Reklama

Nazywam się Natalia i zawsze chciałam więcej. Nie chodziło tylko o pieniądze – choć, nie oszukujmy się, pieniądze były ważne. Od dziecka patrzyłam, jak inne dziewczyny mają markowe kurtki, modne buty, a ja chodziłam w tym, co mama znalazła na przecenach. Obiecywałam sobie, że kiedy dorosnę, już nigdy nie będę się wstydzić, że „nie pasuję”.

Teraz, po trzydziestce, miałam poczucie, że w końcu los zaczyna mi sprzyjać. W pracy docenili moją ambicję i zaangażowanie. Awans był tylko kwestią czasu – ja to wiedziałam. I tak, marzyłam o życiu jak z internetu: zdjęcia w egzotycznych miejscach, wino w kryształowych kieliszkach, apartament z widokiem na miasto. Chciałam, żeby wszyscy zobaczyli, że Natalia ze zwykłej rodziny potrafiła dojść na sam szczyt.

– Natalia, a jeśli to tylko złudzenie? – spytał mnie Łukasz, mój partner, gdy pewnego wieczoru zaczęłam opowiadać o swoich planach.

– Złudzenie? – uniosłam brwi. – Łukasz, ja całe życie na to pracowałam. Teraz jest mój czas. Nic tego nie zepsuje.

– Wiesz, że ja ci kibicuję. Ale nie wszystko złoto, co się świeci – odpowiedział spokojnie, jakby z troską.

– Nie mów tak – ucięłam ostro. – Nie zamierzam żyć skromnie tylko dlatego, że inni się boją ryzykować. Ja chcę od życia więcej i wreszcie to dostanę.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Powtarzałam sobie w myślach: „Należę do tego świata. Już nie będę stać z boku. To dopiero początek”.

Moje marzenie się spełniło

To było jak nagłe otwarcie drzwi do innego świata. W piątek podpisałam nową umowę, a w poniedziałek już miałam w ręku pierwszą pensję po awansie – kwotę, która do tej pory wydawała mi się nieosiągalna. Czułam się jak królowa. Na biurku bukiet kwiatów od Andrzeja, mojego szefa, gratulacje od współpracowników, a w głowie tylko jedna myśl: „Wreszcie mogę zacząć żyć tak, jak zawsze chciałam”.

Jeszcze tego samego dnia obejrzałam z Łukaszem apartament w nowym osiedlu. Przestronne wnętrza, ogromne okna, zapach świeżo malowanych ścian. Sprzedawca z uśmiechem opowiadał o standardzie wykończenia, a ja już widziałam siebie z kieliszkiem wina na tarasie. Bez wahania podpisałam umowę kredytową. „Stać mnie” – to zdanie brzmiało jak mantra w mojej głowie.

– Natalia, naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, żeby od razu brać kredyt? – Łukasz kręcił głową, oglądając salon. – Może poczekać, zobaczyć, jak to się rozwinie?

– Nie przesadzaj – uśmiechnęłam się. – Wreszcie mnie stać. Nie będę czekać w nieskończoność.

Zadzwoniłam do Kasi, mojej przyjaciółki, żeby się pochwalić. Spotkałyśmy się wieczorem w kawiarni.

– Wreszcie żyję tak, jak zawsze chciałam – wyznałam, stukając się z nią kieliszkiem.

– Uważaj, bo luksus szybko uzależnia – mruknęła z lekkim uśmiechem. – Nie każdy potrafi z tego wyjść.

– Nie przesadzaj. Teraz mnie stać – odparłam pewnie, choć jej ton na chwilę wytrącił mnie z równowagi.

Wróciłam do nowego mieszkania z torbami pełnymi dekoracji. Lustro w złotej ramie, designerska lampa, dywan z naturalnej wełny. Stałam w środku pustego salonu i czułam, że to nie tylko mieszkanie – to dowód, że wygrałam. Że wszystkim udowodniłam, kim jestem.

Nie słuchałam ostrzeżeń

Minęło kilka miesięcy. Zegar na ścianie w moim apartamencie odmierzał kolejne dni, a ja przyzwyczaiłam się do nowego rytmu życia. Rano kawa z ekspresu, potem do pracy w eleganckim płaszczu, a po południu zakupy – nowe buty, kolejna torebka, kolacja w modnej restauracji. Profil aż kipiał od moich zdjęć. Ludzie komentowali: „Wow, Natalia, ale ci się powodzi!”. A ja w to wierzyłam – bo przecież wyglądało to tak perfekcyjnie.

Jednak w biurze zaczęły krążyć szepty. Ktoś wspomniał o problemach z płynnością finansową firmy. Ktoś inny, że kontrakty stoją. Widziałam nerwowe miny księgowych, ale udawałam, że tego nie dostrzegam. Andrzej zapewniał: „Nie martw się, to przejściowe, damy radę”. I ja chciałam mu wierzyć.

– Natalia, może powinnaś trochę odkładać? – zapytał pewnego wieczoru Łukasz, kiedy przyniosłam do domu kolejną markową torebkę. – Zamiast kupować rzeczy, których masz już pełne szafy.

– Łukasz… – westchnęłam, odstawiając zakupy na stół. – Nie będę żyła w strachu. To jest stabilna firma. Spokojnie, nic nam nie grozi.

– Ale jeśli…

– Wystarczy! – przerwałam ostro. – Nie potrzebuję, żebyś mnie straszył.

Tego wieczoru poszłam spać sama, obrażona. Ale w nocy śniło mi się, że stoję na pustym peronie z torbami pełnymi ubrań, a pociąg z moim życiem właśnie odjeżdża. Obudziłam się zlękniona, serce waliło mi jak szalone.

„Nie, nie… To tylko głupie sny” – próbowałam się uspokoić. – „Firma sobie poradzi, przecież muszą. Przecież to niemożliwe, żeby nagle wszystko runęło”.

A jednak gdzieś pod powierzchnią mojej pewności rodził się niepokój, którego nie potrafiłam już całkiem uciszyć.

Wszystko nagle runęło

Tego dnia przyszłam do pracy z kubkiem latte w dłoni, uśmiechnięta, pewna, że kolejny tydzień będzie wyglądał jak zawsze. Ale w biurze panowała dziwna cisza. Ludzie stali w grupkach, szeptali coś do siebie, a twarze mieli blade jak papier.

– O co chodzi? – zapytałam jedną z koleżanek.

– Nie słyszałaś? – spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. – Firma ogłosiła upadłość. To koniec.

– To chyba jakiś żart? – parsknęłam nerwowo, choć już wiedziałam, że to nie żarty.

– Nie, Natalia… To koniec. Każdy ratuje się jak może – odparła cicho i szybko odeszła.

Chwilę później zobaczyłam, jak Andrzej, mój szef, wymyka się tylnym wyjściem. Nie spojrzał nikomu w oczy. Człowiek, który jeszcze niedawno obiecywał świetlaną przyszłość, zniknął jak tchórz.

Wracałam do domu w milczeniu. W uszach dźwięczały mi jego słowa: „Nie martw się, to przejściowe”.

– Jak oni mogli? Jak mogli nas tak zostawić? – rzuciłam w stronę Łukasza, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania.

– Mówiłem ci, żebyś nie ryzykowała kredytów – odpowiedział chłodno. – Ale ty zawsze wiedziałaś lepiej.

Nie zaczynaj teraz! – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – To nie moja wina, że wszystko się zawaliło!

Łukasz wzruszył ramionami, jakby nie miał już siły na kolejną kłótnię.

Zostałam sama w salonie. Rozejrzałam się po nim – designerskie lampy, złote lustro, kanapa, która kosztowała tyle, co roczne zarobki mojej matki. Wszystko, co miało być symbolem mojego sukcesu, nagle zamieniło się w ciężar. Patrzyłam na apartament i czułam, jakby to była kula u nogi, która powoli wciąga mnie na samo dno.

Nikogo nie obchodzimy moje problemy

Pierwsze wezwanie do zapłaty przyszło szybciej, niż się spodziewałam. Biała koperta z logiem banku leżała w skrzynce niczym wyrok. Trzymałam ją w rękach, zanim odważyłam się otworzyć. Wiedziałam, co tam znajdę – przypomnienie o racie, która czekała, jakby nic się nie stało.

W gabinecie bankowym pachniało świeżo mieloną kawą, a za biurkiem siedział mężczyzna w nienagannym garniturze. Przedstawił się: Marek, doradca klienta. Jego głos był zimny, wyćwiczony, pozbawiony cienia empatii.

Proszę spłacać raty zgodnie z harmonogramem – oznajmił, przesuwając w moją stronę papiery.

– Straciłam pracę, proszę o czas… – zaczęłam, czując, jak dłonie drżą mi na kolanach. – To chwilowe, potrzebuję paru miesięcy, żeby się pozbierać.

– Bank nie bierze odpowiedzialności za pani sytuację. Umowa to umowa. Mogła pani wykupić ubezpieczenie.

– Ale ja nie mogę… – głos mi się załamał. – To nie moja wina.

– Pani Natalio – przerwał chłodno – w takich przypadkach rekomendujemy sprzedaż części majątku, by zabezpieczyć spłatę. Samochód, mieszkanie…

Ale to jest moje życie! – wybuchnęłam, czując, że oczy pieką mnie od łez. – Ja to wszystko zbudowałam!

Mężczyzna uniósł brwi.

To tylko dobra materialne. Dla banku – liczby.

Wyszłam stamtąd z poczuciem, że ktoś właśnie zdarł ze mnie skórę. Na ulicy czułam się naga, upokorzona. Wszystkie moje marzenia o luksusie okazały się wydmuszką. Byłam jedynie numerem klienta w systemie, nikim więcej.

Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na podłodze między pudłami z butami. Po raz pierwszy dopuściłam do siebie myśl, że ta bajka naprawdę dobiegła końca.

Moje życie się rozsypywało

Czas po upadłości firmy rozciągał się w nieskończoność. Codziennie wysyłałam dziesiątki CV, a w odpowiedzi dostawałam ciszę. Branża, w której się specjalizowałam, zapadła się razem z moim pracodawcą. Telefon milczał. Nawet znajomi z pracy, z którymi jeszcze niedawno śmialiśmy się na lunchach, zniknęli – każdy walczył o przetrwanie na własną rękę.

Z każdym miesiącem moje konto topniało. Kredyt nie poczekał. Samochód sprzedałam za bezcen, ale i to nie wystarczyło. W apartamencie zaczęły pojawiać się ciemne chmury – nie na niebie, tylko między mną a Łukaszem.

– Wiesz, że to nie apartament czyni człowieka? – powiedział pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z kolejnej bezowocnej rozmowy o pracę.

– Łatwo ci mówić! – syknęłam, zrzucając buty w korytarzu. – Ty nigdy niczego nie chciałeś od życia!

Chciałem mieć spokój. Stabilizację. Z tobą tego nigdy nie było – odpowiedział, patrząc na mnie ciężkim wzrokiem.

Milczeliśmy. Jego słowa brzmiały jak oskarżenie, a ja czułam, że resztki pewności siebie rozpadają się we mnie jak szkło.

Wieczorami siedziałam na tarasie, na którym kiedyś wyobrażałam sobie kieliszek wina i zdjęcia do sieci. Teraz patrzyłam w ciemność i miałam ochotę krzyczeć. Wszystko, co było moim triumfem, stało się dowodem porażki.

Czułam się, jakbym próbowała złapać wiatr w dłonie – im mocniej ściskałam, tym szybciej uciekał. Moje życie, moje marzenia, moje „nowe ja” rozsypały się w pył. Łukasz wciąż był obok, ale między nami wyrósł mur. Nie miałam już siły go burzyć.

Szybko przyszło, szybko poszło

Siedzę teraz w pustym salonie, który kiedyś miał być moim królestwem. Echo odbija się od ścian, a ja mam wrażenie, że nawet cisza mnie oskarża. Kredyt wciąż ciąży, pracy nie mam, a Łukasz… cóż, coraz częściej wychodzi z domu, nie tłumacząc, dokąd idzie. Nie pytam. Nie mam już siły.

Czasem wracam myślami do tamtego momentu, gdy z Kasią siedziałyśmy w kawiarni i powiedziałam jej: „Wreszcie żyję tak, jak zawsze chciałam”. Jakże naiwne były te słowa. Luksus, który uważałam za dowód zwycięstwa, okazał się klatką.

– Może wcale nie potrzebujesz tego wszystkiego, żeby być szczęśliwa? – powiedziała mi ostatnio Kasia, patrząc na mnie ze smutkiem.

– Nie wiem już, kim jestem bez tego… – wyszeptałam, uciekając wzrokiem.

Naprawdę nie wiem. Bez apartamentu, bez drogich ubrań, bez pracy, która dawała mi poczucie wartości – kim właściwie jestem? Dziewczyną ze skromnej rodziny, która uwierzyła w bajkę i za nią pobiegła, aż potknęła się o własne marzenia.

Wciąż słyszę w głowie głos Łukasza: „Nie wszystko złoto, co się świeci”. Może miał rację od początku. Może to ja nie chciałam słuchać.

Patrzę przez ogromne okno na miasto, które pulsuje życiem, jakby nic się nie stało. A ja? Zostałam sama z pytaniem, które dławi mnie każdego dnia: czy potrafię zacząć od nowa… czy już zawsze będę więźniem swoich błędów?

Natalia, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama