„Dostałam bukiet sztucznych tulipanów na Dzień Kobiet. Mąż uznał, że to oszczędność, bo nie zwiędną”
„Kiedy wieczorem wrócił do domu i wręczył mi bukiet, moje serce na chwilę zabiło mocniej. Czerwone tulipany, duże i pełne... ale coś mi w nich nie pasowało. Dotknęłam jednego z płatków i aż mnie zamurowało”.

- Redakcja
Od rana czułam ekscytację. Może to dziecinne, ale Dzień Kobiet zawsze miał dla mnie pewną magię. Nie oczekiwałam niczego wielkiego – bukiet świeżych kwiatów, mała czekoladka, może nawet kubek z napisem „Najlepsza Żona na Świecie” wystarczyłyby, bym poczuła się doceniona. W końcu nie chodziło o wartość prezentu, ale o sam gest.
Mój mąż, Tomek, nigdy nie był romantykiem. Zaręczyny zorganizował na kanapie, wręczając pierścionek kupiony przez internet, bo była dobra promocja. Ale mimo to miałam nadzieję, że tym razem się postara. Może zaskoczy mnie czymś miłym?
Czekałam na prezent
Kiedy wieczorem wrócił do domu i wręczył mi bukiet, moje serce na chwilę zabiło mocniej. Czerwone tulipany, duże i pełne... ale coś mi w nich nie pasowało. Dotknęłam jednego z płatków i aż mnie zamurowało. Plastik.
– No i jak? – spytał z dumą. – Nigdy nie zwiędną!
Patrzyłam na niego w osłupieniu, czując, jak powoli narasta we mnie irytacja. Stałam , ściskając plastikowy bukiet w dłoniach, jakby był dowodem rzeczowym w sprawie rozwodowej. Starałam się zebrać myśli, ale jedyne, co kłębiło się w mojej głowie, to jedno pytanie: Czy on naprawdę uważa, że to w porządku?
– Tomek… – zaczęłam powoli, starając się zachować spokój. – Ty tak na serio?
– A co? – wzruszył ramionami, kompletnie nieświadomy nadciągającej burzy. – Przecież piękne, nie? I nigdy nie zwiędną!
– Tomek, to są plastikowe kwiaty!
– No i? – Spojrzał na mnie z miną człowieka, który właśnie rozwiązał zagadkę wszechświata. – To przecież logiczne. Normalne kwiaty zwiędną, a te? Wieczne! Ekonomiczne!
Mąż nie widział problemu
Zacisnęłam powieki. Raz, dwa, trzy… nie zabijesz własnego męża z powodu tulipanów.
– Więc według ciebie Dzień Kobiet to idealna okazja, żeby podarować mi coś, co wygląda jak prawdziwe, ale jest sztuczne?
– No… tak.
– To może powinnam ci kupić plastikowy obiad? Praktyczny, nie zepsuje się, możesz go trzymać latami!
Tomek zmarszczył brwi, czując, że coś zaczyna się psuć.
– Anka, nie przesadzaj. Przecież liczy się gest…
– Gest?! – prychnęłam, podnosząc głos. – Właśnie o to chodzi! To żaden gest! To wyrachowane, oszczędne podejście do czegoś, co powinno być szczere!
Zrobił krok w tył, jakby próbował uniknąć mojego gniewu.
– No wiedziałem, że będziesz marudzić…
I to był gwóźdź do trumny.
Musiałam się wyżalić
Wieczorem zadzwoniłam do Moniki. Nie musiałam długo tłumaczyć – wystarczyło jedno zdanie:
– Tomek kupił mi na Dzień Kobiet plastikowe tulipany.
– Żartujesz? – W jej głosie słychać było niedowierzanie, które po sekundzie zmieniło się w chichot. – Anka, proszę cię, powiedz, że to jakiś głupi kawał.
– Niestety nie – westchnęłam. – On naprawdę uważa, że to świetny pomysł.
– O matko… – Monika już się nie powstrzymywała, śmiała się na całego. – To tak, jakbyś dostała wibrator na baterie słoneczne. Niby działa, niby praktyczne, ale... no kurde, coś tu nie gra!
Mimo irytacji nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Co ja mam z nim zrobić?
– Z Tomkiem czy z tulipanami?
– Z jednym i drugim.
Monika zamyśliła się na moment, a potem powiedziała:
– Zrób eksperyment. Schowaj je. Jeśli zapyta, gdzie są, to znaczy, że naprawdę mu zależało. A jeśli nie... no cóż, przynajmniej będziesz wiedziała, że kupił je tylko dla świętego spokoju.
To był całkiem niezły plan. Ale miałam wrażenie, że jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.
Teściowa popierała synka
Dwa dni później wpadła do mnie teściowa. Przyszła „na kawkę”, co w jej języku oznaczało godzinną analizę mojego małżeństwa, przerywaną krytyką współczesnych kobiet, które „zbyt dużo wymagają”.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, jej wzrok padł na bukiet dumnie stojący na stole.
– Ooo, jakie piękne tulipany! – zachwyciła się.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Są plastikowe – mruknęłam, czekając na jej reakcję.
Ale zamiast oburzenia czy współczucia, zobaczyłam coś, co kompletnie mnie zaskoczyło.
– No i bardzo dobrze! – stwierdziła z entuzjazmem. – Mężczyzna oszczędny to skarb. Powinnaś się cieszyć, że masz takiego męża.
Wzięłam głęboki oddech.
– Ale czy naprawdę uważa mama, że to romantyczne?
Teściowa wzruszyła ramionami.
– A co to za różnica? To tylko kwiaty. Ważne, że pamiętał.
Zacisnęłam usta.
– No właśnie. Tylko kwiaty. Więc dlaczego nie mógł kupić normalnych?
Barbara westchnęła, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie podstaw ekonomii.
– Bo twój mąż myśli rozsądnie. Woli, żebyś miała coś na lata, zamiast wydawać pieniądze na rzeczy, które zaraz wyrzucisz.
Czułam, że jeśli czegoś z tym nie zrobię, za rok dostanę na Dzień Kobiet coś jeszcze gorszego.
To była moja zemsta
Postanowiłam, że skoro Tomek tak bardzo ceni sobie praktyczność, to dam mu jej porządną dawkę. Następnego dnia po pracy czekała na niego niespodzianka. Na stole stał jego ulubiony talerz. A na nim… plastikowe sztućce i jednorazowy kubek.
– Co to ma być? – zapytał, marszcząc brwi.
Uśmiechnęłam się słodko.
– Kolacja. Praktyczna. Możesz używać tych sztućców przez lata, nigdy się nie zniszczą. Oszczędność!
Tomek przewrócił oczami, ale widziałam, że zaczyna coś podejrzewać.
– Anka, serio?
– No co? – wzruszyłam ramionami. – Przecież liczy się gest. Tak samo, jak z tulipanami!
Spojrzał na mnie uważnie, a potem westchnął.
– Czy to jakaś lekcja?
– Dokładnie – przytaknęłam. – Chciałam, żebyś poczuł, jak to jest dostać coś, co w teorii ma sens, ale w rzeczywistości jest po prostu... bezduszne.
Przetarł twarz dłonią, jakby analizował sytuację.
– Dobra, rozumiem…
– Na pewno? – uniosłam brew.
– Tak – pokiwał głową, a po chwili dodał z przekąsem: – Ale przyznasz, że trochę racji miałem?
Nie wytrzymałam. Wzięłam plastikowe tulipany i rzuciłam nimi w niego. I wyszłam z pokoju, zostawiając go sam na sam z dowodem jego „praktyczności”.
Doczekałam się prawdziwego bukietu
Przez kilka dni Tomek chodził podejrzanie cicho. Plastikowe tulipany zniknęły ze stołu, choć nie pytałam, co z nimi zrobił. Może wyrzucił, może trzymał w szafie na czarną godzinę – nie obchodziło mnie to. Ważne było jedno: chyba w końcu zrozumiał, o co mi chodziło. A potem nadszedł kolejny ważny dzień – moje imieniny.
Przyznam, że miałam mieszane uczucia. Nie oczekiwałam cudów, ale liczyłam, że jednak wyciągnął jakieś wnioski. Wieczorem wrócił do domu z bukietem.
– No to… wszystkiego najlepszego – powiedział, podając mi bukiet.
Spojrzałam na kwiaty z rezerwą. Były piękne, czerwone, pachniały…
– Żywe? – uniosłam brew.
– Przysięgam, nie są plastikowe – uśmiechnął się krzywo.
Zaśmiałam się, przyciskając bukiet do nosa. Tak, tym razem się postarał.
– Czyli jednak potrafisz – mruknęłam.
– Potrafię – przyznał, a potem dodał z nutą dumy: – Ale wiesz… promocji i tak nie przepuściłem.
Przewróciłam oczami, ale nie mogłam się nie uśmiechnąć. Tomek może się nie zmienił w stu procentach, ale jedno było pewne – nigdy więcej nie kupił mi plastikowych tulipanów.
Anka, 32 lata
Czytaj także: „Bogaty mąż z Warszawy był spełnieniem marzeń. Nikt nie wie, jaką cenę za życie z nim płacę każdego dnia”
„Czułam, że mąż jeździ do Wrocławia nie tylko w delegację. Nie sądziłam, że ukrywa tam taką tajemnicę”
„Odchodziłam od zmysłów, bo mój narzeczony rozpłynął się w powietrzu. Gdy go znalazłam, wreszcie przejrzałam na oczy”