„Dla przyszłej teściowej zarabiam poniżej godności i fatalnie się ubieram. Dlatego żadnego ślubu nie będzie”
„Zamarłam. Przyciskając telefon mocniej do ucha, zrozumiałam, że połączył się ze mną przez przypadek. Nie od razu się rozłączyłam. Coś we mnie kazało słuchać dalej, choć wiedziałam, że nie powinnam. – Ona nie jest żadną przygodą z prowincji! – warknął. – Kocham ją. A to, skąd pochodzi, nie ma znaczenia. – Ma znaczenie – usłyszałam chłodny, pewny siebie głos pani Marii. – I jeśli zdecydujesz się ją poślubić, nie licz, że przyjdziemy. Nikt z rodziny nie pojawi się na tym ślubie. To będzie dla nas upokorzenie”.

- Redakcja
Pracuję jako nauczycielka i dorabiam korepetycjami. Mieszkam w niewielkim mieszkaniu i nigdy nie miałam wygórowanych oczekiwań. Artura poznałam na weselu kuzynki – od razu zwróciłam uwagę, jak traktował innych. Jego rodzina prowadzi dobrze prosperującą firmę budowlaną. Gdy się zaręczyliśmy, wierzyłam, że różnice między nami nie mają znaczenia. Z czasem jednak zauważyłam chłód ze strony jego matki i starszego brata. Najpierw udawałam, że tego nie widzę. Ale nie dało się udawać wiecznie. Oni nie chcieli mnie w swojej rodzinie. I nie zamierzali tego ukrywać.
Kolacja pełna aluzji
Siedziałam przy stole z założonymi rękami, starając się nie dłubać w sałatce z buraków, którą wcisnęła mi przyszła teściowa. Artur siedział obok, wyraźnie spięty, co chwilę poprawiał koszulę i nerwowo stukał palcem w szklankę. Kolacja miała być „rodzinna” – tak zapowiedziała pani Maria, kiedy nas zapraszała. Ale ja czułam się, jakby mnie zaproszono na casting do roli synowej. Z bardzo surowym jury.
– A ty, Alicjo, mówiłaś, że jesteś nauczycielką? – spytał brat Artura, Igor, przeżuwając z przesadną dokładnością.
– Tak, uczę polskiego w podstawówce – odpowiedziałam z uśmiechem.
– To musi być… wdzięczna praca. Choć pewnie niewdzięczna finansowo – rzuciła pani Maria, patrząc na mnie spod brwi. – Ale jak się człowiek z powołania, to przecież pieniądze nie są najważniejsze, prawda?
Artur zmarszczył brwi i wtrącił:
– Mamo…
– Spokojnie, synku, tylko pytam – uniosła brwi, jakby była święcie zdziwiona, że ktoś mógłby mieć o coś pretensje.
Potem było już tylko gorzej. Igor pytał, czy nie myślałam o jakiejś „bardziej przyszłościowej pracy”, a pani Maria zapytała, czy mam jakieś „zainteresowania modą”, bo „młode kobiety teraz tak ładnie się ubierają”.
Siedziałam tam, próbując się nie rozpaść. Udawałam, że nie słyszę tonów w ich głosach. Ale słyszałam. I widziałam też spojrzenia, które mówiły więcej niż słowa.
Nie byłam wystarczająco dobra. Nawet nie chodziło o to, co powiedzieli – chodziło o to, jak na mnie patrzyli.
„Nie chcę, żebyś cierpiała”
Artur przyjechał do mnie niespodziewanie, bez wcześniejszego telefonu. Miał zmęczoną twarz i podkrążone oczy, jakby od tygodni nie spał spokojnie. Usiedliśmy na mojej kanapie. Przez chwilę nie mówił nic, tylko wpatrywał się w swoje dłonie.
– Co się dzieje? – zapytałam w końcu. – Odkąd byliśmy u twojej mamy, jesteś… inny.
Wzruszył ramionami.
– Jestem tylko zmęczony, sporo pracy – mruknął.
– Artur, nie kłam. Unikasz mnie. Nie odbierasz, nie odpisujesz. Nawet twój uśmiech jest... jakby nie twój. O co chodzi?
Westchnął głęboko. Spojrzał na mnie z taką bezradnością, że aż mnie ścisnęło w środku.
– Rodzice… martwią się – powiedział w końcu. – O nas. O to, czy to wszystko nie za szybko. Czy jesteś gotowa na to, w co się pakujemy. I czy... jesteśmy z tego samego świata.
Zamknęłam oczy. Każde jego słowo wbijało się we mnie jak igła.
– I co? Ty też się martwisz?
Milczał. W końcu powiedział:
– Nie chcę, żebyś przez to cierpiała.
– Ale ja już cierpię, Artur. Bo widzę, że zamiast być ze mną, stoisz po ich stronie.
– To nie tak...
– To dokładnie tak! – uniosłam głos. – Jeśli chcesz przełożyć ślub, powiedz to wprost. Nie wmawiaj mi, że robisz to dla mojego dobra.
Nie zaprzeczył. A ja poczułam, że właśnie zaczynam być dla niego ciężarem, którego wolałby nie nieść.
Przypadkowe połączenie i podsłuchana rozmowa
Siedziałam na łóżku, przewijając zdjęcia sukni ślubnych w telefonie, gdy zadzwonił Artur. Odebrałam z westchnieniem, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, usłyszałam, że nie mówi do mnie.
– Mamo, nie teraz… Nie, nie rozumiesz… – jego głos był stłumiony, ale wyraźnie spięty. – To nie jest takie proste.
Zamarłam. Przyciskając telefon mocniej do ucha, zrozumiałam, że połączył się ze mną przez przypadek. Nie od razu się rozłączyłam. Coś we mnie kazało słuchać dalej, choć wiedziałam, że nie powinnam.
– Ona nie jest żadną „przygodą z prowincji”! – warknął. – Kocham ją. A to, skąd pochodzi, nie ma znaczenia.
– Ma znaczenie – usłyszałam chłodny, pewny siebie głos pani Marii. – I jeśli zdecydujesz się ją poślubić, nie licz, że przyjdziemy. Nikt z rodziny nie pojawi się na tym ślubie. To będzie dla nas upokorzenie.
Rozłączyłam się, czując jak dłoń mi drży. Kilka minut później, gdy Artur zadzwonił ponownie, odebrałam.
– Słyszałam wszystko – powiedziałam cicho.
– Co…? Alicja…
– Twoja matka nie zamierza przyjść na nasz ślub. I ty jej nie powstrzymałeś. Nawet nie próbowałeś.
– Nie chciałem cię zranić…
– Ale pozwoliłeś, żeby to się działo. Stałeś obok i patrzyłeś, jak mnie depczą.
Nie odpowiedział. Cisza między nami była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa. I bardziej bolesna.
Te drzwi były dla mnie zamknięte...
Spakowałam kilka rzeczy do torby i pojechałam do mamy. Potrzebowałam chwili, żeby odetchnąć, uciec od tej dusznej ciszy między mną a Arturem, która ciągnęła się przez ostatnie dni jak mgła. Mama otworzyła mi drzwi, zanim zdążyłam zapukać – chyba wiedziała, że przyjadę.
Usiadłam w kuchni, otulona znajomym zapachem świeżo parzonej herbaty i ciepła z kaloryfera, który zawsze zbyt mocno grzał. Było bezpiecznie. I smutno.
– I co teraz? – zapytała spokojnie, siadając naprzeciwko mnie.
– Nie wiem. Chciałam, żeby było normalnie. Chciałam ślubu, życia z kimś, kogo kocham. A teraz czuję się jak problem, jak ktoś, kto się wpycha tam, gdzie go nie chcą.
Mama milczała chwilę, a potem odezwała się cicho, ale pewnie:
– Czasem człowiek trafia na drzwi, które są zamknięte nie dlatego, że nie potrafi ich otworzyć, tylko dlatego, że po drugiej stronie nikt go nie chce. I wtedy musi się zastanowić, czy naprawdę chce tam wejść.
Patrzyłam na nią, próbując powstrzymać łzy.
– Nie możesz być nikim dla kogoś, kto wstydzi się tego, kim jesteś. Nawet jeśli to ktoś, kogo kochasz.
Wzięłam łyk herbaty i spojrzałam w okno. Wiedziałam, że ma rację. Tylko serce nie chciało jeszcze tego przyjąć. Ale w środku już zapadała decyzja. Powoli, z bólem, ale nieodwracalnie.
Nie zamierzam o nic prosić
Umówiliśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Takiej, do której nikt z jego znajomych ani rodziny raczej nie zaglądał. Przyszłam wcześniej, zamówiłam herbatę malinową i siedziałam z dłońmi zaciśniętymi na filiżance. Kiedy wszedł, spojrzał na mnie tak, jakby chciał się cofnąć w czasie. Ale było już za późno.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział, siadając naprzeciwko.
– Nie przyszłam dla ciebie. Przyszłam dla siebie. Żeby zakończyć coś, co już dawno się rozpadło – odpowiedziałam spokojnie, choć serce biło mi jak szalone.
Chciał coś powiedzieć, ale go wyprzedziłam.
– Wiesz, myślałam, że będziemy rodziną. Że pokonamy wszystko. Ale ty nawet nie próbowałeś walczyć. Zawsze stawałeś po ich stronie, a ja byłam dodatkiem, kompromisem. Nie zamierzam o nic prosić. Ani o ślub, ani o akceptację.
Zacisnął szczękę.
– Kocham cię, Alicja. Ale nie chcę cię narażać na to wszystko.
– Miałeś być moją rodziną, Artur. Ale nawet nie potrafisz powiedzieć, że mnie wybierasz.
Milczał. A to milczenie powiedziało mi wszystko.
Wstałam, założyłam płaszcz.
– Żegnaj.
Nie próbował mnie zatrzymać. Tylko patrzył, jak odchodzę. I może wtedy zrozumiał, że miłość to za mało, jeśli nie idzie za nią odwaga.
Nie zostałam ich synową, ale znów jestem sobą
Minęło kilka tygodni. Ślub się nie odbył. Nie było białej sukni, gości, tortu. Zamiast tego była cisza i puste sobotnie popołudnie, które miało być początkiem wspólnego życia. Zdziwiło mnie, że nie płakałam. Może już wypłakałam wszystko wcześniej. Może coś we mnie wreszcie się uspokoiło.
Wróciłam do pracy z nową siłą. Dzieci w szkole przywitały mnie tak, jakby nic się nie zmieniło – i może właśnie w tym było najwięcej otuchy. Codzienność nie pytała o rozbite serce. Potrzebowała mnie tu i teraz.
Mama namówiła mnie, żebym pojechała gdzieś sama. Kupiłam bilet na pociąg nad morze. Pierwszy raz od dawna nie jechałam do nikogo – nie po coś, nie dla kogoś. Jechałam po siebie. Spacerowałam brzegiem plaży z herbatą w termosie i patrzyłam na fale, które zmywały wszystko to, co nie miało zostać.
Zrozumiałam jedno – nie można budować domu na cudzych warunkach. Bo nawet jeśli uda się w nim zamieszkać, nigdy nie będzie twój. Nie zostałam ich synową. I może już nie zostanę niczyją. Ale znów jestem sobą.
A to znaczy więcej niż jakiekolwiek nazwisko czy aprobata ludzi, którzy nigdy nie zamierzali mnie naprawdę poznać. Nie mam żalu. Tylko doświadczenie. I cichą dumę, że nie dałam się złamać.
Alicja, 27 lat
Czytaj także:
- „Pilates na wakacjach w Chorwacji obudził we mnie kobietę. Przez instruktora zapomniałam, że mąż jest obok”
- „Mąż mówił, że pilates to rozciąganie dla babć. Nie wiedział, jaki przystojniak dotyka moich bioder”
- „Zorganizowałam wspólny wyjazd do spa, a moja córka ciągle gapi się w telefon. Już nie wiem, co robić z tą dziewuchą”

