Reklama

Dzisiaj Wigilia. Pierwsza od... rozstania. A może raczej: pierwsza po wojnie domowej, której nikt nigdy oficjalnie nie ogłosił. Z Wojtkiem nie było rozwodu — nigdy nie byliśmy małżeństwem, ale po siedmiu latach bycia razem, pod jednym dachem, z jednym kotem, wspólnym Spotify i kredytem na pralkę, rozstanie smakuje niemal jak rozwód. Tylko bez podziału majątku, bo on zabrał głośniki, a ja czajnik. Reszta „podzieliła się sama”.

Nie było wrzasków ani talerzy roztrzaskiwanych na ścianach. Było za to coś gorszego — milczenie. Pełno niedopowiedzeń i nienazwane pretensje. Codzienne „dobranoc” wypowiadane tonem, który bardziej przypominał „spadaj”. Tak po prostu, z dnia na dzień, przestaliśmy się kochać. Albo przestaliśmy umieć się kochać.

Minęło kilka miesięcy. Oboje mamy już kogoś nowego. Ja jestem z Bartkiem, ciepłym, miłym chłopakiem, z którym można iść na spacer i nie kłócić się o to, jak prawidłowo wieszać pranie. On ma Magdę. Delikatną, cichą, z zawsze poprawnie spiętym koczkiem i nieobecnym uśmiechem. I właśnie w takim zestawie jedziemy na Wigilię do moich rodziców.

— Bo przecież potraficie być cywilizowani — powiedziała moja mama przez telefon, tonem sugerującym, że nie zniesie żadnych sprzeciwów. — Tak się ucieszyliśmy, że wszyscy będziecie! Ty, Bartek, Wojtuś i ta jego... Madzia?

Wojtuś. Czyli wciąż jeszcze liczą, że się dogadamy. Bo przecież „to była taka ładna para”.

Wszystko będzie dobrze. — Bartek przerwał moje zamyślenie, kiedy zjeżdżaliśmy z obwodnicy. — Chyba? — dodał po chwili, próbując uśmiechem przykryć własne napięcie.

— Jasne — odpowiedziałam i zerknęłam w lusterko. Na ustach miałam szminkę, której nigdy wcześniej nie nosiłam. W czerwonym kolorze. Wojtek nie lubił czerwieni.

Nie planuję scen ani żadnych łez. Chcę tylko przetrwać tę noc. Udawać, że nic nie boli, choć boli wszystko.

Nie było w porządku

Mama wyciągnęła mnie na korytarz jeszcze zanim zdążyłam zdjąć płaszcz. Ściągnęła go ze mnie szybkim ruchem i powiesiła na wieszaku, jakby bała się, że ucieknę, zanim zdam sobie sprawę, gdzie jestem.

— Tylko spokój, Olusiu. Bądźmy dorośli, dobrze?

Pokiwałam głową, ale w myślach już słyszałam jego głos. Wiedziałam, że będzie tu pierwszy, bo on zawsze lubił zjawiać się „na czas”, by potem móc powiedzieć, że to inni się spóźniają. Nie pomyliłam się. Siedział przy stole jakby nigdy stąd nie odszedł. Ubrany w sweter, który kiedyś mu kupiłam, z kieliszkiem wina w dłoni, obok niej. Magdy. Zerknęła na mnie i uśmiechnęła się niepewnie. Wyglądała jak ktoś, kto zna tylko ogólne zasady gry, ale nikt mu nie wyjaśnił, że to szachy, a nie bierki.

Bartek ścisnął mi dłoń, jakby chciał dodać otuchy, ale jego wzrok błądził po ścianach. Wiedziałam, że jest spięty. Usiedliśmy. Stół był jak zwykle zastawiony do granic: barszcz z uszkami, karp, pierogi, kompot z suszu, którego nikt poza tatą nie pił. Mama nuciła kolędę pod nosem, jakby to miało rozładować napięcie. Ojciec milczał i skupiał się na krojeniu chleba. Ciotka Jola weszła, rzuciła głośne „Wesołych!”, pocałowała wszystkich w policzki, a mnie dwa razy.

— No proszę, wszyscy razem. Jak dobrze was widzieć — zagruchała, a ja przez moment poczułam się, jakbyśmy naprawdę byli rodziną, a nie grupą ludzi grających w teatrze „jak gdyby nigdy nic”.

Wojtek zabrał głos pierwszy. Spojrzał na Magdę i sztucznie się uśmiechnął.

— Wiesz, Madziu, tak kiedyś robiła rybę Olga. Dopóki jeszcze się starała.

Magda zaśmiała się nerwowo, nie łapiąc kontekstu. Bartek spojrzał na mnie i ścisnął moją dłoń pod stołem. Spojrzałam na Wojtka.

— Ta jest z przepisu twojej mamy — odparłam, nakładając sobie niewielką porcję. — Ciekawe, że nadal go pamiętam.

Wojtek uniósł brwi, jakby chciał coś dodać, ale się rozmyślił. Magda zawołała:

— Bardzo smaczna! Naprawdę. Idealnie doprawiona.

— Cieszę się, że ci smakuje — powiedziała mama, siadając z ulgą. — Olga zawsze miała rękę do kuchni, prawda, Wojtku?

— No, miała — rzucił chłodno. — Dopóki nie przestała mieć.

Bartek odchrząknął.

— Barszcz też pyszny. Czuć, że z prawdziwych buraków. To rzadkość — powiedział z wymuszonym entuzjazmem.

— Oj tak, bo ja nie uznaję gotowców — wtrąciła mama. — Wszystko musi być domowe.

— To pewnie dlatego tu wracacie — odezwała się ciotka Jola. — Do domu, do zapachów. Nawet jak życie się człowiekowi... przewraca. A niektórym to się już raz przewróciło, co?

Wojtek chwycił kieliszek, spojrzał na Bartka.

— A ty, Bartek, jak się odnajdujesz w tej... atmosferze? — zapytał. — Nie przeszkadza ci, że siedzisz przy stole z duchem przeszłości?

— Nie widzę tu żadnych duchów — odparł spokojnie mój chłopak. — Widzę ludzi, którzy próbują być razem. I to chyba dobrze, że próbują.

— O, pięknie powiedziane — mruknęła ciotka Jola. — Może z ciebie coś będzie, chłopcze.

Wojtek zaśmiał się cicho, z tym swoim ironicznym półuśmiechem.

— To prawda, Olga. Znalazłaś sobie dyplomatę. Zawsze chciałaś, żeby ktoś cię rozumiał bez słów. Jak widać, udało się... częściowo.

Nie odpowiedziałam. Wzięłam łyk kompotu, który był tak słodki, że aż piekł w gardło. Bartek pochylił się ku mnie.

— Wszystko w porządku?

Skinęłam głową. Nie było w porządku, ale przecież właśnie na tym polegało to przedstawienie. Na udawaniu.

Odwróciłam się do niego

Po kolacji wymknęłam się na balkon. Potrzebowałam ciszy, oddechu, czegokolwiek, co nie będzie kolejnym uprzejmym uśmiechem lub kolędą w tle. Wyciągnęłam papierosa, choć od miesięcy nie paliłam. Zimno szczypało w dłonie. Paliłam powoli, zbyt wolno, jakby opóźnienie powrotu mogło mnie uratować przed czymś, co i tak już się działo.

— Nie sądziłem, że znowu zaczniesz — usłyszałam za plecami.

Odwróciłam się bez słowa. Stał oparty o framugę drzwi balkonowych, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, tak jak zawsze, kiedy był przekonany, że ma rację.

— Nie przyszedłem cię nawracać — dodał. — Po prostu... też potrzebowałem powietrza.

Zaciągnęłam się i spojrzałam w ciemność. Lampki z sąsiedniego balkonu migały leniwie, jakby wszystko wokół wiedziało, że ten wieczór nie jest do końca szczery.

Nie musiałeś mnie upokarzać przy stole — powiedziałam cicho, bez gniewu, ale też bez łagodności.

— Ty nigdy nie byłaś święta — odparł po chwili, równie spokojnie.

Odwróciłam się do niego.

— Nie byłam. Ale przynajmniej nie udawałam, że jestem. Ty grałeś ideał tak długo, aż sam w to uwierzyłeś.

— A ty? Przestałaś się starać. Przestałaś chcieć, pamiętasz?

— Pamiętam, że chciałam odpocząć. Że miałam dość ciągłego ścigania się z twoimi oczekiwaniami. A ty, zamiast mnie złapać za rękę, to zacząłeś patrzeć, czy nie idę za wolno.

Wojtek spojrzał na mnie tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz się pokłóciliśmy o głupotę, spojrzeniem, które mówiło: „nie wiem, o co ci chodzi, ale chyba to ważne”.

— Może po prostu byliśmy zbyt uparci — mruknął. — Nikt nie chciał zrobić pierwszego kroku.

— A teraz? Teraz też nie chcesz — powiedziałam.

— Teraz... już nie ma po co.

Zapadła cisza. Papieros zgasiłam o metalową barierkę. Westchnęłam. Chciałam wrócić do środka, ale w tym momencie drzwi się otworzyły.

— Przepraszam... — powiedział Bartek, stając niepewnie w progu. — Przeszkadzam?

Wojtek cofnął się o krok, a ja poczułam nagłe uderzenie zażenowania. Bartek słyszał fragment. Może wszystko.

— Nic się nie dzieje — powiedziałam szybko, jakby to miało cokolwiek naprawić. — Tylko rozmawialiśmy.

— Jasne — odparł cicho. — Wrócę do środka.

Zniknął, a z nim cała reszta powietrza, którego tak bardzo potrzebowałam.

Jakby coś w nim pękło

Zanim zdążyłam wrócić z balkonu, ciotka Jola już zdominowała stół. Siedziała wyprostowana, ze szklanką kompotu w jednej dłoni i kawałkiem sernika w drugiej. Gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się i wypaliła:

— A wy to się tak rozstaliście, ale może się jeszcze zejdziecie, co? Bo wiecie, to tak wygląda... jakby coś jeszcze między wami było.

Przez chwilę w całym pokoju zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli w swoje talerze. Bartek siedział spięty, ze wzrokiem wbitym w świąteczną serwetkę. Magda przełknęła nerwowo ślinę i poprawiła grzywkę. Mama udawała, że nie słyszy, a tata pocierał czoło, jakby go nagle rozbolało.

— Ciociu, naprawdę — odezwałam się, starając się nie brzmieć jak osoba na skraju wybuchu. — Czasem ludzie po prostu się rozchodzą. I nie ma w tym żadnej wielkiej historii.

— Ale przecież tyle lat razem... — ciągnęła ciotka z błogim uśmiechem. — Tacy byliście ładni. I ta wasza wycieczka do Chorwacji, pamiętasz? Jak się trzymaliście za ręce!

Wojtek wstał gwałtownie, jakby coś w nim pękło.

— Wszystko byłoby lepiej, gdyby nie ta kobieta — powiedział, patrząc na mnie, ale jakby przeze mnie. — Wszystko by się jakoś ułożyło, gdyby nie jej ciągła potrzeba, żeby coś psuć.

Magda poruszyła się niespokojnie. Ja nie zareagowałam od razu. Spojrzałam na niego długo, spokojnie.

— Może wszystko byłoby lepiej, gdybyś kiedyś w końcu przyznał, że nie chodziło o mnie, tylko o ciebie — powiedziałam. — Ale łatwiej jest zwalić winę na kobietę, prawda?

— Ty zawsze musiałaś mieć ostatnie słowo — parsknął. — Nawet jak byłaś winna.

— Nie jestem winna tego, że przestałeś mnie kochać. Ale jestem winna temu, że przestałam to znosić.

W tym momencie Magda wstała od stołu. Bartek również. Ciotka Jola zaczęła coś mruczeć pod nosem. Mama próbowała się uśmiechać, ale wyglądała na przerażoną.

— Myślę, że już pójdziemy — powiedział Bartek, spoglądając najpierw na mnie, potem na moją mamę. — Dziękujemy za kolację. Wszystko było pyszne.

— Ale jeszcze kompot... — odezwała się bezradnie mama, ale nikt już nie słuchał.

Wyszliśmy bez słowa. W przedpokoju Bartek podał mi mój płaszcz i spojrzał na mnie z takim smutkiem, że poczułam, jak narasta we mnie coś trudniejszego niż gniew. Wstyd.

Szliśmy dalej bez słowa

Szliśmy chodnikiem wzdłuż pustej ulicy. Światła latarni drgały delikatnie, odbijając się w cienkiej warstwie wilgoci na asfalcie. Milczenie między nami ciążyło bardziej niż rozmowa przy stole. Bartek miał ręce w kieszeniach, a jego ramiona były lekko uniesione, jakby cały czas się bronił.

— Wiem, że to było okropne — powiedziałam w końcu. — Nie tak miało wyglądać. Przepraszam cię.

— Nie masz za co przepraszać — odparł, ale bez ciepła w głosie. — To nie ja siedziałem przy stole i kłóciłem się z byłym.

— Bartek...

— Nie musisz się tłumaczyć. To nie o to chodzi. Ja po prostu... — urwał. — Zastanawiam się, gdzie ja w ogóle w tym wszystkim jestem. Wiesz?

Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy. Były zmęczone.

— Masz go jeszcze w głowie, prawda? — rzucił.

Zamiast odpowiedzieć, spuściłam wzrok. Wiedziałam, że nie zasłużył na to, bym znów się odsunęła. Ale nie potrafiłam inaczej.

— Nie mieszaj się w coś, czego nie rozumiesz — powiedziałam cicho. — Ja też tego nie rozumiem.

Westchnął głęboko i wzruszył ramionami.

— W takim razie... nie wiem, co dalej. Po prostu nie wiem.

Szliśmy dalej bez słowa. Kiedy dotarliśmy pod moje mieszkanie, nie zaproponowałam mu, żeby wszedł. On też nie nalegał.

— Dobranoc — powiedział w końcu.

— Dobranoc — odpowiedziałam. Patrzyłam, jak odchodzi, aż zniknął za rogiem.

W środku było zimno, mimo że kaloryfery były gorące. Zdjęłam buty i usiadłam na kanapie. Światła choinki migały w rogu pokoju, a obok stała torba z prezentami, których już nikt nie otworzy. Z radia leciała kolejna wersja „Cichej nocy”. Oparłam głowę o poduszkę i zamknęłam oczy, jakby to mogło odciąć mnie od tego wszystkiego, co właśnie się stało. Od tego, że znów jestem sama. Od tego, że nie potrafię być z kimś ani bez kogoś.

Nie wiedziałam, czego bardziej pragnę

Zegar na ścianie przeskoczył wskazówką na dwudziestą trzecią. Mieszkanie było ciche, jakby nawet ono obraziło się na tę Wigilię. Zrobiłam sobie herbatę, ale nie napiłam się ani łyka. Stała na stole i parowała, aż całkiem wystygła. Wyjęłam telefon i długo wpatrywałam się w ekran. Weszłam w konwersację z Wojtkiem. Ostatnia wiadomość sprzed dwóch miesięcy — jakaś sucha wymiana informacji o kluczu od skrzynki. Zaczęłam pisać: „Nie wiem, czy to ma sens, ale muszę ci powiedzieć, że...”. Skasowałam. „Wiesz, czasem myślę, że może powinniśmy...”. Skasowałam znowu. W końcu napisałam po prostu: „Gdybyś wtedy nie wyszedł...”.

Zatrzymałam się. Czy gdyby wtedy nie wyszedł, naprawdę byłoby inaczej? Czy to wszystko jeszcze miało jakieś znaczenie? Telefon zawibrował. Magda wrzuciła zdjęcie na Instagram. Stół, opłatek, jego dłoń gdzieś w tle. Serduszka pod zdjęciem zaczęły się mnożyć. Wojtek skomentował dwoma emotkami i jednym zdaniem, którego nie chciałam czytać, a jednak przeczytałam trzy razy.

Skasowałam swoją wiadomość. Telefon odłożyłam ekranem do dołu. Poszłam do kuchni, otworzyłam wino, nalałam sobie. Włączyłam lampki na choince i usiadłam na podłodze, patrząc, jak światło odbija się w bombkach. Nagle wszystko wydało mi się obce: mieszkanie, dźwięki z ulicy, nawet moje własne myśli. Jakbym grała w coś, czego nie umiem i nie chcę już kontynuować.
Nie wiedziałam, czego bardziej pragnę: zacząć coś nowego, czy wreszcie przestać wracać do starego. Siedziałam tak długo, aż wino przestało mi smakować, a światła zaczęły migać coraz szybciej. Albo to ja po prostu gorzej widziałam.

Olga, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama