Reklama

Zawsze byłam samodzielna i ogarnięta. Miałam pracę w marketingu, niezłe zarobki, wynajmowane mieszkanie w centrum i kalendarz zapchany spotkaniami oraz terminami. Związkowo jednak lepiej nie mówić. Facetów albo nie było, albo byli, ale zupełnie niedostępni.

Zauroczył mnie

Wtedy pojawił się Edward, starszy ode mnie o ponad dwadzieścia lat. Przystojny, charyzmatyczny, pachnący pieniędzmi i pewnością siebie. Spotkaliśmy się na evencie branżowym, a potem wszystko potoczyło się jak w filmie. Kwiaty dostarczane kurierem, weekendy w Paryżu, kolacje w najdroższych restauracjach.

Mówił, że jestem inna niż wszystkie dziewczyny. Ja z kolei czułam, że może właśnie przy nim nie będę musiała już wiecznie walczyć i udowadniać, że to będzie moja bajka. Kilka miesięcy po naszej pierwszej randce oświadczył mi się.

Ślub był skromny, elegancki. Potem przeprowadzka do jego rezydencji pod Warszawą. Ogród, basen, dom jak z katalogu, i ja wśród tych luksusów, w szlafroku od Prady i pantoflach za kilkaset euro, stojąca przy marmurowym blacie w kuchni.

Na początku było cudownie. Podróże, cisza, brak obowiązków. Z czasem zaczęły się jego drobne zastrzeżenia. Edward nie lubił, gdy wychodziłam sama. Nie przepadał za moimi dawnymi koleżankami.

Żyłam ja w raju

Zgodziłam się na włączenie śledzenia w telefonie. Tłumaczył to obawą o moje bezpieczeństwo. Znajomych przestaliśmy zapraszać, a właściwie on przestał, bo to on decydował.

– Dokąd się wybierasz? – usłyszałam za plecami któregoś dnia, kiedy zapinałam płaszcz.

– Do miasta. Chcę się przejść, napić kawy – odpowiedziałam.

– Samotne spacery to zły pomysł – powiedział, podchodząc bliżej.

– Jestem dorosła. Potrafię przejść dwie ulice bez twojej opieki – odpowiedziałam.

– To nie jest dyskusja – odparł. – Zdejmij płaszcz.

– Nie zdejmę. Nie jestem dzieckiem. Chcę wyjść.

– Zapominasz chyba, na jakich zasadach jesteśmy razem. Chcesz wolności? Proszę bardzo. Zobacz, co byś miała bez tego domu, ubrań, opieki.

Sięgnął do szuflady w kredensie. Wyciągnął dokument, położył go na marmurowym blacie. Wiedziałam, co to jest. Intercyza. Podpisałam ją bez większego namysłu, kiedy byłam zakochana i zachwycona.

– Nic z tego nie jest twoje – powiedział cicho, ale dobitnie. – Nawet telefon, który trzymasz w kieszeni. Możesz oczywiście wyjść, ale zostaniesz z niczym.

Byłam jego więźniem

Na jednym z bankietów, który odbywał się w muzeum przerobionym na ekskluzywną salę eventową, poznałam mężczyznę. Nie było w tym nic romantycznego – ot, przypadkowa rozmowa przy barze, kiedy Edward rozmawiał z kimś z zarządu swojej firmy.

Facet miał na imię Kamil, był architektem. Nie był natarczywy, po prostu słuchał. I przez te dziesięć minut czułam się jak ktoś prawdziwy, nie tylko jak żona towarzysząca swojemu mężowi, która nie odzywa się słowem, tylko przytakuje, kiedy trzeba. Edward podszedł niespodziewanie. Uśmiech miał sztuczny.

– Widzę, że świetnie się bawisz – powiedział, obejmując mnie ramieniem z taką samą czułością, z jaką trzyma się parasol w czasie deszczu.

– Rozmawialiśmy tylko o wystawie – odpowiedziałam spokojnie, czując, jak ściska mnie zbyt mocno.

– Oczywiście. Kultura to podstawa – dodał z lodowatym uśmiechem. – Kochanie, przypominasz sobie może, że nie jesteś tu sama?

Chciałam uciec

Potem w samochodzie nie powiedział ani słowa. W domu nie odzywał się do mnie przez dwa dni. Przechodził obok, jakbym była przezroczysta. Dopiero trzeciego wieczoru podsunął mi pod nos pudełko z diamentową bransoletką.

– Każda kobieta popełnia błędy – powiedział cicho. – Ale warto, żeby je zapamiętała.

Nie zapytałam, co miał na myśli. Wiedziałam.

Od tamtej pory na bankietach trzymałam się bliżej Edwarda. Rozmawiałam tylko z kobietami, nie piłam więcej niż kieliszek wina, uśmiechałam się i wyglądałam pięknie. I wiem, że jeśli kiedyś się zbuntuję, on znowu mi to przypomni tym samym spojrzeniem i prezentem, który zamiast sprawiać radość, przypomina o groźbie, że zostanę z niczym.

Kilka razy byłam gotowa spakować walizkę i uciec przy pierwszej okazji. Nawet zaczęłam układać plan, gdzie się zatrzymam, jak zdobędę nowy numer telefonu, jak poradzę sobie bez pieniędzy. Ale potem przyszedł zwyczajny, spokojny wieczór. Edward kupił mi nową torebkę, bo zauważył, że tamta już jest niemodna, nalał mi drinka. Usiadłam w miękkim fotelu, owinęłam się kocem z kaszmiru i pomyślałam: czy naprawdę chcę to wszystko zostawić?

To mój wybór

Wiem, że żadna szanująca się kobieta nie powinna w ten sposób myśleć. Ale ja już przestałam się oszukiwać. Gdybym naprawdę chciała odejść – zrobiłabym to. Przyjaciółki z dawnych lat na pewno by mi pomogły. Ale jak dotąd nie odeszłam. Leżę na włoskiej kanapie w domu, którego nawet nie mogę nazwać swoim, i wmawiam sobie, że jest mi wygodnie w tym życiu, w którym nie muszę nic robić, tylko ładnie wyglądać i się uśmiechać. Przestała mi nawet doskwierać samotność i brak towarzystwa moich dawnych koleżanek.

Mam wszystko, czego kiedyś pragnęłam, a było dla mnie niedostępne: piękne wnętrza, drogie ubrania, wakacje w miejscach, które wcześniej znałam tylko z folderów biur podróży. Nie jestem szczęśliwa w tym małżeństwie, ale jestem tu bezpieczna. A luksus znieczula.

Natalia, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama