„Dla mojego męża liczyły się tylko wypłaty i stan konta. Gdy przestałam przynosić zysk, pozbył się mnie jak śmiecia”
„Zniknął. Naprawdę. Z szaf zniknęły jego koszule, perfumy, ładowarka. Nawet ekspres do kawy, ten ulubiony. Też go nie było. Na stole leżała tylko biała koperta z przeprosinami. Gdzieś obok niej – wyciągi z konta. Zerknęłam. Saldo: 0,00 zł. Zamarłam”.

- Redakcja
Zanim to wszystko się posypało, żyłam tak, jak podobno powinno się żyć. Praca – agencja reklamowa w centrum, kawa pita w biegu, klienci, którzy chcieli „coś świeżego, ale bez ryzyka”. Wieczorem dom. Kuba. Mąż jak z katalogu – schludny, uporządkowany, przewidywalny. Mieliśmy wspólne konto, wspólne plany na wakacje w Toskanii i cichy układ, w którym unikaliśmy tematów, które mogłyby cokolwiek zepsuć.
Nie było między nami dramatów. Ale też nie było dotyku, rozmów do późna, wybuchów śmiechu. Raczej grzeczne „jak minął dzień?”, szybkie „co zjesz?”, okazjonalne „trzeba kupić mleko”. I ta nieznośna cisza, kiedy żadne z nas nie miało już nic do dodania.
Wypadek zdarzył się w środę. Padało. Byłam spóźniona. Ostatnie, co pamiętam, to czerwone światła i dźwięk klaksonu. Obudziłam się w szpitalu. Obca sala, twarz lekarza, który mówił, że miałam szczęście.
Kuba przyszedł raz. Przyniósł wodę i powiedział, że potrzebuje PIN do karty – „na opłaty, wiadomo”. Gdy poprosiłam, żeby został chwilę, spojrzał na zegarek.
– Nie mogę. Muszę ogarnąć parę spraw – rzucił i wyszedł.
Po dwóch dniach pielęgniarka spojrzała na mnie z przekrzywioną głową:
– A ten pani mąż... coś mało się interesuje, co?
Nie odpowiedziałam. Już zaczynałam rozumieć.
Nigdzie go nie było
Kiedy wychodziłam ze szpitala, miałam wrażenie, że to nie moje życie, tylko jakiś nieskończony serial, w którym gram przypadkiem. Odebrała mnie Anka – moja przyjaciółka od liceum. Gadała coś o tramwaju, który się zepsuł, i lekarzu, który wyglądał jak młodszy brat Clooneya. Ja kiwałam głową, jakby mnie to obchodziło. Chciałam tylko do domu. Do siebie.
Winda zacięła się między piętrami. Siedziałyśmy chwilę w ciszy.
– Zastanawiałaś się, czemu to nie Kuba cię odbiera? – zapytała cicho.
– Może… może coś mu się stało? – szepnęłam, sama nie wiedząc, czy pytam, czy się łudzę.
Drzwi do mieszkania nie były zamknięte na zamek. Gdy je pchnęłam, usłyszałam echo. Tak brzmi mieszkanie bez człowieka. W przedpokoju – zobaczyłam swoje buty. Jego – nie było. Rzuciłam torbę, weszłam do salonu i poczułam, jak coś we mnie gaśnie.
Zniknął. Naprawdę zniknął. Z szaf zniknęły jego koszule, perfumy, ładowarka. Nawet ekspres do kawy, ten ulubiony. Też go nie było. Na stole tylko biała koperta z krzywym napisem: „Wybacz”. Gdzieś obok niej – moje wyciągi z konta. Zerknęłam. Saldo: 0,00 zł. Zamarłam.
– On to zaplanował – powiedziała Anka, gdy już mogłam wydusić coś więcej niż płacz. – To nie wygląda na panikę. On wiedział, co robi.
Wyszłam na balkon. Na zewnątrz życie toczyło się normalnie. Śmieciarka, dzieci na hulajnogach. Tylko moje życie zostało wywrócone do góry nogami.
– Kuba… co ty zrobiłeś? – wyszeptałam, wpatrując się w pustkę, która została mi po mężu.
Nie było nawet z kim gadać
Pierwsze dni po „zniknięciu” Kuby przypominały walkę z cieniem. Obdzwoniłam wszystkich – jego siostrę, kolegów z pracy, wspólnych znajomych. Większość nie odbierała. A ci, którzy odbierali, brzmieli, jakby ktoś wcześniej kazał im trzymać się scenariusza.
– Nie wiem, Monika… Nie jestem w to zamieszany – powiedział Tomek, jego kumpel z uczelni.
– Ale co znaczy „zamieszany”? – zapytałam ostro.
– Nic, ja tylko... nie mogę teraz rozmawiać. Przepraszam – rozłączył się.
Z każdym dniem robiło się coraz bardziej absurdalnie. Kuba nie zniknął nagle. On się po prostu wymeldował z naszego życia, krok po kroku, z rozmysłem. Nawet z sieci społecznościowych pousuwał wszystko. W końcu Anka, zawsze bardziej detektyw niż ja, wpadła na pomysł.
– Sprawdź jego maila. Pamiętasz hasło?
Pamiętałam. Kiedyś przecież sobie ufaliśmy. Przecież byliśmy „małżeństwem bez tajemnic”. Zalogowałam się. Przez chwilę tylko patrzyłam na ekran. Wiadomości z biura podróży, potwierdzenie przelewu, rezerwacja hotelu. Bangkok. Co? Bilety kupione tydzień przed moim wypisem ze szpitala.
– On... wyjechał? – Anka była blada.
– Nie. On uciekł – poprawiłam ją.
Wieczorem zadzwoniłam do Bartka, przyjaciela z dawnych czasów, który jeszcze raz widział Kubę na imprezie integracyjnej kilka miesięcy temu.
– Widziałeś się może z Kubą?
– Monika... nie chcę się mieszać.
– Ale on… mnie okradł. Okradł ze wszystkiego, nawet z odpowiedzi.
Cisza. Potem sygnał zakończenia połączenia.
Wysłał mi trzy słowa
Z jego maila zostało mi jeszcze jedno – potwierdzenie rezerwacji w hotelu w Bangkoku. Bez żadnych zdjęć, komentarzy, tropów. Ale w mojej głowie nie było już pustki – była furia. Pisałam do niego. Najpierw krótko. Potem coraz dłużej. Bez odpowiedzi. W końcu wysłałam wszystko. Jednego wieczoru. Cały ciąg pytań, żalów, oskarżeń, nadziei. Długie, bolesne: „Dlaczego?”.
Odpowiedź przyszła trzy dni później. „Nie umiałem inaczej”. Jedno zdanie. Trzy słowa, które miały wyjaśnić całe moje życie. Wpatrywałam się w ekran. Czytałam to jak wyrok, jakby jakiś sąd wydał decyzję: „Nie jesteś już potrzebna”.
– Nie umiałeś inaczej? – powiedziałam w głos. – Jak inaczej? Jak człowiek?
Potem długo siedziałam na podłodze w salonie. Na tej samej, na której kiedyś rozstawialiśmy kartoniki z włoskimi winami, planując wakacje. Teraz podłoga była zimna, twarda i pusta. Jak wszystko dookoła.
Złapałam za szufladę. Wyciągnęłam resztki zdjęć, kartki z życzeniami, bilety z kina, które kiedyś trzymałam na pamiątkę. Patrzyłam na nie i czułam, że już nic z tego nie znaczy. Wszystko było teatrzykiem. Tandetną scenografią podłożoną pod ucieczkę. W duchu krzyczałam. Byłam żoną. Byłam człowiekiem. A on potraktował mnie jak obcą kobietę z przystanku, której nawet nie mówi się „do widzenia”. Zgasiłam światło. Nie chciałam, żeby sąsiedzi widzieli moje łzy.
Już wcześniej to planował
Z jego rodziny tylko Magda, jego siostra, odebrała ode mnie telefon. Spotkałyśmy się w kawiarni, do której kiedyś chodziliśmy całą trójką. Pamiętam, że kiedyś śmiali się z mojego uzależnienia od tarty cytrynowej. Teraz ledwo mogłam przełknąć herbatę.
– Przepraszam, że tak późno się odezwałam – powiedziała, odkładając płaszcz. – Nie wiedziałam, co powiedzieć. Albo... nie miałam odwagi.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy.
– On naprawdę wyjechał aż do Tajlandii? – zapytała.
– Tak. Kiedy leżałam w szpitalu, pakował walizki i czyścił konto. Nawet ekspres do kawy zabrał.
– Ja… Monika, ja coś przeczuwałam. Od roku był nieobecny. Mówił, że się dusi, że życie mu przecieka między palcami. Ale myślałam, że to tylko jego filozofowanie. Wiesz, jak on zawsze wszystko analizował.
– Mówił ci coś o mnie?
Zawahała się.
– Nie wprost. Raczej ogólniki. Że jest zmęczony. Że czuje się jak w pułapce odpowiedzialności. Że wszystko jest za cicho.
Za cicho. A jednak.
– On nie dorósł do ciebie – powiedziała nagle. – Mówiłam mu to, kiedy braliście ślub. Że jesteś zbyt prawdziwa, zbyt... pełna. On lubił rzeczy, które się nie ruszają. Ty żyłaś w pełni.
Spojrzałam na nią ze ściśniętym gardłem.
– Ja też się dusiłam. Ale zostałam.
Pokiwała głową i nie powiedziała już nic więcej. Nie było już czego mówić. Obie znałyśmy zakończenie tej historii.
Musiałam to zobaczyć sama
Nie planowałam tego. Ale pewnego ranka, siedząc z kawą i przewijając zdjęcia na internecie, trafiłam na znajome ramiona. Opalona skóra, szklanka drinka, egzotyczne światło. A obok – dziewczyna w lnianej sukience, z uśmiechem przyklejonym do jego barku. To był Kuba. Śmiał się. Naprawdę się śmiał. Ktoś oznaczył lokalizację – Bangkok.
W tamtej chwili coś się we mnie zbudziło. Nie, nie chciałam go odzyskać. Nie miałam zamiaru prosić o wyjaśnienia. Chciałam zobaczyć go na własne oczy. Tylko po to, żeby zamknąć sprawę. Żeby nigdy więcej nie budzić się z pytaniem „dlaczego”.
Zarezerwowałam lot i hotel. Gdy wylądowałam, czułam się jak statystka w czyimś filmie. Zrobiło się duszno od wilgoci i emocji. Trzy dni później stałam na chodniku w centrum Bangkoku, w pobliżu kawiarni, którą widziałam na zdjęciu.
W pewnej chwili go zobaczyłam. Kuba. Ubrany jak zawsze, tylko opalony, z plastikowym uśmiechem. Śmiał się do tej dziewczyny, tak jak kiedyś do mnie. Tyle że tamten śmiech był wtedy rzadszy niż złoto. Nie podeszłam. Nie miałam nic do powiedzenia. Wieczorem w hotelu napisałam ostatnią wiadomość: „Zostawiam cię tam, gdzie chcesz być. Z dala od siebie”.
Usunęłam rozmowę, zdjęcia, wspomnienia z dysku. Nie dlatego, że przestałam czuć. Ale dlatego, że wreszcie poczułam, że mogę przestać.
– Nie chcę już odpowiedzi. Chcę spokoju – powiedziałam sama do siebie, patrząc przez okno na obce, migające miasto.
Napisałam mu ostatni SMS: „Nie bój się. Nie wracam po nic”.
Odbudowałam się z popiołów
Wróciłam do Polski. Liście spadały już z drzew, a w moim mieszkaniu wciąż było zbyt pusto, żeby udawać, że nic się nie zmieniło. Ale tym razem nie bolało aż tak. Byłam zmęczona, ale spokojna. Jak po wielkiej burzy, kiedy w końcu przestaje wiać. Nie zaczęłam od razu nowego życia. Najpierw musiałam posprzątać stare. Wyrzuciłam rzeczy, które kiedyś należały do „nas” – kieliszki, których nigdy nie używaliśmy, ręczniki, które kupiliśmy na promocji. Kupiłam nowe. Inne. Swoje.
Anka mówiła, że dobrze zrobiłam. Że nie każda kobieta miałaby w sobie tyle siły. Ale ja nie czułam się silna. Czułam się… wolna. Jak ktoś, kto przeżył pożar. Z popiołów się nie buduje, ale można na nich stanąć i pójść dalej.
Są dni, kiedy budzę się w środku nocy z tym samym pytaniem: „Dlaczego?”. Ale potem robię sobie herbatę, siadam w oknie i patrzę na światła miasta. I już nie szukam odpowiedzi. Nie wszystkie zdrady mają przyczyny. Czasem ktoś po prostu odchodzi, zabierając wszystko, co było nasze – nawet wstyd.
Monika, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam urządzić mieszkanie po taniości. Pojechałam po używany fotel z ogłoszenia, a przywiozłam przyszłego męża”
- „Po przeprowadzce do nowego domu skakałem z radości. Mina mi zrzedła, gdy odkryłem, kto jeszcze ma do niego klucze”
- „Byłam przykładną żoną, matką i kochanką. Przez 30 lat żyłam w trójkącie, który był spełnieniem moich pragnień”

