„Dla żony nie odstawiłem picia, a dla kochanki tak. Różnica była taka, że ta druga mi nie brzęczała i nie robiła kazań”
„No tak, mam problem z alkoholem. Co prawda nie jestem jednym z tych, co się tarzają w rynsztoku albo kręcą się po stacjach autobusowych i proszą przypadkowych ludzi o drobne na flaszkę. Na szczęście do tego jeszcze nie doszło”.

Jej spojrzenie było tak pełne złości, że czułem się, jakby próbowała spalić mnie samym wzrokiem. Na twarzy malował się wyraz pogardy, albo raczej czystej nienawiści. Ale czy miałem prawo się dziwić? Absolutnie nie. Po tylu zawodach z mojej strony nie zasługiwałem na nic więcej.
Nie umiałem z tym przestać
– Słowo daję, jestem trzeźwy – zapewniłem, lecz wiedziałem, że mi nie wierzy.
Nie myliła się wcale. Później tylko pokazała wyjście gestem dłoni. Milczała zarówno w tym momencie, jak i później. Na rozprawie też nie usłyszałem jej głosu – wypowiadał się wyłącznie jej prawnik. To wspomnienie wróciło do mnie, gdy wpatrywałem się w szkło wypełnione wódką. Czułem, jak ślinka mi cieknie, a gardło już się przygotowuje na znajome pieczenie – tak reaguje ciało, gdy wie, że zaraz dostanie swoją porcję alkoholu.
– No dalej, Zygmunt! – Robert poklepał mnie po plecach, dodając otuchy. – Jak się spotyka starego kumpla, to trzeba się z nim napić.
Na chorobę, po co dałem się namówić na to spotkanie w knajpie? Miałem twardy plan – tylko kawa i może deser, nic więcej. Mówiłem mu przecież jasno, że nie tykam alkoholu, i myślałem, że załapał. A gdzie tam. Od razu wyskoczył z zamówieniem pełnej flaszki, a teraz próbował mnie skusić jak szatan zabłąkanego grzesznika.
Mimowolnie przejechałem językiem po ustach i sięgnąłem w stronę butelki. Wzniosłem szkło i od razu uderzył mnie ten charakterystyczny aromat mocnego trunku. Taki dobrze pamiętany, choć tak dawno nie wdychany. Od kiedy nie brałem alkoholu do ust? Na bank kilkanaście miesięcy. Ale w tym momencie czułem, że moje postanowienie się rozpada.
– No weź, tylko jednego strzel – namawiał znajomy z dawnych lat. – Co ci jeden może zrobić, nawet jak teraz nie pijasz. To co, zdrówko!
Podniósł kieliszek do góry, zręcznie wypił duszkiem i z przyjemnością zamknął oczy.
– Dokładnie taka, jak trzeba – westchnął z zadowoleniem. – Schłodzona w sam raz... Musisz spróbować.
Zakręciło mi się w głowie. Miałem ochotę zrobić to samo co on, ale znieruchomiałem. Wydawało mi się, że moje ramię przestało słuchać poleceń, choć doskonale wiedziałem, że problem leży gdzie indziej. Gdyby to było rok z kawałkiem wcześniej, mimo przebytej terapii, pewnie bez zastanowienia przyjąłbym ten kielich i dał się ponieść chwili.
Spotkałem ją, kiedy szukałem alkoholu
Wszystko potoczyło się inaczej niż kiedyś. Trzymałem kieliszek bez ruchu, podczas gdy Robert obserwował mnie z zainteresowaniem i lekkim zakłopotaniem. Poznaliśmy się w momencie, gdy moje życie leciało na łeb na szyję, zmierzając ku przepaści jeszcze głębszej niż wcześniej. Szczerze mówiąc, nawet tak o tym nie myślałem. Bo gdy twoja małżonka odchodzi po 25 latach wspólnego życia, a ty sam dobijasz już prawie sześćdziesiątki, trudno znaleźć jakikolwiek powód, by cokolwiek zmieniać.
Moje własne dzieci zerwały ze mną kontakt, przez co nigdy nie poznałem swoich wnucząt. Ale czy mogę je za to winić? Absolutnie nie – podobnie jak nie powinienem narzekać, gdy Anka wyrzuciła mnie za drzwi. Spacerowałem wtedy po mieście, rozglądając się za miejscem, gdzie mógłbym się porządnie upić. Dzień w robocie był koszmarny – jakaś kontrola z góry, przez co nie dałem rady nawet łyknąć mojej ukochanej wódeczki, którą zawsze trzymałem w aktówce i popijałem po kryjomu w toalecie firmowej.
No tak, mam problem z alkoholem. Co prawda nie jestem jednym z tych, co się tarzają w rynsztoku albo kręcą się po stacjach autobusowych i proszą przypadkowych ludzi o drobne na flaszkę. Na szczęście do tego jeszcze nie doszło.
Robota nawarstwiła się przez moje picie. Trudno się dziwić – po każdej „setce” byłem wyłączony z normalnego funkcjonowania na parę godzin. Mój organizm już nawet na małe ilości alkoholu źle reagował. Kiedy usłyszałem, że mogą mnie wyrzucić z pracy... Ech, najlepiej będzie zalać robaka i o wszystkim zapomnieć. Co z tego, że nie pokażę się jutro w robocie? I tak już nic lepszego mnie w życiu nie czeka. I właśnie w tym momencie ją zobaczyłem.
Zbliżała się do mnie smukła, zgrabna dziewczyna o delikatnej sylwetce. Od zawsze miałem słabość do brunetek ze świetlistymi oczami, a ona wydawała się być właśnie taką osobą – wprost idealną. Tak bardzo się na nią zapatrzyłem, że gdy w końcu oderwałem wzrok i ruszyłem przed siebie, zderzyłem się z pachołkiem obok wejścia do sklepu i runąłem jak kłoda.
– O rany, wszystko w porządku?
Szybko się przy mnie znalazła.
– Kto normalny stawia takie rzeczy na chodniku? To się prosi o wypadek!
Podnosiłem się powoli z ziemi, cały czas na nią patrząc. Czułem, że obiłem sobie kolano i łokieć, ale jeszcze nie w pełni to do mnie dotarło.
– To nie słupek jest winny – wyrwało mi się mimowolnie. – To pani mnie przewróciła...
Obiecałem sobie, że dla niej się zmienię
Strach mnie kompletnie sparaliżował. „No nie, koleś, od tej wódy całkiem ci się poprzewracało w głowie!” – przeleciało mi przez myśl. Jednak ona przyjęła to spokojnie. Na bank dostrzegła, że zachwyciłem się nią jak jakiś szczeniak. Do dziś nie ogarniam, jakim cudem skończyło się na wymianie numerów. Ona gdzieś pędziła na umówione spotkanie, a ja... Cóż, właściwie miałem wolne, ale też zgrywałem strasznie zajętego. Później poszedłem się schlać. Przysięgałem sobie, że to już naprawdę ostatni raz. Definitywnie ostatni!
– Hej, pijesz to w końcu czy nie? – Robert już tracił cierpliwość. – Co ty nad tym kieliszkiem tak medytujesz?
Poruszyłem się niespokojnie, przybliżając szkło do ust. Woń wódki stawała się coraz bardziej nęcąca, podczas gdy w myślach widziałem oblicze Anki, które stopniowo przekształcało się w śliczne rysy Marioli... Świadomość, że powrót do domu pod wpływem oznaczałby katastrofę, powstrzymywała mnie. Z drugiej strony, czy mały kieliszeczek mógłby wyrządzić jakąś krzywdę? Co prawda na terapii i zebraniach Anonimowych Alkoholików ciągle nam powtarzali, że nawet najmniejsza ilość trunku prowadzi do uzależnienia, ale jakoś trudno nam było w to uwierzyć. Nie przyjmowaliśmy tego do wiadomości, mimo że sami przekonaliśmy się, jak bardzo boli złamanie trzeźwości...
– No i co, strach cię obleciał?
Kumpel dolał sobie wódki. Patrzył na mnie z kpiącym uśmiechem:
– A może to żona ci nie pozwala?
Wkurzyłem się nie na żarty. Co ja, jakiś mięczak jestem? Walnę kieliszka i po sprawie. Później spokojnie wypiję kawkę, powspominamy z Robercikiem stare dzieje... Ale w głębi duszy już wiedziałem, jak to będzie – na pewno nie poprzestaniemy na jednym. Opróżnimy tę flaszkę, sięgniemy po kolejną, a potem... niech to wszystko szlag trafi! Wziąłem głęboki wdech, chłonąc zapach alkoholu. Jak bardzo tęskniłem za tym aromatem!
Z Mariolą byłem szczery odnośnie mojego uzależnienia. Nie ukryłem przed nią, że mam problem z alkoholem. Jedyne kłamstwo dotyczyło tego, że już z tym skończyłem, choć faktycznie nie piłem od tamtego przełomowego momentu i uczestniczyłem w spotkaniach AA. Postanowiłem przewartościować całe moje życie. A co najważniejsze – naprawdę tego pragnąłem. Wszystko dla niej.
– Jeśli znów zaczniesz pić, zostawiam cię bez słowa – ostrzegła mnie.
Znała już życie z alkoholikiem, rozumiała wszystkie jego aspekty.
– Przysięgam, że nie wrócę do picia – powiedziałem z przekonaniem. – Zrobię dla ciebie cokolwiek, mogę odstawić nie tylko wódkę, ale nawet przestać jeść!
– Z jedzenia nie musisz rezygnować – zaśmiała się, po czym jej twarz stała się poważna. – Po prostu nie pij. W żadnej sytuacji i w żadnym miejscu.
Spoglądałem na nią czule, obiecując sobie w duchu, że już nigdy nie skosztuję tego okropnego alkoholu. Niestety, rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana... Mimo wszystko nie poddawałem się. Najważniejsze było to, że sam nie szukałem pokus. Problem w tym, że to one mnie odnalazły.
Nie prawiła mi kazań
Tego dnia dotarłem do mieszkania grubo po czasie. Spotkanie ze starym kumplem tak mnie rozstroiło, że musiałem przewietrzyć głowę na długim spacerze. Kiedyś tak samo robiłem, gdy próbowałem ukryć przed Anką wizyty w barach. Niełatwo było ją nabrać, choć jeśli wracałem do domu nie całkiem pijany, mogłem uniknąć kłótni.
– Co się z tobą działo? – spytała Mariola.
– No wiesz, wpadłem na dawnego kumpla – odpowiedziałem.
Zauważyłem, jak zamarła w bezruchu, wręcz zdrętwiała. No tak, kiedy mówię „stary znajomy”, powinienem dodać „z którym kiedyś piłem”. Ale nie chciałem niczego ukrywać. Już wystarczająco dużo kłamstw naopowiadałem w czasie mojego nieudanego związku małżeńskiego.
– No i jak? – zapytała przeciągle. – Założę się, że wylądowaliście gdzieś przy barze...
– Rzeczywiście – przyznałem.
Jej usta zamieniły się w cienką linię. Gdyby to była moja eksżona, już by mnie zmuszała do dmuchania, ale Mariola była zupełnie inna – takie zachowanie uważałaby za poniżej godności.
– Dobrze się bawiłeś? – zapytała oficjalnym tonem.
– Średnio – wypuściłem powietrze. – Kumpel zmienił się w okropnego gadułę, jak się uprze na jakiś temat, nie można go od niego odciągnąć.
A gdyby to była Anka, to już od dłuższego czasu stałaby tuż obok mnie i sprawdzała, czy nie czuć alkoholu z moich ust. Natomiast Mariola wolała trzymać się z daleka. Mimo to dostrzegałem, jak bardzo jest zdenerwowana i poirytowana całą sytuacją. W końcu stwierdziłem, że mam dość tego przedstawienia.
Bez ostrzeżenia zbliżyłem się do niej i złożyłem pocałunek na jej wargach. Od razu zauważyłem, jak się rozluźnia. Bo faktycznie – nie mogła wyczuć żadnego zapachu alkoholu, a przecież podczas tak intymnego momentu nic by się nie dało zamaskować. „Zrobię dla ciebie cokolwiek – przeszło mi przez myśl. – Jestem w stanie wszystko poświęcić, żeby cię uszczęśliwić”.
Te słowa zostały tylko w mojej głowie. Nie chciałem jej pokazać, jak wiele mnie kosztowało to wszystko tego wieczoru. Rozlałem trochę napoju, kiedy odstawiałem pełną szklankę, a Robert zareagował na to pogardliwym prychnięciem.
– Kiedyś wydawało mi się, że masz charakter – rzucił. – A teraz widzę, że jesteś kompletnym mięczakiem.
Aż się prosiło, żeby przywalić mu w twarz, ale jakoś się opanowałem. Starałem się unikać konfliktu.
– A wiesz, co ci powiem? – rzuciłem z ironicznym uśmiechem, wstając spokojnie od stołu. – Jest mnóstwo rzeczy ważniejszych od tego, co sobie o mnie myślisz. Szczerze mówiąc, mam gdzieś twoją opinię o mnie.
Zygmunt, 57 lat
Czytaj także:
„Cały dzień czekałam na wizytę wnuków, ale na próżno. Zapomnieli o Dniu Babci, więc odetnę ich od kasy”
„20 lat miałam sąsiadkę za wredną jędzę, która tylko burczy na innych. Gdy poznałam jej sekret, zrobiło mi się wstyd”
„Poruszyłam piekło i niebo, by zostać matką, lecz nic nie pomagało. Dziś wiem, że to był test, który zdałam śpiewająco”

