„Dostałam od szefa kalendarz adwentowy z niespodzianką. Z każdym okienkiem brnęłam coraz głębiej w niebezpieczną grę”
„Pierwszego grudnia rano, wśród stosu poczty, dokumentów i niedopitej kawy, na moim biurku pojawił się kalendarz adwentowy. Klasyczny, czekoladkowy – tyle że piękniejszy niż inne. Złote litery, czerwona wstążka, i... coś jeszcze w pierwszym okienku”.

Zawsze lubiłam grudzień. Może przez pomarańcze z goździkami, może przez światełka na ulicach, które rozjaśniały szarzyznę wieczorów. Ale w pracy ten miesiąc to był armagedon. Końcówka roku w marketingu: raporty, budżety, ostatnie kampanie. Szefostwo lubiło rzucać hasła w stylu: „Olu, zamkniemy to jeszcze przed świętami, prawda?”. Jasne, najlepiej trzy kampanie i prezentację strategii. Na wczoraj.
W tym roku było jednak coś nowego. Naszą szefową działu zastąpił tymczasowo Robert – dyrektor kreatywny. Przystojny, pewny siebie, z głosem jak z reklamy i spojrzeniem, które zatrzymuje cię w połowie zdania. Zawsze trzymał się na dystans. Był trochę zbyt elegancki. „Trochę za bardzo” było w nim wszystko.
Pierwszego grudnia rano, wśród stosu poczty, dokumentów i niedopitej kawy, na moim biurku pojawił się kalendarz adwentowy. Klasyczny, czekoladowy – tyle że piękniejszy niż inne. Złote litery, czerwona wstążka, i... mały, złożony na pół liścik w pierwszym okienku.
– Masz w środku kartki? – zapytał Marek, zaglądając mi przez ramię. – Mój był pusty.
– „Niech ten miesiąc będzie pełen miłych niespodzianek. Takich, na jakie zasługujesz” – przeczytałam cicho.
Zamarłam. Marek uniósł brwi.
– Ciekawe, Ola. Chyba się komuś spodobałaś.
Patrzyłam na ten liścik i pomyślałam: „czy to możliwe, że… to nie przypadek?”.
Nie wiedziałam, jak zareagować
Od tamtego dnia otwierałam kolejne okienka ostrożnie, jakby miały wybuchnąć. Każdego ranka w środku znajdowałam nie tylko czekoladkę, ale też nowy liścik. Krótkie, elegancko zapisane zdania. Delikatne komplementy, czasem przemycone pytania. Niby nic konkretnego, ale zbyt osobiste, by były przypadkowe.
Czwarty grudnia: „Pięknie wyglądasz, jak marszczysz brwi, kiedy się koncentrujesz”. Szósty: „Nie każda cisza jest niezręczna. Twoja jest intrygująca”. Ósmego przeczytałam: „Czasem to, czego pragniesz, jest bliżej, niż myślisz”. Serce zabiło mi szybciej. To już nie była życzliwość. To był flirt. Ale z kim? Z Robertem? A może to jakiś kolega? Ktoś z IT? Marek? Nie, Marek był moim kumplem, jest zbyt prostolinijny.
W kuchni przy ekspresie stał Robert. Podniosłam kubek i poczułam na sobie jego wzrok.
– Trudno dziś o dobrą kawę – powiedział. – Czasem wystarczy odrobina słodyczy, żeby dzień był lepszy.
Zamarłam. To było prawie dokładne brzmienie jednego z liścików.
– Zgadza się – wydusiłam, a on uśmiechnął się, jakby tylko czekał na moją reakcję.
– Miłego dnia, Olu – dodał i wyszedł.
Po południu Justyna przysiadła się do mnie z kubkiem kawy.
– Czemu tak się uśmiechasz, jak nikt nie patrzy?
– Ja? Wcale się nie uśmiecham.
– Mhm. Nie próbuj mnie robić w balona. Zdradzisz mi, kto ci poprawia humor?
– Po prostu... lubię grudzień – skłamałam.
Justyna nie wyglądała na przekonaną. A ja czułam, że plotki to tylko kwestia czasu.
Byłam już prawie pewna
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Czy to możliwe, że tylko mój kalendarz jest inny? Że Robert to naprawdę pisze do mnie te liściki?
Zaczęłam wypytywać delikatnie. Najpierw Marka.
– Tak a na serio... masz coś w środku tych czekoladek?
– Czekoladę? – zaśmiał się. – A czego się spodziewałaś, pierścionka zaręczynowego?
– No nie wiem. Może jakiegoś cytatu, motywującego hasła...?
– Nic takiego. Po prostu cukier i kalorie. Czemu pytasz?
– Tak z ciekawości – rzuciłam, udając obojętność. Ale serce zabiło mi mocniej.
Po południu Marek podszedł do mojego biurka. Usiadł bokiem na sąsiednim krześle.
– Ola... powiedz mi tylko coś. Ten kalendarz – przyniósł ci go ktoś osobiście?
– Nie. Leżał rano na moim biurku.
– I jesteś pewna, że nikt inny nie ma takiego?
– Wydaje się, że nie...
– To dziwne. Uważaj, Ola. Może to tylko flirt, ale jeśli to Robert… to może się źle skończyć.
Patrzyłam na niego z niepokojem.
– A co ty o nim myślisz? Tak serio?
Marek odchylił się do tyłu, złożył ręce za głową.
– Facet jest czarujący. Ale to nie znaczy, że bezpieczny. Na ile go znasz tak naprawdę?
Chciałam odpowiedzieć, ale w tym momencie dostałam wiadomość na maila: „Spotkanie 1:1 – projekt kampanii zimowej – Robert M., 15:30”.
Poszłam do sali konferencyjnej. Tylko on i ja. Przyciemnione światło. I jego głos:
– Masz bardzo dobre pomysły. Czasem myślę, że widzisz więcej niż inni.
Spojrzał mi prosto w oczy. Zabrakło mi tchu.
– Ola... – jego głos był cichy. – Jesteś inna niż reszta. I to widać.
Zaczęła się dziwna gra
Przez kilka dni nie otwierałam kalendarza. Pozostawiałam okienka zamknięte, czekoladki nietknięte. Chciałam sprawdzić, czy Robert to zauważy. Może tylko sobie wmawiałam tę historię? Czternastego grudnia podszedł do mojego biurka. Pochylił się lekko, tak że tylko ja mogłam go usłyszeć.
– Nie lubisz niespodzianek, czy boisz się, co znajdziesz w środku?
Zamarłam. To był cytat z jednego z liścików. Spojrzałam na niego bez słowa. Uśmiechnął się półgębkiem i odszedł. Mój kalendarz leżał nietknięty od czterech dni. A jednak... on wiedział. Obserwował.
Tego dnia zostałam dłużej w pracy. Przyszedł mail od Roberta: „Spotkanie przesunięte na 18:00. Pokój 317”. Pokój 317... to jego gabinet. O 17:59 stałam przed drzwiami. Z lekkim wahaniem zapukałam. W środku panował półmrok. Na biurku paliła się tylko mała lampka.
– Czekałem – powiedział cicho.
Zamknął laptopa, podszedł bliżej. W jego spojrzeniu było coś, czego nie widziałam wcześniej. Bliskość. Zamiar.
– Chyba oboje wiemy, że między nami coś jest.
Nie odpowiedziałam.
– Ola, jeśli się mylę, powiedz mi teraz – zamilkł. – Ale jeśli nie...
Wzięłam głęboki oddech.
– A jeśli tak? To co dalej?
Spojrzał mi prosto w oczy.
– To zależy od ciebie.
Zapanowała cisza. Trzymałam w dłoni czekoladkę z dzisiejszego okienka, której nie otworzyłam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy właśnie przekraczam granicę, po której nie będzie odwrotu?
Postawiłam sprawę jasno
Następnego dnia w pracy unikałam Roberta. Omijałam korytarze, nie zaglądałam do kuchni, zamykałam się w salce konferencyjnej pod pretekstem „pilnych analiz”. Nie otworzyłam też kolejnych okienek kalendarza. Stał na biurku, jak wyrzut sumienia, jak prezent, którego nie potrafiłam ani przyjąć, ani odrzucić.
– Ola... wszystko w porządku? – zapytał Marek, kiedy wróciłam z długiego „spaceru” wokół biura.
– Tak, tylko... mam dużo na głowie – ucięłam.
Marek spojrzał na mnie uważnie.
– Pamiętasz, jak mówiłem, że to może się źle skończyć?
Pokiwałam głową.
– Powiem ci tylko jedno: jeśli to gra, lepiej z niej wyjdź, zanim przestaniesz znać zasady.
Zamilkliśmy. Po chwili dodał ciszej:
– Ale jeśli to coś więcej... to przynajmniej nie pozwól, żeby to cię zniszczyło.
Wieczorem, gdy prawie wszyscy już wyszli, poszłam do gabinetu Roberta. Zapukałam i weszłam, nie czekając na odpowiedź. Siedział przy biurku, zaskoczony.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo. – Albo mówisz wprost, czego chcesz... albo to się kończy. Teraz. Bez niedomówień, bez gierek.
Wstał powoli, podszedł bliżej.
– Chcę ciebie, Olu. Ale nie na chwilę. I nie jako sekret.
Patrzyłam mu w oczy, czując, jak cały świat przestaje istnieć.
– Jeśli wejdę w to – powiedziałam – to nie będzie już powrotu.
– Wiem. I nie proszę cię o decyzję teraz.
Zamknęłam za sobą drzwi. Nie płakałam. Ale cały świat zawirował.
Czekałam do ostatniej chwili
Wigilia w pracy zawsze była symboliczna – kilka życzeń przy kawie, sztuczna choinka w recepcji, szefostwo rozdające uściski i te same opłatki co rok. Ale w tym roku czułam, że to coś więcej. Ostatni dzień. Ostatnia czekoladka.
Przyszłam wcześnie. Biuro było prawie puste. Usiadłam przy biurku, spojrzałam na kalendarz. Tylko jedno okienko zostało. Otworzyłam je. W środku znajdowała się mała czekoladka i złożony liścik. „Wszystko zależy od Ciebie. Pokój 317. O 12:00”. Spojrzałam na zegarek. Była 8:12. Miałam kilka godzin, żeby zdecydować, co zrobić. A czułam się, jakby zostało mi tylko kilka sekund.
Pracowałam automatycznie. Robiłam listę kampanii, sprawdzałam maile, ale myśli krążyły wokół jednego pytania: pójść... czy nie? Po 17:00 wszyscy się rozchodzili. Justyna rzuciła mi spojrzenie spod oka.
– To co, Ola? Masz plany na Wigilię?
– Tak. Rodzinne – uśmiechnęłam się. – A ty?
– Jeszcze nie wiem. Może ktoś mnie zaskoczy.
Uśmiechnęła się krzywo i odeszła. 12:03. Stałam pod drzwiami pokoju 317. Nie zapukałam. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Przed biurowcem spotkałam Marka.
– I co, Ola?
– Wybieram siebie – powiedziałam, ledwo słyszalnie.
– I bardzo dobrze – odpowiedział spokojnie. – Nie musisz nikomu udowadniać, że jesteś wyjątkowa. Wystarczy, że ty to wiesz.
Szliśmy razem do tramwaju. Padał lekki śnieg. Nie wiedziałam, co przyniesie styczeń. Ale byłam pewna jednego – nie pozwolę już nikomu robić ze mnie zagadki do rozwiązania.
Wybrałam prawdziwe życie
Wróciłam do domu, zdjęłam płaszcz, rzuciłam torebkę na kanapę i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na zasypaną ulicę. W jednej ręce trzymałam kubek herbaty, w drugiej – małą, ostatnią czekoladkę. Zjadłam ją powoli. Nie było już liścików, ukrytych znaczeń. Po prostu był słodki koniec czegoś, co mogło się wydarzyć... ale nie musiało.
Robert nie napisał ani nie zadzwonił. I dobrze. Chyba oboje zrozumieliśmy, że ta historia miała sens tylko, dopóki była zamknięta w kalendarzu. W codziennych fantazjach. Rzeczywistość byłaby znacznie mniej delikatna. Znacznie bardziej brudna.
Po Nowym Roku wróciłam do pracy. W biurze panowała dziwna cisza, jakby wszyscy coś przeczuwali, ale nikt nie miał odwagi spytać. Justyna rzucała aluzje, których nie chciałam łapać. Marek uśmiechał się z ulgą, ale nic nie komentował. Robert był jak zawsze uprzejmy. Profesjonalny. Tylko raz, kiedy mijaliśmy się w windzie, spojrzał na mnie i powiedział:
– Lubię kobiety, które wiedzą, czego nie chcą.
Nic nie odpowiedziałam. Nie musiałam. W kalendarzu na styczeń, w rubryce z jedynką zapisałam flamastrem jedno zdanie: „Nie bój się wybierać siebie”. To miało być moje postanowienie noworoczne. Pierwsze, którego naprawdę zamierzałam się trzymać.
Aleksandra, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kalendarz adwentowy od teściowej roztopił moje serce. Ukryła w okienku drobiazg, który zapamiętam na całe życie”
- „Nie miałam pieniędzy na święta i poprosiłam o pomoc najbliższych. Zamiast tego sprezentowali mi upokorzenie”
- „Na firmowej Wigilii poznałam żonę mojego kochanka. Powiedziała mi coś, czego nigdy nie zapomnę”

