Reklama

Kiedyś myślałam, że jestem z tych kobiet, które nie potrzebują adoracji. Że ważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa niż spojrzenia pełne zachwytu. Bo dobrze jest, kiedy nikt się nie czepia, nie narzuca, nie komplikuje czegoś, co jest proste i takie, jak powinno. Potem jednak zorientowałam się, że nie jestem ani bezpieczna, ani podziwiana, ani nawet dostrzegana. Jedyne, co osiągnęłam, to po prostu to, że byłam. Istniałam jak fotel w rogu salonu, który stoi, bo kiedyś ktoś go tam umieścił i teraz nikt nawet nie pamięta dlaczego. Tylko czasem ktoś powiesi na nim marynarkę albo torbę z rzeczami.

Nie żyłam już z kimś, a obok kogoś. Tym samym czułam się obca we własnym domu. Mój mąż, Marek, ten sam, który kiedyś łaskotał mnie tak długo, aż zaczynałam płakać ze śmiechu, z wiekiem stał się ponury i oszczędny w słowach. Trochę tak, jakby te ostatnie zbyt wiele go kosztowały. Jego wzrok prześlizgiwał się po mnie, jakbym była powietrzem. Nie krzywił się co prawda na mój widok, ale też wcale go nie interesowałam.

Oczywiście próbowałam to sobie tłumaczyć na wiele różnych sposobów. Może to rutyna? A może po prostu dojrzał, nie ma na nic czasu i stale myśli o pracy? Poza tym, odkąd mieliśmy dzieci, też wiele się zmieniło. Kiedyś jednak pojawiło się pewne pytaniem: czy ktoś inny mógłby mnie chcieć taką, jaka jestem? I to ono zasiało we mnie ziarno niepokoju.

Poczułam... że ktoś mnie widzi

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Właściwie było w tym nawet coś zabawnego. Siedziałam wtedy na fotelu u fryzjera, pierwszy raz od kilku miesięcy, bo akurat miałam chwilę. Dzieci poszły do szkoły, a Marek jak zwykle został dłużej w pracy. I wtedy przyszedł on. Nie do mnie, oczywiście — po prostu wpadł zostawić jakieś dokumenty, bo, jak się okazało, był księgowym właścicielki salonu.

— Przepraszam, że tak wpadam, ale muszę zostawić papiery, zanim mi system padnie — rzucił, uśmiechając się do fryzjerki, a potem spojrzał na mnie. — Dzień dobry, nie przeszkadzam?

— Nie, skądże — odpowiedziałam, nawet lekko się prostując, choć miałam na głowie całą armię wałków.

— Muszę powiedzieć, że rzadko kto wygląda tak dobrze w takim zestawie – rzucił żartem.

I wtedy pierwszy raz od dawna poczułam... że ktoś mnie widzi.

— Może pan częściej mówić takie rzeczy, przydałoby się — odparłam z uśmiechem.

On także się uśmiechnął i wyszedł. Mimo wszystko zostawił coś po sobie — jakiś niematerialny ślad, który pozwolił mi się poczuć lepiej.

Wróciłam do domu i nawet chciałam opowiedzieć o tym Markowi. Przyznać, że spotkałam całkiem uroczego faceta. Ale kiedy znów usłyszałam to jego pretensjonalne „Znowu kurczak?”, odechciało mi się mówić cokolwiek.

— Nie smakuje ci? — zapytałam cicho.

— Jest okej — burknął. — Tak tylko mówię, bo codziennie jest prawie to samo.

Westchnęłam. Miał rację, choć to nie o kurczaka chodziło. Bo przecież od miesięcy nikt nie powiedział mi nic miłego. Nikt ani razu na mnie nie spojrzał — zupełnie jakbym była powietrzem. Czy naprawdę nie mogłam liczyć na choć odrobinę uwagi?

Roześmiałam się

Nie sądziłam, że go jeszcze spotkam, ale jak to mówią, los bywa przewrotny. Tydzień później byłam w osiedlowym sklepie po bułki i masło. W niedzielny poranek, nieumalowana, w starym płaszczu. I właśnie wtedy go zobaczyłam — tego księgowego od wałków na głowie.

— A, to pani! — uśmiechnął się i skinął głową. — Tym razem bez stylizacji?

— Dzień wolny od luksusu — rzuciłam rozbawiona i poczułam, jak policzki robią mi się czerwone.

— W takim razie luksus powinien czekać w kolejce za panią. — Wskazał półkę z croissantami. — Niech pani bierze pierwsza. Zasłużona klientka.

— Pan zawsze taki uprzejmy? — zapytałam, próbując zabrzmieć obojętnie.

— Tylko dla wyjątkowych kobiet w płaszczach z lat dziewięćdziesiątych. — Puścił do mnie oko.

Roześmiałam się, a dźwięk, który z siebie wydałam, mocno mnie zaskoczył. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz naprawdę się śmiałam.

— Filip jestem. — Wyciągnął dłoń.

— Maria — odpowiedziałam, ściskając ją. Zdaje się, że trzymałam ją trochę zbyt długo niż wypadało.

Po chwili już staliśmy obok siebie przy kasie. Potem wyszliśmy razem i zanim się rozstaliśmy, on rzucił:

— Skoro już dwa razy na siebie wpadliśmy, to chyba los sam nam mówi, że powinniśmy kiedyś wypić kawę.

Zawahałam się. W głowie od razu usłyszałam głos Marka: „Nie masz już dwudziestu lat, Maria”.

Może los się nie myli — mruknęłam pod nosem, jakby na przekór mężowi.

— To... tak? — spytał Filip, unosząc brwi.

— Tak, chętnie — powtórzyłam głośno, uśmiechając się najszczerzej, jak umiałam.

Zarumieniłam się

Spotkaliśmy się tydzień później, w małej kawiarni na uboczu. Takiej, do której chodzi się właśnie po to, by chwilę porozmawiać. To może głupie, ale byłam zestresowana jak przed egzaminem. Poprawiałam włosy co dwie minuty, choć i tak wyglądałam lepiej niż zwykle. Włożyłam sukienkę, której Marek nie zauważył przez pięć lat.

— Aneta, wyglądasz jak... słońce — powiedział Filip na powitanie.

— A ty jak człowiek, który umie prawić komplementy. — Zerknęłam na niego z ukosa. — To częste u księgowych?

— Tylko u tych, co patrzą, a nie tylko liczą — odparł pogodnie.

Usiedliśmy. Rozmowa toczyła się lekko, płynnie, jakbyśmy się znali od dawna. Filip mówił o książkach, o podróżach, o tym, że rozwiódł się trzy lata temu, bo jego żona uznała, że życie z nim to strata czasu.

— I miała rację? – zapytałam z uśmiechem.

Być może. Ale to nie znaczy, że ja nie chciałem walczyć — zastrzegł. — Po prostu... to, co było między nami, nagle się wypaliło. A ty? Jak jest z tobą, Mario?

Zawahałam się.

— Ja się nie rozwiodłam — mruknęłam. — Ale obawiam się, że moje małżeństwo też się wypaliło, a ja żyję obok człowieka, który nawet nie wie, jaką lubię kawę.

— A jaką lubisz? — zainteresował się natychmiast.

— Właśnie taką, jak ta. — Wskazałam filiżankę. — Z mlekiem, bez cukru, koniecznie gorącą.

Filip milczał przez chwilę, a potem odezwał się bardzo cicho:

— Wiesz, jak się na ciebie patrzy, Maria... to od razu widać, że nie wszystko się w tobie wypaliło.

Zarumieniłam się. I w końcu poczułam coś, czego nie czułam od lat: że jestem kobietą, a nie byle przedmiotem.

Zasnęłam w cudzych ramionach

Nie planowałam tego. Serio. To w ogóle nie tak miało być. Liczyłam na flirt, niewinne spotkanie, kawę, ciastko, może jakiś obiad. Chciałam tylko poczuć, że żyję. Sęk w tym, że zaczęłam za nim tęsknić i czekać, aż znowu się odezwie. Uśmiechałam się bezwiednie do telefonu, gdy Filip przysyłał wiadomości.

— Mogę się z tobą zobaczyć dziś wieczorem? — zapytał któregoś razu, gdy zadzwonił na chwilę.

Nie zastanawiałam się ani przez chwilę.

— Tak — odparłam pośpiesznie. — Powiedz tylko gdzie.

Spotkaliśmy się pod jego blokiem. Zaprosił mnie do siebie, na kolację. Zaskoczył mnie, bo posiłek przygotował całkiem sam.

— Mam nadzieję, że nie jesteś jedną z tych kobiet, które udają, że nie jedzą po osiemnastej — zażartował, nakładając na talerz makaron z krewetkami.

— Po osiemnastej? Po tylko latach małżeństwa jem, co chcę i kiedy chcę – uśmiechnęłam się, ale czułam ścisk w żołądku.

— Chcesz się wycofać? — zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

— Nie — stwierdziłam szczerze. — Ale chciałabym wiedzieć, kim ja w ogóle w tej chwili jestem. Żoną? Kochanką?

Filip nie odpowiedział od razu. Odłożył widelec, wstał, a potem podszedł do mnie i ujął moją dłoń.

— Jesteś kobietą, która zasługuje na to, żeby ktoś ją widział — powiedział poważnie. — Żeby ktoś jej słuchał i zawsze na nią czekał. Nie musisz podejmować dzisiaj żadnych decyzji. Po prostu... bądź tu ze mną. Teraz.

Posłuchałam go i tej nocy po raz pierwszy od lat zasnęłam w cudzych ramionach. Co dziwniejsze, wcale nie było mi wstyd. Przeciwnie — czułam się cudownie lekka i wolna.

Wzięłam głęboki oddech

Oczywiście, że Marek coś zauważył. Może nie od razu, ale w końcu. Zmieniłam się. Poruszałam się już w inny sposób, patrzyłam inaczej na świat i nie przesiadywałam tyle czasu samotnie w sypialni.

Coś się dzieje? — zapytał pewnego wieczoru, siorbiąc herbatę.

— W sensie? — Przyjrzałam mu się uważniej, wtedy jeszcze nie do końca wiedząc, do czego zmierza.

— No nie wiem... — Wykonał nieokreślony gest. — Jesteś jakaś inna. Chodzisz gdzieś częściej, uśmiechasz się. Nawet zaczęłaś się malować.

— O, czyli jednak mnie widzisz? — zapytałam z przekąsem.

— Nie o to chodzi — burknął. — Po prostu... dziwnie się zachowujesz. Jesteśmy razem, Maria. A przynajmniej byliśmy. Co się dzieje?

Wzięłam głęboki oddech. Czułam, że to najwyższa pora, by odsłonić karty.

— Przez całe lata znosiłam rolę nijakiej żony. Jakiegoś marnego dodatku do twojego życia — rzuciłam z goryczą. — A teraz ktoś inny zobaczył mnie taką, jaką kiedyś ty mnie widziałeś.

— Czyli co? — Wciąż nie był pewny. — Masz romans?

— Tak — odparłam spokojnie. — I nie zamierzam się z tego tłumaczyć. Bo zdradziłam cię wtedy, kiedy przestałam wierzyć, że jeszcze ci na mnie zależy.

Patrzył na mnie, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.

— No to co dalej? — spytał tylko.

— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Ale nie myśl sobie, że jeszcze kiedykolwiek będę cieniem w swoim własnym domu.

Wstałam i wyszłam z kuchni, a on... chyba pierwszy raz nie wiedział, co powiedzieć.

Nie żałuję

Na razie się nie rozwiodłam. Nie zamieszkałam też z Filipem, nie rzuciłam wszystkiego i nie zaczęłam nowego życia w wielkim stylu. Wystarczyło po prostu, że przestałam być niewidzialna. Z Filipem natomiast spotykamy się, kiedy oboje możemy. Nie wywieramy na sobie niezdrowej presji ani nie wymagamy składania obietnic. Jestem z nim, bo chcę. Bo przy nim czuję, że oddycham pełną piersią.

Wciąż mieszkam z Markiem, ale wcale się do siebie nie zbliżyliśmy. On udaje, że nie wie, gdzie czasem wychodzę, ja z niczym się nie kryję. Gotuję czasem dla dzieci, ale nie dla niego, przestałam też prasować mu koszule — bo jest mi całkiem obojętny.

— Maria, spróbujemy jeszcze raz? – zapytał któregoś wieczoru, kiedy wrócił wcześniej niż zwykle.

— A czy nas kiedykolwiek coś łączyło? — odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.

Więcej nic nie powiedział — jakby zrozumiał wreszcie, że wcale mnie nie zna.

Filip czasem mówi: „Wiesz, najpiękniejsze w tobie jest to, że znowu się śmiejesz”. I wiem, że ma rację, bo ten mój śmiech rzeczywiście jest prawdziwy. Nie myślę o tym, co będzie za tydzień, miesiąc czy rok. Może wrócę do Marka, a może nie. Na pewno nie pozwolę jednak, żebym znów stała się niewidzialna.

Maria, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama