Reklama

Miałam dziewiętnaście lat, głowę pełną romantycznych wizji i dwie kreski na teście ciążowym. Kiedy Michał – starszy ode mnie o kilka lat, z uśmiechem, który wtedy wydawał mi się wszystkim – zaproponował ślub, nie zastanawiałam się długo. „Nie będę sama” – to była moja największa ulga.

Ale zanim na świecie pojawił się Kuba, już wiedziałam, że popełniłam błąd. Ja biegałam między zajęciami a pracą w kawiarni, ledwo ogarniając mdłości i zmęczenie, a Michał? Michał pił. Z kolegami, z nudów, bez okazji. Mówił, że jeszcze zdąży być ojcem, jakby to był jakiś etap w grze.

Gdy dowiedziałam się, że sięgnął po używki, zadrżało we mnie coś nieodwracalnie. Kuba miał pięć miesięcy, kiedy spakowałam nasze rzeczy i wyszłam. Rodzina Michała odwróciła się ode mnie z dnia na dzień. Ich syn był święty, a ja zła, bo odeszłam. Próbowałam dać im szansę na kontakt z wnukiem. Bezskutecznie. Kilka razy podeszłam z wózkiem pod ich blok. Teściowa raz spojrzała przez okno, ale nigdy nie zeszła.

Było mi ciężko

Pierwsze miesiące po rozwodzie to był jakiś dziwny sen na jawie. Niby spałam, ale każda komórka ciała była w ciągłym napięciu. Kuba budził się w nocy, a ja razem z nim – nie z czułości, tylko z lęku. Czy dam radę? Czy nie zawiodę?

Studiowałam dziennie, dorabiałam wieczorami jako kelnerka. Do tego zmieniałam pieluchy, chodziłam na szczepienia i pisałam prace zaliczeniowe, trzymając butelkę z mlekiem pod pachą. Mama? Miała wtedy swój „drugi młodzieńczy okres”. Poszła na studia podyplomowe i jakby znów miała osiemnaście lat. Moja siostra? Zmieniała chłopaków jak rękawiczki i nie rozumiała, dlaczego nie mam czasu chociaż na kawę.

Ale przetrwałam. Gdy Kuba poszedł do przedszkola, poczułam ulgę. Miałam już dyplom, zaczęłam pracować w biurze, zaczęłam oddychać. Nawet zaczęłam się umawiać. Na kawy, na wino, na coś więcej – w końcu byłam młoda i zasługiwałam na trochę życia.

Aż Kuba poszedł do szkoły. I zaczęły się problemy. Najpierw niegroźne – bójki, uwagi w dzienniczku, drobne kłamstwa. Ale potem przyszedł sąsiad i powiedział, że widział mojego syna z piwem w ręku. W piątej klasie. Zamarłam. Patrzyłam na niego i nie mogłam pojąć, kiedy tak urósł. I kiedy zaczął oddalać się ode mnie jak jego ojciec. Bałam się, że historia zaczyna się powtarzać.

Syn się buntował

Zawsze powtarzano mi, że dziecko to nie ojciec. Że każdy człowiek to czysta karta. Ale gdy patrzyłam, jak Kuba wchodzi w wiek nastoletni, coraz częściej widziałam w nim... Michała. Ten sam sposób uciszania rozmowy wzrokiem, ta sama zadziorność i bunt, który nie potrzebował powodu.

Wciąż próbowałam być mądrą matką. Rozmawiałam z nim, powtarzałam, że rozumiem, że dorastanie bywa trudne. Że rozumiem, bo miałam tylko dziewiętnaście lat, kiedy zaszłam z nim w ciążę. Ale Kuba przestał mnie słuchać. Albo udawał, że słucha. A ja mówiłam coraz więcej, coraz głośniej – aż w końcu on przestał odpowiadać.

Zgłosiłam się do szkoły, opowiedziałam wychowawczyni całą historię. Poprosiłam, by byli czujni, by dawali znać o wszystkim. Rozważałam nawet psychologa. Bałam się, że nie zdążę zareagować na czas. Że stracę go, jak straciłam Michała.

Na chwilę zrobiło się lepiej. Kuba zaczął więcej siedzieć przy książkach, jego oceny się poprawiły. Nawet z własnej woli przynosił herbatę, siadał przy mnie na kanapie. Ale we mnie coś nie pozwalało się rozluźnić. Byłam czujna, jak matka wilczyca. I słusznie. Bo wtedy zaczął się nowy temat. Pytania o ojca. Na początku delikatnie, niby mimochodem. Potem coraz bardziej natarczywie.

Chcę go zobaczyć, mamo. Muszę wiedzieć, kim jestem.

Zastygłam. On nie miał pojęcia, jak bardzo mnie tym zdaniem przeraził.

Chciał poznać ojca

– Chcę go zobaczyć – powtórzył, z tą upartością, którą znałam zbyt dobrze. – Przecież to mój ojciec. Muszę wiedzieć, dlaczego mnie nie chciał.

Stałam przy zlewie, myjąc kubek po herbacie, ale ręce mi się trzęsły. Bałam się. Że Kuba go spotka. Że zobaczy w nim bohatera. Albo gorzej – że zobaczy samego siebie.

– Wiem, że masz jego adres – powiedział już ciszej. – Przecież byłaś z nim w sądzie o alimenty.

Zamarłam. Faktycznie, miałam. Ale od lat nieaktualny, najpewniej. Choć nie to mnie powstrzymywało.

– Poszukam, obiecuję – odpowiedziałam w końcu.

Nie szukałam. Zamiast tego modliłam się, żeby zapomniał. Żeby życie odciągnęło jego uwagę w inną stronę. Ale nic z tego.

Zanim podjęłam decyzję, zanim zdążyłam przygotować go – i siebie – na to spotkanie, wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam. Michał zginął w wypadku. Podobno był pijany. Nie zadzwonili do mnie. Nikt nie powiadomił o pogrzebie. O jego śmierci dowiedziałam się z pisma sądowego – wezwanie na sprawę spadkową. I wtedy musiałam powiedzieć Kubie prawdę.

– Nie żyje – powiedziałam bez zbędnych słów.

Nie uwierzył od razu. Potem usiadł i zasłonił twarz rękoma.

Dlaczego nikt nam nie powiedział?! – krzyknął. – Przecież to był mój ojciec!

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Zgasił mnie jednym zdaniem:

– Miałem prawo go poznać. Nawet jeśli był złym człowiekiem.

Zadzwoniłam do teściowej

Długo zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam tam dzwonić. Ostatnie nasze rozmowy skończyły się wyzwiskami, ale Kuba miał rację – miał prawo znać swoją historię, nawet jeśli bolała.

Znalazłam numer matki Michała. Podniosła słuchawkę po kilku sygnałach. Milczała, gdy się przedstawiłam. Już miałam się rozłączyć, gdy powiedziała:

Myślałam, że nigdy więcej cię nie usłyszę.

– Mój syn chciałby z panią porozmawiać – powiedziałam tylko.

Chwila ciszy. A potem coś, co mnie zaskoczyło:

– Może się dogadamy.

Od razu poczułam, że nie chodzi jej o naprawienie więzi, tylko o papiery, o sprawy majątkowe. Michał odziedziczył po ojcu działkę. Teraz, po jego śmierci, wszystko należało się Kubie.

Kuba przypominał Michała

Spotkaliśmy się tydzień później. Jej twarz, kiedy otworzyła drzwi, była jak z innego świata – starsza, schorowana, zmęczona.

Mnie nie zaszczyciła ani spojrzeniem, ani słowem. Ale kiedy zobaczyła Kubę... zatrzymała się. Dosłownie – jakby coś ją uderzyło. Wpatrywała się w niego tak długo, że zaczęło mnie to niepokoić.

– Michał... – wyszeptała.

Nie wytrzymała. Rzuciła się Kubie na szyję, tuliła, płakała. A on, sztywny jak drewno, pozwalał na to wszystko, nie wiedząc, co czuje. Potem usiedliśmy. Padły przeprosiny. Powiedziała, że żałuje, że nie potrafiła wtedy inaczej. Że śmierć męża i potem syna coś w niej przełamały. Że już dawno chciała się odezwać, ale nie miała odwagi.

Nie wiedziałam, czy to szczere. Ale Kuba... Kuba tego potrzebował.

Wszyscy się staramy

Po spotkaniu nie wróciliśmy do siebie od razu. Siedzieliśmy w aucie jeszcze długo, patrząc przed siebie, jakby świat za szybą był bardziej zrozumiały niż to, co właśnie się wydarzyło. Kuba milczał. W jego oczach widziałam coś, czego wcześniej nie znałam – nie gniew, nie bunt, tylko ciężar.

– Nie wiem, co o tym myśleć – powiedział w końcu. – Ona płakała, jakby mnie znała całe życie. A przecież nie chciała mnie widzieć przez piętnaście lat.

Nie miałam odpowiedzi. Bo jak się tłumaczy brak miłości?

– Czasem ludzie potrzebują całej wieczności, żeby zrozumieć, co stracili – odpowiedziałam cicho. – Ty nie musisz jej wybaczyć od razu. Ale może… warto dać jej szansę.

Kilka dni później byliśmy razem u notariusza. Wszystko po Michale – działka, trochę oszczędności, kilka rzeczy osobistych – przypadło Kubie. Jego babcia nie protestowała. Wręcz przeciwnie – nalegała, żeby „sprawy zostały zamknięte porządnie”.

– Należy mu się – powiedziała, patrząc na mnie z dziwną pokorą.

Od tamtej pory widzieliśmy się jeszcze kilka razy. Byliśmy razem na cmentarzu. Kuba zapalał znicz z taką ostrożnością, jakby bał się poruszyć coś, co wciąż go boli. Babcia stara się – piecze szarlotkę, dzwoni, czasem zaprasza nas na niedzielny obiad. Kuba nadal trzyma dystans, ale widzę, że jest mu łatwiej. A ja staram się też jej wybaczyć.

Patrycja, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama