„Dla wnuków byłam bankomatem z siwą głową. Gdy zakręciłam kurek z kasą, od razu poznałam całą prawdę”
„Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Dwie stówki. Ani słowa więcej. Ani pytania, jak się czuję, czy nie boli mnie kolano, czy nie jestem samotna. Wzięłam portfel, wyjęłam pieniądze i podałam mu drżącą ręką. Marcel nawet nie spojrzał mi w oczy”.

- Redakcja
Dawniej byłam nauczycielką polskiego – pamiętam zapach kredy, skrzypienie parkietu i gwar pełnej klasy. Teraz cisza w moim mieszkaniu aż boli w uszy. Odkąd zmarł mój mąż, ta cisza stała się codziennością.
Mam troje wnucząt: Kacpra, Olę i Marcela. Byli kiedyś moim całym światem. Pamiętam, jak trzymałam ich na rękach, kiedy jeszcze pachnieli mlekiem. Jak uczyłam ich rymowanek i prowadzałam do parku, gdzie gonili gołębie. Wtedy mieli uśmiechy szerokie jak świat, a w ich oczach byłam kimś więcej niż tylko „babcią”.
Teraz przychodzą rzadko. Może raz w miesiącu. Uśmiechają się, rozmawiają… ale rozmowy są takie płytkie, urywane, jakby chcieli je szybko zakończyć. A potem zawsze pada to samo pytanie. Prośba. „Babciu, dasz trochę na książki?”, „Babciu, na paliwo, bo wiesz, daleko się jedzie”.
Dziś przyszła Ola. Przyniosła ze sobą bukiet tulipanów – piękny, żółty, ale nawet kwiaty pachniały jakoś obco. Siedziała przy stole, gapiąc się co chwila w telefon.
– No i co u ciebie, kochanie? – zapytałam, siląc się na serdeczność.
– A, nic szczególnego, zajęcia, znajomi… – odpowiedziała ziewając. Po chwili spojrzała na mnie z tym samym półuśmiechem co zawsze. – Babciu, a nie miałabyś może jakichś drobnych na uczelnię? Bo tam różne opłaty…
Poczułam, jak serce mi ścisnęło. Znów to samo.
Pierwszy bunt
Marcel wpadł do mnie jakby z łaski. Nawet kurtki porządnie nie odwiesił, tylko rzucił ją na krzesło i osunął się w fotel, wyciągając telefon z kieszeni. Patrzył w ekran, palce stukały w szybkę, a ja siedziałam naprzeciwko niego, czując się jak powietrze.
– Może herbaty? – zapytałam nieśmiało.
– Może być – rzucił, nie odrywając wzroku od telefonu.
Postawiłam przed nim filiżankę z parującym naparem. Nie podziękował. Upijał łyk, wciąż wpatrzony w ekran, a ja starałam się wyłowić choćby odrobinę zainteresowania w jego oczach. Pamiętam, jak kiedyś przybiegał do mnie cały brudny po zabawie, a ja czyściłam mu kolana i przyklejałam plasterki. Teraz siedział, obcy chłopak z telefonem.
– Babciu, wiesz co… – odezwał się nagle, jakby sobie przypomniał, po co przyszedł. – Potrzebowałbym dwie stówki. Wyszedł taki nieprzewidziany wydatek, a mama mówiła, że u ciebie może się znajdzie.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Dwie stówki. Ani słowa więcej. Ani pytania, jak się czuję, czy nie boli mnie kolano, czy nie jestem samotna. Wzięłam portfel, wyjęłam pieniądze i podałam mu drżącą ręką. Marcel nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Dzięki, babciu – mruknął i po chwili już zbierał się do wyjścia.
Gdy drzwi się zamknęły, usiadłam ciężko w fotelu. W mieszkaniu rozlała się cisza, gęsta i bolesna. Złapałam się za serce. Po raz pierwszy pomyślałam: „Czy ja dla nich naprawdę jeszcze coś znaczę? Czy zostałam już tylko portfelem z siwymi włosami?”
Następnego dnia zadzwoniłam do córki
Całą noc wierciłam się w łóżku, przewracając z boku na bok. Te Marcelowe „dwie stówki” nie dawały mi spokoju. Może przesadzam? Może faktycznie miał jakiś ważny wydatek? Ale serce mówiło co innego. Bolało mnie to jego puste spojrzenie, ta obojętność.
Następnego dnia wzięłam telefon i zadzwoniłam do córki. Jej głos zawsze był szybki, urywany, jakby chciała mieć rozmowę jak najprędzej z głowy.
– Halo, mamo? Coś się stało? – spytała bez przywitania.
– Nie, nic takiego… – zaczęłam niepewnie. – Chciałam tylko zapytać… te wasze dzieci tak często proszą mnie o pieniądze. Czy one naprawdę mają takie potrzeby?
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałam westchnienie.
– Mamo, no proszę cię, nie rób z igły wideł. Zawsze dawałaś im wszystko, od urodzenia. Teraz też dajesz. I dobrze. Nie ucz ich, że mają cię odwiedzać tylko z obowiązku.
– Ale ja… ja bym chciała, żeby przychodzili do mnie… tak po prostu. Porozmawiać. – głos mi się załamał.
Córka odchrząknęła, a w jej tonie zabrzmiała złość.
– Ty zawsze dramatyzujesz. Oni cię kochają, tylko mają swoje życie, szkołę, znajomych. Nie wymagaj cudów.
Milczałam. Co mogłam powiedzieć? Czułam, że każda moja uwaga odbija się od niej jak groch o ścianę. Łzy same napłynęły mi do oczu, a w gardle rosła gula.
– Dobrze, córeczko – wyszeptałam. – Już nic nie mówię.
Rozłączyła się szybko, jakby kamień spadł jej z serca. A ja zostałam z telefonem w dłoni, drżącymi palcami i jeszcze większym ciężarem niż wcześniej.
„Gdyby nie kasa, nie opłacałoby się jechać”
Kilka dni później zadzwonił Kacper.
– Babciu, mogę wpaść? – zapytał.
Ucieszyłam się jak dziecko. Serce zabiło mi szybciej. W końcu ktoś chce mnie odwiedzić! Zaparzyłam herbatę, zrobiłam ciasto drożdżowe.
Przyszedł z Olą. Rozmawiali ze mną chwilę, ale bardziej między sobą, półsłówkami, śmiejąc się z żartów, których nie rozumiałam. Chcieli, żebym im pokazała stary album. Podałam go i poszłam do kuchni. Gdy otwierali kolejne strony, usłyszałam sygnał telefonu. Ola odebrała i włączyła głośnik.
– No i jak? – odezwał się znajomy głos Marcela.
– Spoko, babcia dała – zaśmiał się Kacper. – Jak zawsze.
– Mówiłem, że nie ma co się martwić – dodał Marcel. – Serio, gdyby nie ta kasa, to nie opłacałoby się jechać przez całe miasto.
Zamarłam. Poczułam, jak ciasto w gardle zmienia się w kamień. Ola próbowała coś zagłuszyć, ale było już za późno. Słowa odbijały się we mnie jak echo: „gdyby nie kasa, nie opłacałoby się jechać”.
Siedziałam nieruchomo, ręce drżały mi na kolanach. Oni dalej gadali beztrosko, nawet nie zauważyli, że słyszę. W końcu Ola wyłączyła połączenie i znów spojrzała w album, a ja nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa.
Kiedy wyszli, usiadłam w pustym salonie. Łzy same płynęły po policzkach.
– To ja dla nich jestem naprawdę tylko portfel? – wyszeptałam do ciszy. – Bankomat z siwą głową…
Wtedy pierwszy raz od dawna poczułam gniew. Prawdziwy, gorący.
Tego już za wiele!
Postanowiłam, że tym razem będzie inaczej. Bez gotówki, bez portfela. Chciałam zobaczyć, co zostanie, kiedy zabiorę im powód do wizyt.
Kiedy przyszli następnego tygodnia, usadziłam ich przy stole, tak jak zawsze. Na talerzykach leżały kawałki sernika, pachniała herbata malinowa. Patrzyłam na ich uśmiechy, na to, jak wymieniali szybkie spojrzenia. Wiedziałam, co zaraz usłyszę.
I rzeczywiście – po kilkunastu minutach Kacper odchrząknął.
– Babciu… bo wiesz, tak się złożyło, że potrzebujemy trochę pieniędzy…
Podniosłam dłoń.
– Nie mam – powiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem. – Nie dam wam nic.
Zrobiło się cicho. Ola odłożyła widelec. Marcel spojrzał na mnie zdziwiony.
– Ale babciu, zawsze miałaś…
– A jeśli nie mam? – przerwałam. – Jeśli nie chcę? Ja… ja czuję się jak bankomat, a nie wasza babcia.
Te słowa zawisły w powietrzu. Kacper spuścił głowę, Marcel się wzdrygnął. Tylko Ola zdobyła się na odwagę.
– Babciu… może faktycznie czasem przychodziliśmy bardziej po pieniądze niż po ciebie. – głos jej się załamał. – Ale to nie znaczy, że cię nie kochamy.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć.
– Jeśli mnie kochacie, to nie potrzebujecie do tego moich pieniędzy – wyszeptałam. – Chcę, żebyście przyszli kiedyś tylko porozmawiać. Nic więcej.
Milczeli długo. Atmosfera była gęsta, ciężka, aż w końcu zaczęli się zbierać. Odeszli powoli, bez zwyczajowych uścisków.
A ja zostałam sama – po raz pierwszy dumna, ale i bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Cisza po burzy
Po ich wyjściu mieszkanie zdawało się jeszcze bardziej puste niż zwykle. Cisza była tak głośna, że aż dzwoniła w uszach. Chodziłam od pokoju do pokoju, jakbym chciała znaleźć w nich cokolwiek – ślad, że naprawdę tu byli. Ale została tylko filiżanka z niedopitą herbatą i kilka okruszków na obrusie.
Usiadłam w fotelu i spojrzałam na półkę, gdzie od lat trzymałam pudełko z listami od mojego męża. Pisał je, gdy jeszcze pracował na delegacjach, a ja czekałam na niego w domu. Otworzyłam jedno z nich – to, które znałam niemal na pamięć.
– „Halu, pamiętaj, że jesteś najważniejsza. Choćbym był daleko, moje serce zawsze zostaje przy tobie” – przeczytałam na głos, a głos zadrżał mi w gardle.
Łzy zaczęły spływać po policzkach, ale tym razem nie były to łzy czystego bólu. To było coś więcej – poczucie, że choć zostałam sama, ktoś kiedyś kochał mnie naprawdę, bezinteresownie.
Wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Serce mi zamarło. Stałam chwilę, nie wiedząc, czy powinnam wstać. A jeśli to któreś z wnuków? A jeśli przyszli po więcej pieniędzy? A może… może przyszli tak po prostu?
Podeszłam wolno do drzwi, z wahaniem, dłońmi drżącymi na klamce.
Lepiej być samemu niż niekochanym z kimś
Długo wpatrywałam się w drzwi, jakbym chciała przez nie zobaczyć, kto tam stoi. Dzwonek rozległ się jeszcze raz, krótszy, niecierpliwy. Otworzyć – czy nie otworzyć?
W końcu odsunęłam zasuwę, ale nie miałam odwagi od razu uchylić drzwi. Stałam tak, z dłonią na klamce, a serce waliło jak młot.
– Może to sąsiadka pożyczyć cukier – pomyślałam. – A może oni. Ale jacy „oni”? Ci, którzy przyszli do babci… czy ci, którzy przyszli po pieniądze?
Nie otworzyłam. Dzwonek ucichł. Kroki oddaliły się po klatce schodowej. Usiadłam z powrotem przy stole, gdzie wciąż leżał otwarty list od mojego męża. Zdjęcia z albumu rozsypały się obok – ja, młoda, trzymająca Kacpra na rękach; Ola z warkoczykami na łące; Marcel śpiący na moim ramieniu.
Patrzyłam na te obrazy i czułam, jak serce boli od nadmiaru wspomnień. Zrozumiałam jednak jedno – nie mogę już pozwolić, żeby traktowali mnie jak bankomat. Lepiej być samemu niż niekochanym z kimś.
Płomień świecy na stole drżał lekko, jakby chciał mi dodać otuchy. Wzięłam głęboki oddech i wyszeptałam:
– Jeśli jeszcze kiedyś mnie odwiedzą… chcę, żeby przyszli do mnie, a nie po coś.
Wieczór zasnuł mieszkanie półmrokiem. A ja siedziałam dalej, z listem w dłoniach i poczuciem, że choć wciąż boli, przynajmniej powiedziałam na głos to, co od dawna dusiłam w sobie.
Halina, 78 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koleżanka była dumna z bogatego męża. Nie miałam serca powiedzieć jej, że znam jego tajemnicę”
- „Wygrałem miliony w totka i wydałem połowę na pomoc innym. Rękę po pieniądze wyciągnął mój dawny prześladowca ze szkoły”
- „Kuzynka zaprosiła mnie na wieś, a po powrocie wystawiła rachunek na 2000 zł. To ma być rodzina?”

