Reklama

Są takie dni, które zaczynają się jak każdy inny, a kończą się z myślą, że coś się bezpowrotnie zmieniło. Mój poranek wyglądał jak zawsze. Budzik zadzwonił o szóstej trzydzieści, Konrad przewrócił się na drugi bok. Wstałam pierwsza. W kuchni zalałam dwie kawy. Jedną dla siebie, drugą dla niego, choć od dawna nie pytał, czy mam ochotę wypić ją razem. Po prostu siadał, przeglądał telefon, wypijał i wychodził.

Cisza między nami stała się czymś stałym. Zajęła miejsce rozmów o tym, co kupić na obiad, kto odbierze pranie, czy film, który widzieliśmy w weekend, był lepszy od poprzedniego. Już się nawet nie kłóciliśmy. Nie było o co. Wszystko jakoś się działo – obiad był, pranie było, my byliśmy. Przynajmniej formalnie.

W pracy od dawna mówili, że jestem „empatyczna”. Ktoś, kto rozumie, potrafi słuchać. Może to prawda – byłam dobra w słuchaniu innych. Gorzej z usłyszeniem siebie. Jak miałabym przyznać, że się duszę? Że patrzę na swoje życie jak przez szybę? Że od dawna nie czuję, że ktoś na mnie patrzy naprawdę jak na kobietę?

Wieczory spędzaliśmy osobno, choć w jednym mieszkaniu. On w salonie, ja przy kuchennym stole. Dzień za dniem jak przez kalkę. Pewnie wszystko trwałoby dalej tak samo – gdyby nie tamten jeden pocałunek. Głupi, niewinny, świąteczny żart. A jednak – to on mnie obudził.

To trwało ułamek sekundy

Staliśmy i rozmawialiśmy o codziennych sprawach. Nagle usłyszałam głos koleżanki.

– Hej, Martyna, poczekaj! Stoicie pod jemiołą! – zawołała Kinga, a wszyscy zaczęli się śmiać.

Popatrzyłam w górę. No faktycznie, jemioła. I Olek, z kubkiem herbaty w jednej ręce i zaskoczoną miną. Chyba nawet specjalnie się tam ustawił.

No dawaj, to tradycja! – podjudzała Kinga, szturchając mnie łokciem.

– Przecież to głupie – zaśmiałam się, ale czułam, że robię się czerwona.

Tylko jeden buziak! No weź, Martyna, święta są! – dorzucił ktoś z działu handlowego.

Zanim zdążyłam się zastanowić, podeszłam. Olek się nachylił, ja sięgnęłam na palcach i pocałowałam go szybko w kącik ust. Ot, głupi, biurowy żart. Olek zamrugał zaskoczony.

– No proszę, pani marketing się rozkręca – zaśmiał z nutą zaskoczenia. – To był chyba najbardziej elegancki pocałunek w moim życiu.

Zaśmiałam się, odwracając się, by odejść, ale nasze spojrzenia spotkały się na moment. I wtedy coś mnie ukłuło. Gdzieś w brzuchu albo i głębiej.

Wieczorem wracałam do domu z tym dziwnym uczuciem. Konrad siedział na kanapie. W telewizji leciał jakiś mecz, nawet mnie nie usłyszał, kiedy weszłam. Zdjęłam płaszcz, podgrzałam sobie pierogi z wigilijnego spotkania i usiadłam w kuchni.

Nagle to do mnie dotarło. Przecież to był tylko żart. Kilka sekund. Uśmiech, lekkie zawstydzenie, smak wina. A jednak ten głupi pocałunek poruszył mnie bardziej, niż całe ostatnie miesiące z moim mężem. Pomyślałam: co, do cholery, jest ze mną nie tak?

Zaczęłam się zastanawiać

– Konrad? – zapytałam niepewnie, siadając obok niego na kanapie. – Możemy pogadać?

Oderwał wzrok od telewizora. Na chwilę. Jakby z trudem przypomniał sobie, że jestem w pokoju.

Coś się stało?

– Nie. W sensie... nie wiem. Po prostu... mam wrażenie, że jesteśmy tak... daleko od siebie.

– Martyna, zmęczony jestem. Miałem ciężki dzień.

– Ja też miewam ciężkie dni – powiedziałam spokojnie, ale coś w środku zaczęło mi się napinać. – Tylko że my już od miesięcy w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Tak naprawdę.

– Przecież rozmawiamy – mruknął. – Dwa dni temu mówiłaś, że brakuje papieru do drukarki.

Prychnęłam. Ironicznie, bezwiednie.

– Tylko że ja nie chcę z tobą rozmawiać o papierze. Chciałabym z tobą... być. Naprawdę. Tak jak kiedyś.

– Martyna... – westchnął i potarł czoło. – Ja naprawdę nie mam teraz głowy do tych... rozmów o emocjach. Jestem wypompowany. Może w weekend?

W weekend też będziesz zmęczony. Jak zawsze – powiedziałam cicho i wstałam.

W łazience wpatrywałam się w swoje odbicie. Twarz jakby obca. Gdzie się podziała ta kobieta, którą kiedyś chciał całować na środku ulicy bez powodu? Kiedy ostatni raz mnie przytulił? Kiedy ostatni raz spojrzał z czułością?

Leżąc już w łóżku, słyszałam dźwięki meczu dobiegające z salonu. Nie czułam złości, tylko pustkę. I tę cichą myśl, która coraz częściej we mnie kiełkowała: „co, jeśli jego już tu nie ma?”.

To był przebłysk intuicji

Nie miałam w zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach. Nawet kiedy Konrad zostawiał telefon na stole ekranem do góry, nie zerkałam. Przynajmniej do tej pory. Tego dnia coś mnie tknęło. Może intuicja. A może po prostu nie miałam już siły udawać, że wszystko jest dobrze.

Konrad zostawił telefon na kuchennym blacie, kiedy poszedł pod prysznic. Ekran zaświecił się, a ja odruchowo spojrzałam. Wiadomość od kontaktu „Natalia”: „Nie mogę się doczekać jutra”. Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Przesunęłam palcem, choć serce waliło mi jak oszalałe. Kilka wcześniejszych wiadomości. „Tęsknię”, „Było cudownie”, „Jesteś moim azylem”. Nogi mi się ugięły. Usiadłam na krześle, wpatrując się w ekran, jakby nie chciał mi pokazać więcej. A jednak pokazywał wszystko.

Gdy mąż wyszedł z łazienki, stałam na środku kuchni z jego telefonem w ręku.

Kim jest Natalia? – zapytałam cicho.

Zamarł. Przez moment miałam nadzieję, że się roześmieje i powie, że to koleżanka z pracy. Że coś źle zrozumiałam, ale nie. Patrzył na mnie, a potem zaczął kręcić głową.

– Martyna, co ty wyprawiasz? Grzebiesz mi w telefonie?

– Kim ona jest? – powtórzyłam, podnosząc głos.

To... to nikt ważny – zaczął. – To tylko... coś się po prostu wydarzyło. Nie planowałem tego.

– Od jak dawna?

– Kilka miesięcy.

Poczułam, jak świat złożył się w ciasną kulkę i spadł mi na klatkę piersiową. Kilka miesięcy. A ja w tym czasie czekałam na jego uwagę. Na uśmiech. Na cokolwiek. A on dawał to innej.

Nie wiedziałam, co czuję

Od tamtej rozmowy minęły trzy dni. Nie było krzyków, nie było dramatów. Tylko dziwna, lepka cisza. Konrad spał w salonie, choć nawet nie musiałam mu tego mówić. Wrócił tam sam, z kocem pod pachą, nie patrząc mi w oczy.

W domu unikaliśmy się jak obcy ludzie. Ja chodziłam na długie spacery, udając, że mam sprawy do załatwienia. On zostawał w pracy albo wychodził „na siłownię”. Nie pytałam, czy dalej się z nią spotyka. Jeszcze nie byłam gotowa na odpowiedź.

I co teraz? – zapytała Kinga, kiedy usiadłyśmy razem w małej kawiarni obok biura.

– Nie wiem. Szczerze? Chyba nie mam siły się nawet złościć.

– Martyna, on cię zdradzał. Ty powinnaś być wściekła, rzucać talerzami o ścianę, krzyczeć, a nie siedzieć, jakbyś zgubiła klucze do auta.

– Tylko, że ja nie wiem, czy go w ogóle kocham. Rozumiesz? Nie wiem, czy to bardziej ból, że mnie zdradził, czy że ja też przestałam coś czuć, a nie zauważyłam, kiedy to się stało.

Kinga milczała chwilę, a potem powiedziała coś, co wryło mi się w pamięć.

– Może on od dawna był nieobecny. Ty tylko nie chciałaś tego widzieć.

Wieczorem siedziałam w łóżku z kubkiem herbaty. Otworzyłam laptopa i bezwiednie przeglądałam zdjęcia. Nagle trafiłam na to z wigilii. To, na którym Olek się śmieje, a ja odwracam się w pół ruchu, jeszcze z rumieńcem na twarzy. Taki drobny gest. Pocałunek pod jemiołą dla żartu. A wyzwolił we mnie więcej emocji niż całe ostatnie lata u boku męża.

To nie był zwykły gest

Nie planowałam tego spotkania, tej kawy. Właściwie napisałam do Olka spontanicznie, późnym wieczorem, z głupim „Hej, masz ochotę na szybki lunch jutro?”. Myślałam, że to zignoruje. Odpisał po pięciu minutach: „Z tobą? Zawsze. 13:00, kawa z mlekiem i coś słodkiego?”.

Spotkaliśmy się w małej kawiarni z tyłu budynku, gdzie rzadko zaglądali inni z pracy. Przyszedł wcześniej, zajął stolik przy oknie. Kiedy mnie zobaczył, wstał, jakby to było coś wyjątkowego. To drobne, staroświeckie powitanie uderzyło mnie bardziej, niż chciałam przyznać.

– Miło cię widzieć. Trochę inna jesteś – powiedział, gdy usiadłam.

– W sensie?

– Taka... bardziej zamyślona. Trochę jakbyś wróciła z jakiejś dalekiej podróży i jeszcze nie zdjęła plecaka z pleców.

Uśmiechnęłam się słabo. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu zapytałam:

Pamiętasz tamten pocałunek? Pod jemiołą?

Zachichotał nerwowo, jak chłopak przyłapany na ściąganiu.

– No pewnie. Udaję twardziela, ale trochę mnie zbił z tropu.

– Też tak miałam. Wiesz, to głupie, bo to był żart, ale... poruszyło we mnie coś, co myślałam, że już dawno umarło.

Olek spoważniał. Położył dłoń na stole, blisko mojej, ale jej nie dotknął.

– Martyna, coś ci powiem. Ten żart... też mnie zaskoczył. Bardziej, niż się spodziewałem. I od tamtej pory... chyba trochę o tobie myślę.

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na jego dłoń, a potem w okno. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że nie jestem przeźroczysta.

We mnie zmieniło się wszystko

Wracałam do domu z poczuciem, że stoję na rozdrożu. Za plecami czułam ciepło spojrzenia Olka, a przed sobą… znów tylko ciszę. W mieszkaniu panował półmrok. Konrad siedział w salonie, bez dźwięku, zgaszony, jakby czekał.

– Możemy porozmawiać? – zapytał niespodziewanie, podnosząc wzrok znad złożonych dłoni. – Nie chcę, żeby to się tak skończyło. Pomyślałem, że może… spróbujemy terapii.

Nie odpowiedziałam od razu. Usiadłam naprzeciwko niego. Patrzyłam na tego człowieka, którego znałam od lat, z którym dzieliłam łóżko, rachunki i święta. Próbowałam coś poczuć. Cokolwiek.

– Konrad… ja nie wiem, czy ja jeszcze potrafię się do ciebie zbliżyć – powiedziałam cicho.

Nie chciałam go zranić. Po prostu byłam już zmęczona życiem w zamrożeniu. Zdrada bolała, owszem. Bardziej jednak bolało to, że przez miesiące byłam przezroczysta, niewidzialna, ignorowana. Myślami wracałam do tamtej kawy z Olkiem. Do jego spojrzenia, które nie uciekało. Do tego uczucia, że jestem widziana. Że ktoś dostrzega we mnie coś więcej niż funkcję stałą.

Nie wiem jeszcze, co zrobię. Nie wiem, czy odejdę. Nie podjęłam decyzji. Może będę potrzebować tygodni. Może miesięcy. Jednak już nie zgodzę się na życie bez czułości i bliskości. Zasługuję na coś więcej niż bycie tylko „żoną”. Zasługuję na to, żeby znów czuć.

Martyna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama