedziała, że coś się stało.
– Julia, co jest? – zapytała, gdy tylko mnie zobaczyła.
Nie odpowiedziałam. Po prostu podałam jej kartkę. Czytała ją długo, a potem podniosła na mnie wzrok.
– On to naprawdę napisał? – zapytała.
Skinęłam głową. Usiadłam ciężko na kanapie, a łzy same zaczęły spływać mi po policzkach.
– Myślisz, że to tylko… przyjaźń? Że może to żart? – spytałam, głosem niemal bezgłośnym.
Marta prychnęła.
– Jeśli to żart, to ktoś tu ma bardzo kiepskie poczucie humoru. Julia, on cię zdradza.
Spojrzałam na nią z bólem.
– Nie chcę tego wiedzieć.
– Ale musisz. Nie możesz udawać, że to się nie wydarzyło.
Usiadła obok mnie, wzięła mnie za rękę.
– Musisz z nim porozmawiać. Patrzeć mu prosto w oczy. I nie pozwolić się zbyć.
Pokiwałam głową. Bałam się tej rozmowy. Bardziej niż czegokolwiek. Ale wiedziałam, że już nie mogę się cofnąć. Musiałam się dowiedzieć, kim był naprawdę człowiek, z którym planowałam przyszłość.
Nawet nie zaprzeczał
Czekałam, aż wróci. Siedziałam na kanapie, ściskając w dłoni zagiętą karteczkę. W całym mieszkaniu panowała cisza, której wcześniej nie znałam — pełna napięcia, gęsta, jakby każda rzecz dookoła wiedziała, co się zaraz wydarzy.
Kiedy wszedł, uśmiechnięty, z torbą z zakupami, spojrzał na mnie zaskoczony.
– Hej, coś się stało? – zapytał, podchodząc.
Podałam mu liścik. Nie powiedziałam ani słowa. Przeczytał go w milczeniu, raz, drugi. Jego twarz pobladła.
– Julia, to nie tak...
– To dokładnie tak. Bukiet, liścik, „Anito, jesteś moim tlenem” – powtórzyłam chłodno. – Ile czasu mnie okłamujesz?
Spuścił wzrok. Jego głos był cichy, jakby próbował mówić do siebie, nie do mnie.
– Od kilku tygodni... to się... samo zaczęło.
– Samo? – przerwałam. – Czyli przypadkowo ją pocałowałeś, przypadkowo pisałeś te czułe bzdury?
Paweł wyglądał na zmieszanego, może nawet zawstydzonego. Ale nie żałował. W jego oczach nie było bólu. Tylko strach przed konsekwencją.
– To nic nie znaczyło, Julia. Jesteś dla mnie ważniejsza.
– Widzisz – powiedziałam, wstając – dla mnie to właśnie znaczy wszystko.
Zamknęłam się w łazience. Musiałam złapać oddech, zanim wszystko we mnie wybuchnie.
Nie mogę mu wybaczyć
Następnego dnia zaczęłam się pakować. Bez słowa, bez awantury. Czułam w sobie ciszę, której wcześniej nie znałam — nie była to ulga, raczej spokój przed burzą. Paweł chodził za mną jak cień, ale już się nie tłumaczył. Widział, że coś się zmieniło. Że nie zamierzam już słuchać.
– Julia, błagam cię... – zaczął, gdy wrzucałam do torby bieliznę. – Nie możesz tak po prostu odejść.
Odwróciłam się powoli.
– A ty mogłeś mnie zdradzić „tak po prostu”?
Zamilkł. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, patrząc na siebie jak obcy.
– To był błąd. Raz. Jeden. Przysięgam, że więcej się to nie powtórzy.
– Ale już się wydarzyło – odpowiedziałam. – I nie jesteśmy już tacy sami. Ja już nie jestem twoją narzeczoną, Pawle.
Zdjęłam pierścionek z palca i położyłam go na komodzie. Odetchnęłam głęboko, zaskoczona, że nie płaczę. Że nie krzyczę.
– To wszystko boli mniej, niż myślałam – dodałam. – Może dlatego, że już wcześniej czułam, że coś między nami pękło.
– Kocham cię, Julka... – powiedział rozpaczliwie.
– Ale nie wystarczająco – odparłam i chwyciłam torbę.
Zatrzasnęłam drzwi za sobą. Tym razem naprawdę.
Czułam się oszukana i rozbita
Pierwsze dni były ciche. Przerażająco ciche. Żadnych wiadomości od Pawła, żadnych znajomych zapytań, tylko ja i ściany kawalerki po babci, do której się tymczasowo wprowadziłam. Pachniało stęchlizną i kurzem. Pachniało brakiem.
Nie wiedziałam, co robić. Praca stawała się ratunkiem, coś, co trzymało mnie przy zdrowych zmysłach. Ale wieczorami... wieczorami przychodziły pytania. O to, czy można było coś zauważyć wcześniej. Czy był moment, kiedy powinnam była się zatrzymać.
Zaczęłam prowadzić notatnik. Zapisywałam wszystko: co czuję, czego się boję, co sobie obiecuję. Marta dzwoniła codziennie. Czasem tylko po to, żeby zapytać, co jem na obiad. Innym razem przynosiła mi wino i słone paluszki, mówiła głupoty, tylko po to, żebym się uśmiechnęła. Uśmiechałam się coraz częściej.
Zaczęłam chodzić na spacery. Odzyskiwałam ciało, rytm, oddech. Po raz pierwszy od dawna zrozumiałam, że samotność to nie wyrok. To przestrzeń. I że w tej przestrzeni jestem ja – nie złamana, tylko odbudowująca się. Paweł napisał raz. Krótkie: „Tęsknię.” Nie odpisałam.
Julia, 30 lat
Czytaj także:
- „Teściowa zabrała nas na majówkę. Mężowi dogadzała, a mnie chciała wychowywać i traktowała jak służącą”
- „Na wyjeździe w majówkę chciałem integrować się z koleżanką pod wspólną pościelą. Żona zwęszyła podstęp jak tanie perfumy”
- „Majówka u teściów zakończyła się rozwodem. Chciałam poprosić męża o sól, a wykrzyczałam mu wszystkie żale”

