„Dostałam awans kosztem przyjaciółki, bo sama się o to prosiła. Wybrałam własne marzenia, ale straciłam coś ważnego”
„– Wiesz, że to dla mnie ważne – powiedziała ciszej. – Nie chciałabym, żebyśmy musiały ze sobą konkurować. Przyjaciółki tak nie robią, prawda? – To pytanie zawisło między nami jak topór. Uśmiechałam się, ale coś się we mnie buntowało”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie poczułam, że się duszę. Może to było wtedy, gdy po raz kolejny zostałam po godzinach, robiąc prezentację, pod którą podpisała się Marta. A może wtedy, gdy na spotkaniu z zarządem nie zwrócono się ani razu do mnie, choć to ja przygotowałam całość? Nieważne. Wiem tylko, że któregoś dnia obudziłam się z myślą, że jeśli niczego nie zmienię – to już zawsze będę tą „z tyłu”.
Mam na imię Malwina. Mam 34 lata, magistra z zarządzania, dziesięć lat doświadczenia i – według opinii przełożonych – „duży potencjał przy dobrej koordynacji zespołowej”. To znaczy: jestem dobra, ale niech inni błyszczą. Przez długi czas tak mi to wystarczało. Zwłaszcza że była ze mną Marta – koleżanka z pracy, przyjaciółka od serca, ta, która zawsze wiedziała, kiedy przynieść kawę i kiedy rzucić „Malwa, zostaw to, chodź na spacer”.
Z Martą przeszłyśmy wiele. Stresy z pierwszymi dużymi projektami, godziny śmiechu przy drukarce, wspólne plotki przy biurkach. Razem kupowałyśmy dekoracje, razem zamawiałyśmy sushi, razem szłyśmy po premie (których potem i tak nie dostawałyśmy). Była moją rodziną w tym korporacyjnym świecie, gdzie wszyscy się mijają w biegu i mało kto pamięta, że masz dziś urodziny.
Ale była też rywalizacja. Cicha, ukryta pod żartami, komentarzami w stylu „znowu ty to ogarnęłaś, Malwa”, albo „jak zwykle perfekcyjnie, tylko czemu to nie ja na to wpadłam?”. Czasem czułam się tak, jakbym stała obok niej – i nie mogła ruszyć, bo bałam się, że jeśli zrobię krok naprzód, to zostawię ją za sobą.
Przez lata tak się bujałyśmy. Dwa trybiki w tej samej maszynie, które miały działać synchronicznie. Do dnia, kiedy ogłoszono, że szykuje się awans. Jedno wolne stanowisko. Jedna szansa.
Pamiętam, jak Marta z błyskiem w oku powiedziała:
– No to teraz czas na mnie, prawda? Ty mnie wspierasz, nie?
Uśmiechnęłam się wtedy i kiwnęłam głową. Ale w środku... coś we mnie krzyczało. Że to niesprawiedliwe. Że ja też mam prawo. Że to może moja ostatnia okazja. Nie wiedziała jeszcze, że to będzie początek końca.
Buntowałam się w środku
Wyszła z gabinetu pani Ewy cała w skowronkach, a ja udawałam, że coś intensywnie czytam na ekranie. Wiedziałam, że zaraz podejdzie. I faktycznie – nawet nie zdążyłam dobrze nabrać powietrza.
– No i jest! – Marta przyłożyła mi kartkę pod nos. – Oficjalnie rusza rekrutacja. Zgadnij, kto już złożył podanie?
– Ty? – udałam zdziwienie, choć dobrze wiedziałam.
– No jasne. Przecież mówiłam, że to dla mnie szansa. Ty się nie zgłaszasz, prawda? – jej głos niby był lekki, ale coś w spojrzeniu... jakby sprawdzała, czy może mi ufać. Albo czy już mnie przekreślić.
Zamrugałam, patrząc na ekran.
– Jeszcze nie wiem.
– Wiesz, że to dla mnie ważne – powiedziała ciszej. – Nie chciałabym, żebyśmy musiały ze sobą konkurować. Przyjaciółki tak nie robią, prawda?
To pytanie zawisło między nami jak topór. Uśmiechałam się, ale coś się we mnie buntowało. Czułam, jakby mnie właśnie uwięziła w słowie „lojalność”.
„Dlaczego zakłada, że nie mogę chcieć tego samego?” – myślałam. „Czy ja zawsze mam być tą, która robi krok w tył?”.
– Pewnie – odpowiedziałam w końcu. – Rozumiem.
Poszła, zadowolona. Zostawiła mnie z drgającym kącikiem ust i żołądkiem ściśniętym jak pięść. A ja pierwszy raz poczułam, że przyjaźń i ambicja to nie zawsze jest układ partnerski. Czasem to przeciąganie liny. A lina właśnie zaczęła się rwać.
Nie będę gorsza
Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie kłębiły mi się zdania Marty: „Ty się nie zgłaszasz, prawda?”. Wciąż je słyszałam, jakby mówiła je szeptem tuż przy moim uchu, w ciemnym pokoju.
Rano usiadłam w kuchni z kawą i pustym spojrzeniem. Adam, mój mąż, przeciągał się przy stole z kubkiem z napisem „szef wszystkich szefów”. Ironia losu.
– Coś się stało? – spytał zaspanym głosem.
– Jest rekrutacja na stanowisko kierownicze. Jedno miejsce. Marta już złożyła papiery.
Adam uniósł brwi.
– No to też się zgłoś.
– Tylko że… ona myśli, że ja nie będę startować. Że... odpuszczę z lojalności.
– A ty? Myślisz, że powinnaś?
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam dobrze, że chcę. Że marzę o tej funkcji, że mam dość bycia „drugą”, „tą z tyłu”, „tą, co zrobi i nie zapyta”. Ale też czułam się winna. Jakby zdrada była już faktem, choć jeszcze nic nie zrobiłam.
– To nie jest zdrada, Malwina – powiedział Adam cicho. – To twoje życie. Ale musisz być gotowa na konsekwencje.
Złożyłam dokumenty następnego dnia. Z trzęsącymi się dłońmi, jakby to była deklaracja wojny. Miałam rację. Wojna zaczęła się jeszcze tego samego popołudnia.
Marta przyszła do kuchni służbowej z kubkiem w ręku, ale zamiast „hej”, rzuciła mi spojrzenie, od którego zamarłam. Jakby właśnie zobaczyła ducha.
– Słyszałam... że się zgłosiłaś – powiedziała lodowato.
– Tak – odpowiedziałam, prostując się. – Czuję, że to dobry moment.
– Naprawdę? Po tym wszystkim? – warknęła. – Nie wierzę, że to zrobiłaś. Naprawdę?
Stałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety. A przecież dzień wcześniej dzieliłyśmy się wszystkim.
– To nie znaczy, że nie jesteśmy przyjaciółkami – próbowałam.
– Przestań – syknęła. – Ty już wybrałaś.
Odwróciła się i wyszła.
Trudno było w to uwierzyć
Wszystko wydarzyło się szybciej, niż się spodziewałam. Może dlatego, że zespół był niewielki, a decyzja – jak potem podsłuchałam – „już dawno dojrzewała w głowie pani Ewy”. Tyle że Marta była przekonana, że to ona miała być jej naturalną następczynią.
W piątek przed południem dostaliśmy maila: „Z przyjemnością informuję, że nową kierowniczką zespołu zostaje pani Malwina Krajewska”.
Zamarłam. Dosłownie. Palce zatrzymały się nad klawiaturą, serce zaczęło bić szybciej. Po chwili ktoś klaskał – chyba Aneta. Ktoś inny rzucił: „Gratulacje!”, „Zasłużyłaś!”. Ale ja słyszałam tylko szum w uszach. I ciszę, która biła od miejsca, gdzie siedziała Marta.
Nie podniosła nawet wzroku znad komputera. Nie zareagowała. Jakby ten mail jej nie dotyczył. Albo dotyczył zbyt mocno.
Odeszłam od biurka niby po wodę. Serce waliło mi jak oszalałe. Na korytarzu minęłam dwie dziewczyny z działu sprzedaży. Rozmawiały półgłosem:
– Aż mi jej szkoda… Marta wyglądała, jakby dostała w twarz.
– A co się dziwisz? Myślała, że to pewne. A Malwina… trochę po cichu to rozegrała.
Nie mogłam tego słuchać. Zaszyłam się w łazience, ochlapałam twarz wodą. Kiedy wyszłam, poszłam po dokumenty z drukarki. Wtedy to usłyszałam. Marta w kuchni z tyłu biura. Nie wiedziała, że mogę być obok.
– Zrobiła to z pełną premedytacją. Uśmiechała się, a wbijała mi nóż w plecy – powiedziała z goryczą.
– Może po prostu nie widziała innej drogi? – odparła ktoś.
– Widziała. Mówiłam jej. Ale ona wybrała siebie.
Zrobiło mi się słabo. Chciałam tam wejść i krzyknąć, że to nieprawda. Że nie miałam złych intencji. Ale czy to by coś zmieniło?
Wróciłam na swoje miejsce. Usiadłam. Spięłam włosy i zaczęłam odpisywać na maile. Nowa kierowniczka. Tyle że w środku – roztrzaskana.
Wylała cały swój jad
Znosiliśmy to milczenie przez kilka dni. Każde „dzień dobry” odbijało się od ściany jak rykoszet. Każde „mogłabyś to sprawdzić?” miało w sobie chłód Arktyki. Pracowałyśmy obok siebie, jakby dzielił nas mur z betonu. A przecież znałam Martę lepiej niż kogokolwiek. Wiedziałam, kiedy coś ją boli. A teraz… wręcz czułam, jak ją toczy gniew.
Nie wytrzymałam. W piątek po pracy podeszłam do niej, gdy wszyscy już wyszli. Stała przy ekspresie do kawy, wpatrując się w swoje odbicie w metalowej obudowie.
– Marta… możemy pogadać?
– A o czym? O tym, że wszystko już sobie wyjaśniłaś z samą sobą? – odparła z jadem.
Zamarłam, ale nie uciekłam.
– Nie chciałam cię zranić. Ale to był też mój moment. Moja szansa.
– I ty ją wykorzystałaś. Gratulacje – odwróciła się do mnie z pustym spojrzeniem. – Nie przyszło ci do głowy, że mogłyśmy to omówić? Że mogłaś być szczera?
– A czy ty byłaś? – odcięłam się, nie wytrzymując. – Od początku zakładałaś, że odpuszczę. Bo co? Bo jestem mniej ambitna? Bo się nie wychylam?
– Bo ci ufałam, Malwina. Myślałam, że wiesz, co dla mnie znaczy ten awans. Że jesteśmy zespołem.
– Zespołem, w którym jedna osoba zawsze prowadzi, a druga czeka na ochłapy? Przez lata dawałam z siebie wszystko, a nikt tego nie widział. Nawet ty.
Marta spuściła wzrok. Jej ramiona drżały.
– To była moja jedyna szansa. Mam przepraszać, że ją wykorzystałam? – zapytałam cicho.
– Nie musisz przepraszać. I tak tylko próbujesz się usprawiedliwić – szepnęła.
– Zawsze byłaś tą „sympatyczną”. A ja… ja tylko chciałam być kimś.
Przez chwilę stałyśmy w ciszy. Dwie kobiety, które przez lata dzieliły wszystko – teraz już tylko oddzielała je przepaść. Marta odeszła bez słowa. A ja zostałam z kawą, która wystygła, zanim zdążyłam jej dotknąć.
Wygrałam jedno, przegrałam drugie
W poniedziałek rano Marta minęła mnie na korytarzu jak powietrze. Miała słuchawki w uszach, ale dobrze słyszałam – muzyki nie było. Po prostu nie chciała mnie słyszeć.
Przy biurkach wszystko działało jak zawsze – drukarki warczały, ktoś się śmiał, ktoś kogoś przeklinał pod nosem, bo arkusz się nie zapisał. Ale między nami – zero. Lodowiec. Pracowałyśmy obok siebie, ale nie razem. Już nie.
Starałam się skupić na nowych obowiązkach. Spotkania, raporty, podsumowania. Ludzie mówili do mnie „pani kierownik”, ale za każdym razem czułam się jak oszustka. Jakby ktoś zaraz miał podejść i powiedzieć: „Pomyłka. To nie dla ciebie”.
Wieczorem wróciłam do domu, zrzuciłam buty i usiadłam przy stole. Adam nalewał herbatę. Widział, że coś się dzieje, ale nie naciskał. Dopiero po chwili zapytał spokojnie:
– I jak? Cieszysz się?
Spojrzałam na niego długo. W końcu westchnęłam.
– Wygrałam. I co z tego?
Milczał przez moment. Odstawił dzbanek i usiadł naprzeciwko.
– To nie porażka, Malwina. Ale czasem sukces wymaga ceny, której wcześniej nie widzimy.
Odwróciłam wzrok.
– Straciłam przyjaciółkę – powiedziałam beznamiętnie. – I nie wiem, czy było warto. Mam ten tytuł, odpowiedzialność, dostęp do danych, których wcześniej nie miałam. Ale... nie mam z kim się tym podzielić.
Adam wyciągnął rękę i ujął moją dłoń.
– Może jeszcze się to poukłada.
Pokręciłam głową. W pracy Marta mnie unikała, koleżanki patrzyły nieco inaczej. Jakby przestałam być „swoja”. Byłam już kimś z „tamtych”. A najgorsze było to, że sama nie wiedziałam, kim teraz jestem.
Malwina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ja robię karierę, a mój mąż zajmuje się domem. Znajomi się śmieją, że ukradłam mu spodnie, ale my jesteśmy szczęśliwi”
- „Ukrywałam przed mężem wszystkie paragony, byle się nie czepiał. Zawsze znalazł powód, by wypomnieć mi zbędne parówki”
- „Po urlopie w Sopocie zakiełkowało nasionko, ale mój amant zniknął. Szukałam go, aż znalazłam na biurowym korytarzu”

