„Dla męża byłam tylko żywym inkubatorem. Skrupulatnie obliczał dni płodne i tylko wtedy szliśmy do łóżka”
„Miałam wrażenie, że mojemu mężowi za bardzo zależy na tym dziecku, a ja jestem tylko dodatkiem do jego marzenia o byciu ojcem, no bo musi być jakaś matka. Mijały miesiące, potem rok, kolejny, a testy ciążowe uparcie pokazywały jedną kreskę. Widziałam, że Robert staje się coraz bardziej sfrustrowany”.

Właściwie od dnia ślubu mój mąż naciskał na to, abyśmy jak najszybciej zostali rodzicami. Owszem, ja też marzyłam o powiększeniu rodziny, ale na spokojnie, bez presji. Co prawda nie byłam już najmłodsza, ale uważałam – dość nawinie może i romantycznie – że ciąża powinna być wynikiem miłości, namiętności, a nie zimnego planowania i kalkulowania. Miałam wrażenie, że mojemu mężowi za bardzo zależy na tym dziecku, a ja jestem tylko dodatkiem do jego marzenia o byciu ojcem, no bo musi być jakaś matka.
Wystarczy cierpliwie poczekać
Niemniej szybko ja też dojrzałam do macierzyństwa, więc zaczęliśmy się starać o dzidziusia. Ochoczo, ale niestety bez efektu. Ja, w przeciwieństwie do Roberta, przyjmowałam to spokojnie. Przecież wiele małżeństw ma podobny problem. Mijały miesiące, potem rok, kolejny, a testy ciążowe uparcie pokazywały jedną kreskę. Widziałam, że Robert staje się coraz bardziej sfrustrowany z tego powodu.
Gorliwie obliczał, kiedy mam dni płodne i seks uprawialiśmy tylko wtedy. Jakby w inne dni to była strata czasu i zbędny wysiłek. Wyszukiwał w internecie przeróżne informacje dotyczące zapłodnienia, którymi mnie raczył na dzień dobry i na dobranoc. Przez to wszystko czułam się jak środek do celu, którym było urodzenie mojemu mężowi dziecka.
– Może to moja wina? – rzucił pewnego wieczoru przy kolacji. Nie wiedziałam, co ma na myśli. – Może nie mogę mieć dzieci? – uściślił, opuścił głowę i wpatrywał się w swój talerz. Taka myśl, muszę przyznać, nie przyszła mi wcześniej do głowy. Optymistycznie zakładałam, że oboje jesteśmy zdrowi. Ale może faktycznie któreś z nas było bezpłodne?
– Zrobię badania – powiedział bardzo cicho, wstając od stołu.
On nie chce mnie, chce mojego brzucha
Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo nienaturalnie szybko wyszedł z pokoju. Przez kolejne dni panowała między nami napięta atmosfera. Nie miałam odwagi poruszać tematu płodności, a i Robert nie kwapił się, by mówić o swoich badaniach. Odetchnęłam z ulgą, kiedy pewnego wieczoru oświadczył:
– Wszystko jest ze mną w porządku. A potem spojrzał na mnie przeciągle.
– Myślisz, że… że to ja mam problem? – wydukałam w końcu. Nie odpowiedział, tylko patrzył. Tak dziwnie, znacząco i ponaglająco.
– Dobrze. Umówię się z lekarzem – powiedziałam słowa, na które czekał.
Czułam się rozczarowana jego zachowaniem. Chyba to zauważył.
– Tak bardzo bym chciał, żebyśmy byli pełną rodziną. Zawsze marzyłem o dzieciach.
– Wiem, kochanie.
– Ale jeśli się to okaże niemożliwe, to…
– To co? – znowu się zjeżyłam.
– No, są różne metody… Trochę rozmawiałem z lekarzem…
– Rozmawiałeś? Już? Nawet nie czekając na wyniki badań i nie pytając mnie o zdanie?
– Skarbie, nie denerwuj się…
– Jak mam się nie denerwować? Zależy ci tylko na tym, żebym urodziła dziecko. Nie obchodzi cię wcale to, co ja czuję. Czy ty mnie w ogóle kochasz? Czy ożeniłeś się ze mną wyłącznie dlatego, że sam sobie dziecka nie urodzisz?! Kim ja dla ciebie jestem? Czym, do cholery?! Żywym inkubatorem?
– Aniu, nie mów tak… – wyraźnie przestraszył go mój wybuch. – Wiesz przecież, że cię kocham. Bardzo cię kocham.
– Nie wiem! – warknęłam ze złością. – Od prawie dwóch lat nie kochamy się jak dwoje bliskich sobie ludzi, tylko uprawiamy seks, żeby spłodzić dziecko!
– Aniu… – szepnął błagalnie.
– Daj mi spokój. Zrobię te cholerne badania, już choćby dla samej siebie, a potem szukaj sobie jakiejś młodej dzierlatki, która urodzi ci dzieciaka. Wybiegłam z pokoju z płaczem.
Może to rzeczywiście moja wina? – żaliłam się poduszce. – Może jestem już za stara na dzieci? Roberta poznałam przed czterdziestką, zakochaliśmy się w sobie, pobraliśmy. Teraz miałam już czterdzieści dwa lata… Poszłam do ginekologa, zrobiłam potrzebne badania i okazało się, że jestem zdrowa. Tylko że to wcale nie załatwiało sprawy. W każdym razie, jak wytłumaczył mi lekarz, nie całkiem:
– W pani wieku może być już problem z zajściem w ciążę i z jej donoszeniem – uprzedził. – Niemniej wiele kobiet po czterdziestce rodzi zdrowe maluchy – pocieszył mnie. Miałam całe popołudnie na zastanowienie się nad tym, co powiem mężowi. Wieczorem po kolacji powtórzyłam Robertowi słowa lekarza.
– Wychodzi więc na to, że rzeczywiście musisz poszukać sobie innej, młodszej kobiety, która urodzi ci dziecko – podsumowałam z ironią. – Bo ze mną może to być trudne. Ale skoro tak marzysz o pełnej rodzinie, nie masz chyba innego wyjścia.
– Anka, no co ty? – Robert był przerażony. – Anusiu… ja nie chcę innej. Uwierz mi! Jak coś takiego mogło ci przyjść do głowy?!
Tego wieczoru długo rozmawialiśmy
Pierwszy raz tak do bólu szczerze. I pierwszy raz od dłuższego czasu kochaliśmy się, a nie uprawialiśmy seks. Robert przestał na mnie naciskać i po prostu zaczął mi okazywać miłość i przywiązanie. Znowu czułam się kochana, doceniana, a seks sprawiał nam radość i zbliżał do siebie. Na efekty nie musieliśmy długo czekać…
Nasza Oleńka niedługo skończy trzy lata i rozwija się wspaniale. Robert jest bardzo dumnym tatusiem, a ja kocham ich oboje każdego dnia mocniej.
Czytaj także:
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby ani jednej łzy”
„Przez starania o dziecko prawie rozpadło się moje małżeństwo. Nic nie było dla mnie ważniejsze, nawet miłość męża”
„Nie chciałam zostawić męża i rodziny, by uciec z kochankiem. Straciłam za to ich wszystkich…”

