„Dostałam od męża kalendarz adwentowy z wyznaniami. Już po 3. okienku podejrzewałam, że pomylił mnie z kimś innym”
„Nie robiłam afery. Przez kilka dni udawałam, że to tylko moje przewrażliwienie. Może zmienił styl, może próbował być bardziej... romantyczny, poetycki? Ale gdzieś kiełkowała mi myśl, której nie umiałam wyrzucić, że… te słowa nie były dla mnie”.

Nazywam się Oliwia. Mam trzydzieści osiem lat i – tak przynajmniej mówią – jestem kobietą, która podobno „ma wszystko”. Mąż, dom pod miastem, kuchnia pachnąca ziołowymi przyprawami i czysty stół z białym obrusem. Tomasz – mój mąż – prowadzi firmę, dużo podróżuje. Niby ciągle jesteśmy razem, ale raczej jak sąsiedzi ze wspólnym piętrem niż para, która kiedyś potrafiła spędzić całą noc na rozmowie. Mimo to wszystko wygląda idealnie. Przynajmniej z zewnątrz.
W tym roku kalendarz adwentowy wyglądał jak zawsze – własnoręcznie zrobiony przez Tomka. Małe okienka z datami, a za każdym z nich karteczka z wiadomością i kawałek czekolady. Tradycja, której zazdrościły mi koleżanki. „Taki romantyk!” – mówiły. Tylko że w tym roku coś się zmieniło.
Trzeciego grudnia wyciągnęłam kartkę z napisem: „Nie mogę się doczekać, aż znów poczuję Twój zapach”. Zamrugałam. Przeczytałam raz jeszcze. Przysunęłam karteczkę do nosa. Czekolada pachniała jak zawsze – tania, mleczna. Ale słowa... nie moje. Nie nasze. To nie był nasz język.
– Tomku? – zapytałam przy śniadaniu, opierając się łokciem o blat kuchenny. – Śmieszna ta karteczka dzisiaj. Trochę... inna niż zwykle.
– Aż tak? – zaśmiał się, nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Widzisz, może w tym roku jestem bardziej kreatywny.
Nie odpowiedziałam. Tylko ścisnęłam palcami krawędź karteczki. Coś mi mówiło, że to… nie było do mnie. A on jeszcze się nie zorientował.
Nie poznawałam jego słów
Dziesiąty grudnia. Otworzyłam okienko i wyjęłam kolejną karteczkę. Litery te same, pismo Tomka – pochyłe, z tym charakterystycznym zawijasem przy literze „y”. Ale słowa znów jakby nie dla mnie. „Jeszcze tylko dziesięć dni i znowu będziemy razem…”. Zrobiło mi się słabo. Zerknęłam na męża, który właśnie nalewał sobie kawy. Miał na sobie błękitną koszulę, tę od „ważnych spotkań”. W jego ruchach nie było nerwowości. Żadnej zmiany tonu. Jakby wszystko było w porządku.
– Tomek – odezwałam się ostrożnie. – A ta dzisiejsza wiadomość… To też dla mnie? Te dziesięć dni…?
– A dla kogo innego? – roześmiał się. – Co się z tobą dzieje, Oli? Brzmisz jak jakaś księgowa na kontroli.
– Nie, tylko… trochę dziwne te słowa. Jakby... ktoś inny to pisał.
Zamilkł na chwilę, po czym sięgnął po filiżankę i usiadł przy stole.
– Oli, wiesz, że mam dużo na głowie. Może faktycznie coś mi się pomieszało. Ale to przecież drobiazgi. Nie róbmy z afery.
Nie robiłam. Przez kilka dni udawałam, że to tylko moje przewrażliwienie. Może zmienił styl, może próbował być bardziej... poetycki, romantyczny? Ale z tyłu głowy kiełkowała mi myśl, której nie umiałam wyrzucić: „te słowa nie były dla mnie”.
W nocy nie spałam. Zaczęłam przeglądać stare karteczki z poprzednich lat, które – jak sentymentalna wariatka – trzymałam w pudełku po herbacie. Tamte były inne. Zabawne, czasem czułe. Te nowe? Zbyt namiętne. Za dużo zapachów, tęsknoty, odliczania. Wpadł mi do głowy dziwny pomysł. Nagle wszystko stało się jasne. Może były… dwa kalendarze. Dwie kobiety. I jeden mężczyzna z tym samym charakterem pisma.
Znalazłam ją krok po kroku
Zaczęłam od szuflady w jego biurku. Tomek nigdy nie był szczególnie ostrożny. Klucze do domowego sejfu trzymał w słoiku po oliwkach, a hasło do komputera to imię naszego psa – Rambo, z dużej litery. Na dnie jednej z przegródek znalazłam karteczkę. Niewielką, lekko zmiętą, z nagryzmolonym numerem telefonu i inicjałem: „A.”. Na innej kartce było całe imię i kawałek adresu. Mogłam rzucić to wszystko. Spalić, wyrzucić. Ale nie potrafiłam.
Kiedy wybrałam numer, przez chwilę miałam nadzieję, że nikt nie odbierze. Ale po trzecim sygnale usłyszałam młody, zaskoczony głos:
– Halo?
Zaciągnęłam się powietrzem. Musiałam działać szybko.
– Dzień dobry, tu kurierka. Mam przesyłkę do pani Alicji, ale nie mogę odczytać całego adresu. Czy to ulica Błękitna?
– Tak, dokładnie. To do mnie. A kto jest nadawcą?
Udałam, że ucieka mi zasięg i się rozłączyłam. Alicja. Młodszy głos. Zaskoczony, ale nie czujny. Nie wyglądało na to, że coś podejrzewa. Położyłam się na kanapie i przez godzinę patrzyłam w sufit. W głowie miałam tysiąc myśli, ale jedna była najgłośniejsza: „ona nie wie”. Ta kobieta nie ma pojęcia, że jest „tą drugą”. Napisałam do niej wieczorem. Z anonimowego konta. „Tomasz coś przed tobą ukrywa. Nie jesteś jedyna. Spotkajmy się. Porozmawiajmy. Tylko wtedy dowiesz się prawdy”. Długo nie odpisywała. W końcu przyszła odpowiedź. „Kim jesteś? O co chodzi? Jestem w szoku. Dobrze. Spotkajmy się”.
Wszystko stało się jasne
Spotkałyśmy się w kawiarni, gdzie nikt mnie nie znał. Siedziałam już przy stoliku, kiedy weszła. Wysoka, młoda, pewna siebie. Miała długie włosy spięte w niedbały kucyk i płaszcz, który kosztował pewnie tyle, co mój miesięczny budżet na jedzenie.
Rozglądała się nerwowo, aż nasze spojrzenia się spotkały.
– Alicja? – zapytałam.
Skinęła głową i usiadła powoli, trzymając torebkę jak tarczę.
– Kim jesteś? – zapytała od razu, bez przywitania.
– Żoną Tomasza – odpowiedziałam cicho.
Zamrugała, jakby nie zrozumiała.
– Żoną…? Ale… on powiedział, że jest rozwiedziony. I że jego była mieszka za granicą!
– Jego była? – uśmiechnęłam się gorzko. – Mieszkam z nim pod jednym dachem od dziesięciu lat.
Alicja odchyliła się na krześle blada jak kreda. Milczała długo.
– A ja… – w końcu zaczęła – myślałam, że jesteśmy razem. On mówił, że... planuje ze mną przyszłość. Chciał zabrać mnie na święta do swojej mamy.
– Te święta spędzi z nami. Z całą rodziną – odpowiedziałam.
Przez chwilę obie patrzyłyśmy gdzieś w bok. Dwie kobiety, które miały jednego mężczyznę i zero odpowiedzi.
– Chcesz się zemścić? – spytała nagle. – Dlatego do mnie napisałaś?
– Nie. Chcę prawdy. I chcę, żeby on też ją zobaczył.
Zamieszała łyżeczką w herbacie.
– To, co robimy?
– W Wigilię organizuję kolację. Przygotuję dodatkowe miejsce przy stole. Dla wędrowca. Dla ciebie.
Alicja spojrzała na mnie z niepewnością. Po chwili parsknęła śmiechem.
– Żeby zobaczyć jego minę, jak mnie zobaczy? Dobra, wchodzę w to.
Miejsce przy stole przestało być puste
Nadeszła Wigilia. Śnieg padał ciężko, gęsto, jakby niebo miało nam coś do powiedzenia. Dom pachniał jak zawsze – cynamonem, goździkami, rybą po grecku. Tomasz kręcił się po kuchni. Powiedział, że chciał być „tu i teraz”. Pomagał w gotowaniu, przynajmniej próbował – kręcił się, zawiązał fartuch, rozmawiał z teściową jak idealny zięć. Był w tym dobry. Jak dobry aktor.
– Gotowe – oznajmiłam, stawiając ostatni półmisek na stole. – Dwanaście potraw, świeca, opłatek... i miejsce dla wędrowca.
Tomasz zerknął na puste nakrycie.
– Po tylu latach dalej robisz to miejsce? – uśmiechnął się lekko.
– To tradycja. Nigdy nie wiadomo, kto zapuka.
Tym kimś była Alicja. Dokładnie o osiemnastej zadzwonił dzwonek. Serce podskoczyło mi do gardła. Z kuchni dobiegł głos mojej matki:
– Oliwia, otworzysz?
Wzięłam głęboki wdech i poszłam. Stała w progu, w płaszczu, z rumieńcami na policzkach, trzymając w rękach opakowanie pierniczków.
– Dobry wieczór – powiedziała cicho.
Za mną pojawił się Tomasz. Zobaczył ją i zamarł.
– Alicja? Co ty...?
– Wesołych Świąt – powiedziałam spokojnie. – Dla każdego znajdzie się miejsce.
Usiadła przy pustym nakryciu. Tomasz dalej stał, jakby nie wiedział, w którą stronę uciec.
– Oliwia, ja…
– Nie teraz – przerwałam. – Teraz siadamy do kolacji.
Podniosłam szklankę z kompotem z suszu.
– Za prawdę. Nawet jeśli przychodzi nieproszona.
To była moja niespodzianka
Siedzieliśmy przy stole, jakbyśmy grali w jakąś dziwną wersję „Randki w ciemno”. Cisza ważyła więcej niż ktokolwiek z nas. Alicja nie mówiła nic. Tomasz nerwowo bawił się serwetką. Matka rzucała mi krótkie spojrzenia, próbując zrozumieć, co się właściwie dzieje.
– Może ktoś zacznie kolędę? – zaproponował ojciec, nieświadomy napięcia.
Ale nikt nie zaczął śpiewać. Wszyscy czekali. Na coś. Na mnie. W końcu wstałam. W rękach trzymałam starannie zapakowaną kopertę, przewiązaną złotą wstążką.
– Tomku, to twój prezent – powiedziałam, podając mu ją ponad stołem.
Zmarszczył brwi, rozwiązał wstążkę, wyjął zawartość. Kilkanaście karteczek z kalendarza adwentowego. Do tego zdjęcie – on i Alicja całujący się w kawiarni. Kopia rezerwacji hotelu na weekend w listopadzie. Paragon od jubilera.
Jego twarz zbladła. Oddychał szybko, nerwowo. Wbił we mnie wzrok, jakby szukał ratunku.
– Oliwia… To… ja chciałem ci powiedzieć. Nie wiedziałem jak…
– Nie musisz – przerwałam. – Wszystko już wiem.
Alicja wstała. Sięgnęła do torebki i położyła na stole swój prezent – kartkę z kilkoma zdaniami. Bez podpisu. Bez czułości.
– Już mnie nie szukaj. Nie jestem kimś, kto będzie się tobą dzielić z inną – powiedziała, po czym odwróciła się i wyszła.
Tomasz wstał gwałtownie.
– Poczekaj! – zawołał, ale nie poszedł za nią.
Zwrócił się do mnie, rozkładając ręce.
– Oliwia, możemy o tym porozmawiać…
– Nie. Już nie. Od stycznia składam pozew o rozwód.
Został sam przy stole. Z prezentem, który odebrał mu wszystko.
Życie zaczyna się na nowo
Wyszłam z domu. Szłam powoli, oddychając zimnym powietrzem. Alicja odeszła w swoją stronę, ja w swoją. Nie rozmawiałyśmy już więcej – nie musiałyśmy. Nasza misja się zakończyła. Po chwili wróciłam do pustego domu. Goście rozeszli się wcześniej niż zwykle. Tomasz spakował kilka rzeczy i zamknął się w pokoju gościnnym, jakby jeszcze łudził się, że to wszystko da się jakoś naprawić. Ale się nie da. Są rzeczy, których nie da się skleić.
Zgasiłam światła w salonie. Zostały tylko lampki na choince. Delikatne, ciepłe światełka migały rytmicznie – zupełnie jakby nic się nie stało. Usiadłam przy stole, przy tym dodatkowym nakryciu. Przesunęłam palcem po pustym talerzyku. Miejsce dla wędrowca. Przez lata było tylko gestem. Tradycją, którą powtarzałam bezrefleksyjnie. A dziś? Dziś to miejsce stało się czymś więcej. Przyszła do niego prawda. Nieznajoma. Nieproszona, ale potrzebna.
Oparłam głowę o dłoń. Przez chwilę było mi żal. Nie Tomasza – siebie. Tych wszystkich lat, tej wiary, że jesteśmy „na zawsze”. Ale w tej ciszy, tej wyjątkowej, powigilijnej ciszy… czułam coś jeszcze. Ulgę. Zrozumiałam, kim jestem i kim już nie będę. Nie będę kobietą, która czeka, aż ktoś ją zauważy. Będę kimś, kto otworzy drzwi – nawet jeśli wejdzie przez nie coś, czego się boi.
Z kuchni dobiegło tykanie zegara. Wigilia się skończyła. A życie? Wreszcie mogło się zacząć.
Oliwia, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój eks zjawił się przed świętami i obiecywał mi gwiazdkę z nieba. Na własne życzenie wpakowałam się w bagno”
- „Płakałam, gdy dzieci pisały listy do świętego Mikołaja. Nie wiem, czy w grudniu wystarczy nam na chleb”
- „Dostałam od męża kolczyki w prezencie, ale nie byłam jedyna. Identyczne zobaczyłam na uszach jego koleżaneczki z pracy”

