„Długo ukrywałam swój romans z mechanikiem. Mąż odkrył prawdę przez aplikację do liczenia kroków”
„– Ile to trwa? – Kilka miesięcy – przyznałam, głosem jakby nie mój. – A ja nic nie widziałem. Przysięgam, nic – powiedział i pokręcił głową, jakby chciał wytrzepać z niej głupotę. – Myślałem, że po prostu potrzebujesz przestrzeni. Że się wypalasz. Że wrócisz.”

- Redakcja
Wszystko zaczęło się przez przypadek – od jednego, przypadkowego spotkania w warsztacie samochodowym. Potrzebowałam tylko wymienić olej w aucie, a wróciłam z głową pełną myśli, których nie potrafiłam wyrzucić z serca. Nie planowałam zdrady. Byłam żoną, matką, kobietą z poukładanym życiem. Ale romans z mechanikiem był moją ucieczką od rutyny. Trzymałam to w tajemnicy, sądząc, że wszystko mam pod kontrolą. Mój błąd. Odkrycie przyszło niespodziewanie – przez aplikację do liczenia kroków.
Nowe spojrzenie na znajomego
Pojechałam tam sama, jak zwykle. Mariusz nie miał czasu, poza tym – jak zawsze powtarzał – „to tylko przegląd, dasz sobie radę”. I dawałam. Od lat. Warsztat znajdował się niedaleko naszej dzielnicy, znałam ich wszystkich z widzenia, ale tego dnia to nie silnik ani wyciek przyciągnęły moją uwagę.
– Witam, czym dziś służę? – zapytał mężczyzna w roboczym kombinezonie, ocierając dłonie o szmatę.
Nie znałam go wcześniej. Pewnie niedawno zaczął tu pracować. Miał lekko przyprószoną siwizną brodę, ciemne oczy i ten uśmiech… Taki ciepły, jakby naprawdę cieszył się na mój widok.
– Olej. Wymiana. I może filtr – bąknęłam, czując, że coś we mnie drgnęło.
– Jasne. Zajmiemy się panią jak należy – odparł i mrugnął.
Niby nic. Zwykła uprzejmość. Ale wracając do domu, łapałam się na tym, że patrzę w lusterko nie po to, by zmienić pas, tylko żeby zobaczyć, jak wyglądam. Usta miałam lekko rozchylone, jakby chciały coś powiedzieć. Tyle że nie miałam komu. Mariusz wrócił późno, rzucił „hej” spod drzwi i zaszył się w swoim biurze.
Po tygodniu zepsuł mi się akumulator. I wiecie co? Cieszyłam się z tego jak głupia. Zadzwoniłam do warsztatu, modląc się w duchu, by to właśnie on odebrał. Odebrał.
– No hej. To znowu pani? Los nas połączył. Albo auto – zażartował.
A ja zaśmiałam się zbyt głośno i zbyt długo.
Kłamstwa, które stały się codziennością
Zaczęłam bywać u niego regularnie. Najpierw „przypadkiem” coś się działo z autem, później już nawet nie udawałam, że chodzi o samochód. Zostawiałam go gdzieś pod blokiem i szłam piechotą. Do warsztatu. Do niego.
– I znowu kroczysz do mnie zamiast jechać? – zaśmiał się pewnego dnia.
– Lubię spacery – odpowiedziałam, jakby to tłumaczyło wszystko.
To wtedy się zaczęło. Nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej osobiste. On opowiadał o swoim rozwodzie, ja o Mariuszu, który ostatnio więcej rozmawiał z komputerem niż ze mną. Mówił, że nie jestem typową klientką. Że mam w sobie spokój i dzikość jednocześnie. Że przypominam mu coś, czego dawno nie czuł.
Pewnego dnia zapytał:
– A jak długo już jesteś sama?
– Nie jestem – przyznałam cicho.
Spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował coś zrozumieć. A potem tylko skinął głową i nic więcej nie powiedział. Myślałam, że to koniec, ale trzy dni później zadzwonił.
– Mam wolny wieczór. Nie chcesz... pogadać?
Zgodziłam się. Bez wahania. Kłamałam Mariuszowi, że idę na fitness. Założyłam legginsy, wrzuciłam butelkę z wodą do torby, a potem pojechałam do niego. Do mężczyzny, którego znałam tak krótko, a który słuchał mnie z większym zainteresowaniem niż własny mąż przez ostatnie dwa lata. Pocałował mnie tej nocy. I nie protestowałam. Nie czułam się winna. Jeszcze nie.
Dni, które prowadziły do zguby
Kiedy raz przekroczy się granicę, kolejne kłamstwa przychodzą łatwiej. Wkrótce moje wieczory zaczęły się dzielić – na te dla męża i te, które ukradkiem oddawałam jemu. Nie miał imienia w moim telefonie. Był zapisaną literą „M.” – nie od „Mariusz”, ale od „Mechanik”. W głowie miałam mętlik, w sercu – coraz więcej pragnienia. Ale też strachu. Bo przecież wiedziałam, że to musi się kiedyś wydać. Tylko nie wiedziałam kiedy.
– Może przestańmy? – powiedziałam pewnego dnia, siedząc z nim w aucie pod jego warsztatem.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Wiedział, że nie. Wracałam do domu późno. Mówiłam, że były korki, że koleżanka się rozgadała, że fitness się przedłużył. Mariusz zwykle kiwał głową, nie pytając o więcej. Nie miałam już pojęcia, czy coś podejrzewa, czy po prostu przestałam go obchodzić.
Zaczęłam żyć w dwóch światach. W jednym jadłam z mężem kolację i pytałam dzieci o szkołę. W drugim – szeptałam do telefonu o tęsknocie i przyciskałam twarz do szyby jego samochodu, kiedy mnie odwoził. Czułam się dziwnie – ani szczęśliwa, ani nieszczęśliwa. Jakby ktoś wyciął mnie z normalności i wkleił w obcy, ekscytujący świat.
Któregoś wieczoru mój telefon zadzwonił. To był Mariusz.
– Gdzie jesteś?
– Na spacerze. Muszę się przewietrzyć – skłamałam automatycznie.
– Tylko się nie zgub. A jakby co, to wiem, gdzie jesteś. Dzięki tej aplikacji do kroków, którą kiedyś zainstalowałaś. Pamiętasz?
Zamarłam. Zrobiło mi się zimno.
Aplikacja mówi więcej niż serce
Nie odpowiedziałam. Stałam na środku parku, trzymając telefon w spoconej dłoni, z bijącym sercem i pustką w głowie. Aplikacja. Ta nieszczęsna aplikacja, którą kiedyś zainstalowałam, bo chciałam „zadbać o formę”. Mariusz wtedy zaśmiał się, objął mnie w pasie i powiedział, że i tak jestem idealna. Nie odinstalowałam jej. Została. Liczyła kroki, dystans, lokalizację. I teraz… teraz zdradzała mnie lepiej niż jakikolwiek człowiek.
Po powrocie do domu nic nie mówił. Leżał na kanapie, z telefonem w dłoni. Nie patrzył na mnie.
– Coś się stało? – zapytałam, próbując udawać, że wszystko jest normalnie.
Podniósł wzrok. Miał zmęczone oczy.
– Nie muszę wiedzieć wszystkiego, prawda? Ale jedno mnie interesuje – zaczął spokojnie. – Czy ty w ogóle wracasz tu jeszcze dla mnie? Czy tylko po to, żeby dzieci nie pytały?
Zatkało mnie. Chciałam coś powiedzieć, coś wyjaśnić, zaprzeczyć. Ale nie umiałam. Bo nie było już nic do tłumaczenia.
– Gdzie byłaś, kiedy mówiłaś, że biegasz?
– Mariusz…
– I kto to jest? Ten, z którym co wieczór robisz „dziesięć tysięcy kroków”?
Zacisnęłam usta. Cisza w pokoju była jak krzyk. Dzieci bawiły się w swoich pokojach, a nasze życie właśnie rozpadało się w salonie, między regałem a kanapą.
– Wiesz, nie śledziłem cię. Nie musiałem. Tylko raz zajrzałem do tej aplikacji. Bo coś mi mówiło, że się zgubiłaś. I miałem rację.
Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z tym wszystkim. A ja stałam w miejscu, jak wbita w podłogę.
Wszystko się zmieniło
Nie spałam tej nocy. Leżałam obok mężczyzny, którego kiedyś kochałam do szaleństwa, a który teraz leżał sztywno, z twarzą odwróconą w stronę ściany. Nie odezwał się ani razu. A ja nie miałam odwagi go dotknąć. Bałam się, że jeśli go poruszę, to rozpadniemy się dosłownie – na drobne kawałki.
Rano dzieci szykowały się do szkoły, a my zachowywaliśmy się jak dwa cienie. Ja szykowałam śniadanie, Mariusz pił kawę, nie patrząc na mnie ani razu. Dopiero gdy drzwi zamknęły się za dziećmi, odłożył kubek i w końcu się odezwał.
– Ile to trwa?
– Kilka miesięcy – przyznałam, głosem jakby nie mój.
– A ja nic nie widziałem. Przysięgam, nic – powiedział i pokręcił głową, jakby chciał wytrzepać z niej głupotę. – Myślałem, że po prostu potrzebujesz przestrzeni. Że się wypalasz. Że wrócisz.
– To nie tak…
– A jak? – przerwał. – Bo ja naprawdę chcę wiedzieć. Co się stało z kobietą, którą kochałem?
Zacisnęłam powieki. Tysiące słów cisnęły mi się na język, ale żadne nie było wystarczająco mocne, by cokolwiek naprawić. Nie wiedziałam, jak mu wytłumaczyć, że czułam się niewidzialna. Że szukałam w cudzych dłoniach ciepła, którego mi zabrakło w jego.
– Czy to koniec? – zapytał.
– Nie wiem – wyszeptałam. – Naprawdę nie wiem.
Nie powiedział nic więcej. Wyszedł. A ja znów zostałam sama. I po raz pierwszy poczułam prawdziwy ciężar tego, co zrobiłam.
Kroki, których nie da się cofnąć
Mariusz wyprowadził się tydzień później. Spakował tylko najpotrzebniejsze rzeczy, kilka koszul, komputer, stare radio, które zawsze stało na jego biurku. Dzieciom powiedział, że potrzebuje czasu. Ja nie miałam odwagi, by powiedzieć im prawdę. Jeszcze nie. Mechanik... zniknął z mojego życia równie szybko, jak się w nim pojawił. Po naszej ostatniej wiadomości – „Przepraszam, to nie ma sensu” – nie odpowiedziałam. Bo rzeczywiście nie miało. Był jak dym – ciepły, duszny, zostawiający ślad na ubraniach i sercu, ale niemożliwy do zatrzymania. Codziennie rano patrzyłam na aplikację. Na te kroki. Dziś było ich znów mało. Bo nie miałam już dokąd iść.
Ludzie myślą, że zdrada to nagłe uniesienie, coś gorącego i impulsywnego. A ona często rodzi się z ciszy. Z niedopowiedzeń, z braku spojrzeń, z milczenia, które staje się głośniejsze niż krzyk. Tak było u nas. Kochałam Mariusza, ale zgubiłam się. A on pozwolił mi się zgubić. Może oboje zaniedbaliśmy naszą mapę.
Nie wiem, czy jeszcze wróci. Czy wybaczy. Ja nie potrafię jeszcze wybaczyć samej sobie. Jedno wiem na pewno – już nigdy nie zainstaluję żadnej aplikacji do liczenia kroków. Nie dlatego, że to przez nią wszystko wyszło. Ale dlatego, że nie chcę już nigdy więcej liczyć kroków, które prowadzą donikąd.
Jagoda, 39 lat
Czytaj także:
- „Codziennie odwiedzał mnie listonosz, ale wcale nie przynosił mi paczek. Te niewinne igraszki miały tragiczny koniec”
- „Sąsiad rozlał cuchnący nawóz dzień przed weselem mojej córki. Zazdrośnik miał powód, żeby zniszczyć uroczystość”
- „Randka z internetu okazała się porażką roku. Dzięki niej poznałam jednak kogoś, kto zupełnie odmienił moje życie”

