„Dla syna byłam tylko bankomatem. Raz odmówiłam mu wypłaty i nie miał skrupułów, by wymazać mnie ze swojego życia”
„Nie było żadnych wiadomości, telefonów, pytań w stylu: „mamo, co słychać?”. Nie dostałam nawet głupiego SMS-a z okazji Dnia Matki. Siedziałam wtedy na balkonie z herbatą i patrzyłam na ludzi mijających mój blok: matki z naręczami tulipanów, synów z czekoladkami, córki ciągnące za sobą dzieci, żeby „pokazać się babci” A ja? Ja miałam tylko siebie”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że wszystko robię dobrze. Że jak będę się poświęcać, dawać, wspierać, to wychowam syna na wdzięcznego, uczciwego człowieka. A dziś? Dziś siedzę sama w kuchni, z zimną herbatą i jednym pytaniem w głowie: gdzie popełniłam błąd? W tej chwili... właściwie nie jestem pewna, czy jeszcze mam syna.
Nie, nie zginął. Nie zachorował ani nie przepadł w Himalajach bez zasięgu. Po prostu… przestał do mnie dzwonić. Nie odbiera, nie przyjeżdża. Z dnia na dzień jakby ktoś przełączył w nim jakiś guzik. I to wszystko tylko dlatego, że raz, jeden jedyny raz, powiedziałam mu „nie”.
Nie wiem, co boli bardziej — ta cisza czy świadomość, że przez dwadzieścia parę lat byłam w jego oczach tylko osobistym bankomatem. A kiedy przestałam... Przestałam mu też być potrzebna.
Rozłączył się
Wszystko zaczęło się od telefonu. Zwykłego, sobotniego telefonu. Wtedy jeszcze odbierał ode mnie bez oporów. Wtedy jeszcze mówił „mamo” bez niechęci w głosie.
— Cześć, mamuś — rzucił. — Co robisz?
— Właśnie nakładam sobie zupę — odparłam. — Chcesz wpaść?
— Eee, nie, dzięki. — Zaśmiał się nerwowo. — Wiesz… dzwonię, bo mam taką małą sprawę.
Westchnęłam. Już wiedziałam, co będzie dalej. On nie dzwonił „tak po prostu” od lat.
— No dobrze, mów — mruknęłam.
— Potrzebuję pożyczyć dwa tysiące. — Zamilkł na moment. — Tylko na dwa tygodnie, przysięgam. Oddam, jak tylko przeleją mi kasę z projektu.
— Piotrek… — zaczęłam ostrożnie. — Przecież ja ci pożyczałam trzy tygodnie temu. I jeszcze tamtej stówki też nie oddałeś.
— Mamo, no błagam cię, to są tylko dwa tysiące! — jęknął. — Ty masz oszczędności, nie bądź taka.
Zmarszczyłam brwi.
— A skąd ty wiesz, co ja mam? — spytałam.
— Bo cię znam. I wiem, że zawsze coś trzymasz na czarną godzinę. — Prychnął z zauważalną irytacją. — No i co, umarł ktoś? Nie. Więc daj.
Zawahałam się. Kiedyś dałabym od razu, bez słowa. Ale ostatnio coś się we mnie zmieniło.
— Nie, Piotrek — powiedziałam cicho. — Nie dam ci tym razem.
— Słucham?! — Jego głos w momencie stał się lodowaty.
— Musisz zacząć ogarniać swoje sprawy — stwierdziłam spokojnie. — Nie będziesz przecież całe życie wyciągał ręki do matki.
Przez kilka sekund między nami trwała cisza. Potem usłyszałam:
— Wiesz co? Już sobie poradzę. I nie dzwoń więcej. Jak nie umiesz pomóc, to przynajmniej nie przeszkadzaj.
A później się rozłączył. Tak o, po prostu. A mnie aż coś skręciło w środku.
Stałam jak wryta
Od tamtej rozmowy minęły trzy dni. Trzy długie, paskudne dni, kiedy bałam się sprawdzić telefon, a jednocześnie wciąż naiwnie wierzyłam, że zadzwoni. Że się opamięta. Że napisze choćby głupie „przepraszam”. Oczywiście nie napisał. Za to ja, jak ta głupia, w środę wieczorem podjechałam pod jego blok. Po cichu, bez zapowiedzi, przekonana, że może pogadamy jak ludzie.
Wyszedł do mnie w dresie, z miną, jakbym mu zrobiła ogromną krzywdę.
— A ty co tu robisz? — zapytał, nawet nie próbując udawać uprzejmości.
— Chciałam z tobą porozmawiać — stwierdziłam. — Wiesz, tak... normalnie.
— O czym, mamo? — prychnął. — O tym, że jestem roszczeniowy? Że wyciągam rękę do matki?
— Nie. — Spojrzałam mu w oczy. — O tym, że nie potrafisz przyjąć odmowy bez obrażania się na cały świat.
— Przyjąłem, prawda? — burknął. — Nie dostałem, to się odciąłem. Proste.
— To tak teraz wygląda twoje „dorosłe” podejście? — spytałam, unosząc lekko brew.
Przewrócił oczami.
— A co? — wycedził. — Miałem przybiec z kwiatkiem i podziękować za to, że masz mnie gdzieś?
— Nie mam cię gdzieś — zaprzeczyłam. — Ale też nie jestem bankiem, Piotrek. Mam prawo czasem powiedzieć „nie”.
— Serio? — Zaśmiał się krótko. — Masz kasę, ale nie chcesz dać. Wszystko jasne.
— Nie, nie wszystko. — Pokręciłam głową, uśmiechając się smutno. — Nie masz pojęcia, ile mnie kosztuje, żeby ci odmówić.
— Ale mnie nie obchodzi, ile cię to kosztuje — rzucił chłodno. — Skoro nie pomagasz, to przestań udawać, że jesteś matką.
Stałam jak wryta, a on po prostu zamknął mi drzwi przed nosem.
Przyszedł po swoje
Po tamtej wizycie przestałam się łudzić. Nie dzwoniłam, nie pisałam. Próbowałam żyć normalnie: praca, zakupy, książka na wieczór. Ale wystarczyło, że przejeżdżałam obok jego osiedla, a już czułam ten znajomy skurcz w żołądku. Strach pomieszany z wyrzutem sumienia.
W piątek wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i... zamarłam. Piotrek. Ale nie sam. Obok stała dziewczyna, dwadzieścia parę lat, z paznokciami jak szpony i zblazowanym spojrzeniem.
— No hej — rzucił Piotrek, jakby tydzień temu nie odciął się ode mnie jednym brutalnym zdaniem.
— Cześć — wydusiłam. — Co się stało?
— A nic. — Uśmiechnął się sztucznie. — Wpadliśmy na chwilę. W sumie... mam do ciebie małą sprawę.
Dziewczyna zrobiła balona z gumy i wywróciła oczami.
— Piotrek, ja serio nie mam czasu — burknęła. — Mówiłeś, że załatwimy to szybko.
— Spokojnie, kotku. — Odwrócił się do mnie. — Mamo, dasz mi pięć stówek? Bo nam się plany lekko posypały.
Zamrugałam. Nie spytał, co u mnie. Nie przeprosił. Nie wspomniał nawet o tej awanturze sprzed kilku dni. Przyszedł po swoje jak do bankomatu.
— Nie, Piotrek — stwierdziłam stanowczo. — Nie dam ci.
Zmarszczył brwi.
— Bo?
— Bo nie jestem twoim sponsorem. — Skrzyżowałam ramiona na piersi. — I chyba najwyższy czas, żebyś to zrozumiał.
— Serio? — Jego twarz wykrzywił wściekły grymas. – Ty dalej jesteś taka skąpa? Nie wstyd ci?
Zamrugałam.
— Nie, Piotrek — szepnęłam. — To raczej ty powinieneś się wstydzić, że...
— Dobra, nara — przerwał mi szorstko i wyszedł. Nawet nie zamknął za sobą drzwi.
Już nawet nie płakałam
Dzień po tamtej scenie ktoś mnie oznaczył na Facebooku pod jakimś zdjęciem. Kliknęłam z ciekawości. To był Piotrek. Na zdjęciu siedział z tą samą dziewczyną, uśmiechnięty, w restauracji z winem na stole. Podpis brzmiał: „Tylko z tobą życie ma smak”. A pod spodem serduszka, komentarze znajomych, gratulacje, uśmieszki.
Wzięłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość. „Miło widzieć, że jednak cię stać”. Skasowałam. Ostatecznie zamknęłam aplikację i poszłam do kuchni, żeby nalać sobie kieliszek wina. I ugotować makaron, bo człowiek jednak musi jeść.
Mimo wszystko, to zdjęcie nie dawało mi spokoju. W końcu złapałam za telefon i zadzwoniłam. Uznałam, że odbierze albo nie.
— No? — burknął.
— Piotrek, chciałam...
— Mamo, nie mam czasu — wszedł mi natychmiast w słowo.
— Tylko jedno pytanie — zapewniłam.— Czy ty naprawdę masz mnie już tak całkiem gdzieś?
— Miałaś szansę — oświadczył z lodowatym spokojem. — Odrzuciłaś mnie, kiedy cię potrzebowałem.
Uśmiechnęłam się gorzko.
— Potrzebowałeś pięciuset złotych, nie mnie — zauważyłam.
— Nie — oburzył się natychmiast. — Potrzebowałem, żebyś raz w życiu stanęła po mojej stronie. Ale nie, ty zawsze wszystko musisz przeliczać. Kasa ważniejsza od ludzi, nie?
— Piotrek, przecież to ja cię utrzymywałam przez pół życia! — nie wytrzymałam.
— I co, teraz chcesz za to medal? — zadrwił.
— Nie, ale trochę wdzięczności by nie zaszkodziło — mruknęłam.
— Dobra, wiesz co? — rzucił, podnosząc głos. — Nie dzwoń więcej. Serio. Żyj swoim życiem, skoro tak ci lepiej.
Rozłączył się, a ja stałam na środku kuchni z telefonem w ręku i już nawet nie płakałam. Chyba dlatego, że wylałam już wszystkie łzy.
Usunął mnie ze znajomych
Minął miesiąc. Potem drugi, trzeci. Nie było żadnych wiadomości, telefonów, pytań w stylu: „mamo, co słychać?”. Nie dostałam nawet głupiego SMS-a z okazji Dnia Matki. Siedziałam wtedy na balkonie z herbatą i patrzyłam na ludzi mijających mój blok: matki z naręczami tulipanów, synów z czekoladkami, córki ciągnące za sobą dzieci, żeby „pokazać się babci” A ja? Ja miałam tylko siebie.
Zadzwoniła Jolka, koleżanka z pracy.
— No i co, kochana? — zagaiła. — Dostałaś już swoje kwiatki?
— Nie — odpowiedziałam cicho. — Piotrek nie dzwonił.
— Jeszcze zadzwoni — rzuciła z przekonaniem, ale to było to samo „jeszcze” co co roku, kiedy mówiła, że na pewno znajdę porządnego faceta.
Wieczorem odezwał się dzwonek do drzwi. Serce mi przyspieszyło. Może jednak.
Ale to była tylko sąsiadka z parteru. Poprosiła o pomoc z pralką. Wróciłam do siebie, zrobiłam kolację. Zjadłam sama, jak co dzień.
Następnego dnia postanowiłam napisać do Piotrka. Nie żeby błagać, ale... żeby po prostu się odezwać.
„Wiesz, dziś był Dzień Matki. Kiedyś robiłeś mi laurki z kolorowego papieru. Teraz wystarczyłoby jedno słowo. Ale rozumiem – jesteś zajęty. W każdym razie… mimo wszystko, kocham cię. Mama”.
Nie odpowiedział. Tydzień później dostałam powiadomienie — usunął mnie ze znajomych. Wtedy pomyślałam sobie, że najgorsze w byciu matką nie jest to, że dzieci dorastają. Bardziej boli to, że pewnego dnia mogą przestać cię potrzebować i nie uznają nawet za stosowne ci o tym powiedzieć.
Byłam matką, nie bankomatem
Minął rok. Dwanaście miesięcy ciszy. Przestałam śledzić Piotrka w internecie. Skasowałam jego numer, choć znałam go na pamięć. Przestałam też tłumaczyć go przed innymi. Kiedy ktoś pytał, co u mojego syna, odpowiadałam: „Nie wiem. Już mnie nie informuje”.
Dopiero niedawno przyszedł list. Na kopercie zobaczyłam obcy charakter pisma — inny, drobniejszy niż litery kreślone przez Piotrka. Otworzyłam z wahaniem.
„Szanowna Pani Hanno, piszę w imieniu Piotra, ponieważ jego sytuacja jest bardzo trudna. Mój partner uległ wypadkowi. Nie może obecnie pracować. Zostaliśmy z kredytem i bez środków do życia. Jeśli mogłaby nam Pani pomóc, choćby drobną kwotą, będziemy wdzięczni. Z wyrazami szacunku, Magda”.
Zamknęłam list. Żadnego zaproszenia, chęci spotkania, niczego, co świadczyłoby o tym, że chciałby nawiązać prawdziwy kontakt. Siedziałam długo, zanim coś zrobiłam. W końcu wysłałam odpowiedź. Kilka zdań, odręcznie:
„Szanowna Pani Magdo, przykro mi, że spotkało was coś takiego. Naprawdę. Ale ja już pomagam, komu trzeba: sobie. Życzę wam dużo siły. Hanna”.
Położyłam list na komodzie i poszłam zaparzyć kawę. Pierwszy raz od roku miała smak. Mocny, bez mleka, tak jak lubię. Bo w końcu zrozumiałam, że byłam matką, nie bankomatem. Kochającą, wspierającą, obecną przez cały czas, ale nigdy nie zamierzałam być bankomatem. I jeśli mój syn nie potrafił mnie kochać bez przelewów, to… może tak naprawdę nigdy mnie nie kochał.
Hanna, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam teściowej czapkę z alpaki za 700 zł, a ona tylko wzruszyła ramionami. Tydzień później oddała ją sąsiadce”
- „Nie mam już siły codziennie czekać na męża z obiadem. Wraca do domu jak do hotelowego pokoju i nawet się nie odzywa”
- „Z SMS-a od kochanki dowiedziałam się o zdradzie męża. Nie potrafił wytrzymać nawet do pierwszej rocznicy ślubu”

