„Dostałam pracę, o której marzyłam od dzieciaka. Niestety w Polsce ambitnym pracownikom szybko podcina się skrzydła”
„– Nie jesteśmy biblioteką akademicką, żeby szerzyć kulturę i nieść kaganek oświaty. Dziewczyno, w jakim świecie ty żyjesz? Jeszcze niczego nie zrozumiałaś? Ja siedzę w tym od lat. Tutaj nie ma miejsca dla takich mądrali, którym wydaje się, że wszystkie rozumy pozjadali – powiedziała”.

- Listy do redakcji
Od dziecka uwielbiałam książki. Potrafiłam zniknąć pomiędzy regałami w bibliotece na całe popołudnia. Gdy inne dziewczynki bawiły się lalkami, ja przepisywałam cytaty z ulubionych powieści i marzyłam, że kiedyś sama będę pracować w wydawnictwie. Będę decydować o tym, co trafi do czytelniczek. Moje nazwisko pojawi się na skrzydełkach książek, a pisarze będą przysyłać mi pierwsze, jeszcze pachnące drukiem egzemplarze. Brzmi naiwnie? Być może. Ale naprawdę w to wierzyłam.
Literatura była moją wielką pasją
W liceum wybrałam profil humanistyczno-medialny. Miałam szczęście, że w moim mieście była akurat taka klasa, którą na dodatek prowadziła moja wychowawczyni – polonistka z prawdziwego powołania. Pani W. szybko zauważyła moje zamiłowanie do literatury i zaczęła polecać mi książki spoza oficjalnej listy lektur. Ba, nawet czasami pożyczała mi swoje powieści do przeczytania.
– Karolina z III B kiedyś może zostanie znaną pisarką. Jej wypracowania są naprawdę świetne. Ma coś więcej niż to słynne lekkie pióro. Ona ma pewien pazur, dlatego jej teksty czyta się z prawdziwą pasją – kiedyś podsłuchałam, jak mówiła do naszej anglistki.
Po maturze poszłam na polonistykę. Studia były takie sobie. Na mój rok trafiło dużo dziewczyn „z całkowitego przypadku” jak się to mówi. Początkowo przygotowywano nas głównie do pracy w szkole, a pedagogika nie była moją pasją. Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale filologia polska to nie tylko literatura, ale i językoznawstwo ogólne i współczesne, gramatyka historyczna i opisowa, łacina, fonetyka z fonologią.
Ciągle marzyłam
Po obronie magisterki pracowałam jakiś czas w eleganckim butiku należącym do mojej ciotki. Zarabiałam tam całkiem nieźle, dobrze dogadywałam się z klientami i wprost uwielbiałam swoją szefową, czyli młodszą siostrę mojej mamy. Wiedziałam, jednak, że nie to w życiu chcę robić.
W międzyczasie zrobiłam kurs redakcji tekstu i korekty, prowadziłam bloga o książkach, pisałam recenzje do portali książkowych, dorabiałam zleceniami. Aż w końcu pojawiło się moje wymarzone ogłoszenie o pracę. Duże i naprawdę znane wydawnictwo, z prawdziwymi bestsellerami, szukało redaktorki. Wysłałam CV, list motywacyjny, linki do swojego bloga i recenzji, próbki prac.
Szczerze mówiąc, to nie byłam pewna, czy odezwą się właśnie do mnie. Oprócz praktyk studenckich i darmowego stażu w niewielkim wydawnictwie specjalizującym się w literaturze dziecięcej, nie miałam dużego doświadczenia. A ta marka była naprawdę dobrze znana w środowisku. To tam swoje dzieła wydawało wielu moich ulubionych pisarzy. W tym znany autor kryminałów i autorka ze świetnym piórem specjalizująca się w powieściach kobiecych.
– Bardzo chciałabym się tam dostać – tłumaczyłam ciotce Agnieszce podczas wspólnej zmiany w butiku. – Ale nie wiem, czy w ogóle moja kandydatura będzie brana pod uwagę. Może zgłoszą się ludzie z porządnym doświadczeniem redakcyjnym? – wahałam się.
– Musisz wierzyć w siebie Karolina. Kto, jeśli nie ty? Przecież ty znasz każdą nowość zanim jeszcze pojawi się na półkach księgarni – ciocia starała się dodać mi otuchy. – Wiesz, lubię z tobą pracować i starasz się świetnie wykonywać swoje obowiązki. Ale widzę też, że to nie twoja bajka i miejsce, w którym naprawdę chciałabyś być – uśmiechnęła się do mnie, a ja poczułam, że naprawdę mnie wspiera.
Dostałam tę pracę
Jakież było moje zdziwienie, gdy zaledwie kilka dni później odebrałam telefon z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną. Do spotkania przygotowałam się znakomicie. Elegancki żakiet i spodnie, schludna fryzura. Ale nie to było najważniejsze. Byłam zachwycona miejscem, gdzie mnie zaproszono. Już wyobrażałam sobie, że na co dzień chłonę atmosferę wydawnictwa, wybieram najlepsze książki do druku, organizuję spotkania ze znanymi pisarzami, biorę udział w topowych targach książki. Eh, to był właśnie świat, w którym od zawsze chciałam się znaleźć.
Z kobietą od rekrutacji rozmawiało mi się znakomicie. Pochwaliła moje recenzje zamieszczane na blogu, widać było, że spodobała się jej moja pasja i oryginalne opinie wyrażane o literaturze. Jednak standardowo, stwierdziła, że w razie zainteresowania zadzwonią.
I znowu byłam święcie przekonana, że to już koniec i na zawsze zostanę w butiku. Jednak po dwóch tygodniach telefon znowu zadzwonił, a w słuchawce usłyszałam przyjemny kobiecy głos:
– Gratulujemy, pani Karolino. Zapraszamy na pokład i witamy w dziale redakcji.
Niemal skakałam pod sufit. Tego dnia umówiłam się na wieczór z Wiktorią – koleżanką z butiku.
– Za spełnione marzenia i twój przyszły sukces – Wiki wzniosła toast bezalkoholowym drinkiem, który zamówiłyśmy.
– Tak. I za to, żebym wreszcie poznała swojego ulubionego pisarza. Myślę, że w tym wydawnictwie mam na to szansę – powiedziałam niby żartem i mrugnęłam do kumpeli okiem, ale w głębi serca właśnie o tym marzyłam.
O spotkaniach ze znanymi autorami, pisaniu recenzji, wybieraniu najlepszych debiutów, dzieleniu się swoją pasją z czytelnikami. Ależ się myliłam.
Szefowa była nieprzyjemna
Pierwszego dnia przyszłam ubrana starannie, ale nie przesadnie oficjalnie. Bluzka w groszki, lniane spodnie, włosy spięte. Chciałam zaprezentować się z najlepszej strony – profesjonalnie, a jednocześnie nie za sztywno. Na miejscu powitała mnie Olga, moja przełożona. Miała spojrzenie zimniejsze niż klimatyzacja w biurze i ton głosu, który mówił jedno: „nie jesteś tu po to, żeby mieć pomysły”. Naprawdę. Ta kobieta potrafiłaby zniechęcić każdego.
Przez pierwsze tygodnie kazano mi robić korekty najgorszych książek, jakie dotychczas czytałam. Jakieś sztampowe romansidła o greckich milionerach, mnóstwo poradników z błędami ortograficznymi, biografie celebrytów napisane przez ghostwriterów. Na sugestię, że warto byłoby coś poprawić w nich stylistycznie, od Olgi usłyszałam jej ulubiony tekst:
– Nie jesteś tutaj od myślenia. Od tego są inni. Ty jesteś od poprawiania przecinków.
Zacisnęłam zęby. Przecież każda droga zaczyna się od dołu, prawda? Może po prostu muszę przebrnąć przez najbardziej nudną i niewdzięczną pracę, żeby dotrzeć do miejsca, w którym naprawdę chciałabym się znaleźć?
Byłam w szoku
Wydawało mi się, że wydawnictwa istnieją po to, żeby szerzyć kulturę. To była ogromna naiwność. Naprawdę ogromna. Prawda była taka, że nasza redakcja działała dokładnie tak, jak każdy inny dział marketingu. Liczyło się, czy autor ma szeroką publiczność na Facebooku i Instagramie. Czy jego okładka da się kliknąć i czy w opisie zmieści się słowo „mrożący krew w żyłach”.
Treść? Jakość? To było na końcu listy. Ważne było, żeby książka była chwytliwa, kontrowersyjna i dobrze się sprzedawała. A celebryci, także ci internetowi, o wiele lepiej się sprzedawali niż ludzie, którzy chcieli przemycać do swoich powieści artystyczne wartości.
Zobaczyłam, jak redaktorzy odrzucają dobre teksty, bo były za mądre. Jak jedna z koleżanek płakała w toalecie, bo przez przypadek wypuściła ebooka z błędem na stronie tytułowej. Nikt jej nie wsparł. Olga rzuciła tylko:
– W naszej pracy nie ma miejsca na emocje. Trzeba mieć twardy tyłek i być odpornym na upadki.
Ja jednak wciąż się łudziłam. Pisałam w domu recenzje, sugerowałam tytuły, przemycałam propozycje wydania wartościowych pozycji. Odpowiedź była zawsze ta sama:
– Tego i tak nikt nie kupi – powtarzała szefowa.
Gdy chciałam, żebyśmy wydali naprawdę wartościowy tomik poezji, który przysłała nam pewna początkująca autorka, Olga zaczęła się ze mnie śmiać.
– Nie jesteśmy biblioteką akademicką, żeby szerzyć kulturę i nieść kaganek oświaty. Dziewczyno, w jakim świecie ty żyjesz? Jeszcze niczego nie zrozumiałaś? Ja siedzę w tym od lat. Tutaj nie ma miejsca dla takich mądrali, którym wydaje się, że wszystkie rozumy pozjadali.
Moja pasja znikała
Zaczęłam zauważać zmiany. Nie czytałam już w domu książek dla przyjemności. Każdy tekst analizowałam pod kątem interpunkcji. Siedząc w fotelu z kryminałem, łapałam się na tym, że w mojej głowie pojawiają się myśli typu:
„Ten akapit jest za długi, narrator się gubi”.
Praca zaczęła zżerać to, co kochałam najbardziej. A potem przyszedł ten dzień. Dostałam w ręce powieść młodej, utalentowanej pisarki. Miała wszystko — klimat, lekko zadziorne pióro, niebanalny styl, świeżość. Przeczytałam ją jednym tchem. Poszłam do Olgi z błyskiem w oczach.
– To jest perełka, mówię ci. Właśnie tego nam trzeba. To będzie bestseller.
Szefowa tylko zerknęła na okładkę.
– A ile ona ma followersów? Bo w ogóle nie kojarzę tej kobiety ze zdjęcia.
Ręce mi po prostu opadły. Ale jeszcze próbowałam.
– Nie wiem, może kilkuset? Ale to nieistotne, książka... – zaczęłam tłumaczyć.
– To nie wchodzi w grę. Jeśli nie ma zasięgów, nie wydajemy. Nie będziemy nikomu budować charytatywnie kariery od podstaw. Najpierw trzeba się postarać, zbudować społeczność, zdobyć potencjalnych czytelników. A dopiero później przychodzić do poważnego wydawnictwa.
Wróciłam do biurka i usiadłam. W gardle stworzyła mi się gula. Poczułam się, jakby ktoś właśnie podeptał coś, co uważałam za święte.
Nie wytrzymałam
Wydawało mi się, że znalazłam się tam, gdzie zawsze chciałam być. Ale okazało się, że wymarzona praca nie zawsze wygląda tak, jak to sobie układamy w swojej głowie. Czy naprawdę o to chodziło? Żeby sprowadzać książki do produktu, a literaturę do tabelki w Excelu?
Złożyłam wypowiedzenie po trzech miesiącach. Znajomi mówili, że zwariowałam. Że powinnam zacisnąć zęby. Ale ja już wiedziałam, że każda przeczytana książka boli, kiedy robi się z niej tylko towar. A ja nie chciałam być ekspedientką w hipermarkecie z fikcją.
Dzisiaj znowu czytam. Dla przyjemności. Piszę też bloga o książkach — bez clickbaitów i bez recenzji sponsorowanych. I chociaż może nie mam milionów odsłon, wiem jedno: to jest zgodne z tym, co czuję. Czy żałuję? Nie. Bo czasami trzeba spełnić marzenie, żeby zrozumieć, że jednak inna droga będzie dla nas najlepsza.
Karolina, 28 lat
Czytaj także:
- „Mąż po 10 latach przyznał się, co zrobił, kiedy byłam w ciąży. Myślał, że teraz będzie mnie mniej bolało”
- „Myślałam, że po śmierci męża już nic mnie nie złamie. Wtedy odkryłam jego drugi telefon i największą tajemnicę”
- „Wakacje z kochanką w Hiszpanii miały być tajemnicą. Przez jedno błędne kliknięcie, straciłem wszystko”

