„Dla kasy związałam się ze starym grzybem i teraz pluję sobie w brodę. Koleżanki używają życia, a ja zmieniam pampersy”
„Najpierw świeciłam im po oczach pierścionkiem i opowiadałam, jak to on zabiera mnie do SPA i że jak kichnę, to przynosi herbatkę z cytrynką. A teraz? Jak kichnie on, to ja biegnę do niego z mopem i tabletką na wzdęcia”.

- Redakcja
Nie tak to sobie wyobrażałam. Miało być wygodnie, stabilnie, luksusowo. A tymczasem… śmierdzi. Dosłownie i w przenośni. Człowiek kupił sobie życie za pieniądze, a teraz siedzi w nim, jak w starym fotelu z wygniecionym siedzeniem i dziurą w oparciu. Za młodu mówiłam, że wolę płakać w drogim samochodzie niż śmiać się w autobusie. I rzeczywiście – płakałam. Tylko że teraz ani luksusowym samochodzie, ani śmiechu. Za to codziennie dźwigam zniedołężniałego męża z łóżka do łazienki i z powrotem. Koleżanki wrzucają zdjęcia z weekendów w Barcelonie, a ja? Pampers, termometr, kaszka z błonnikiem. I jeszcze ten dźwięk – trzask zamykanego pojemnika na zużyte pieluchy.
Nie wiem, co mnie bardziej boli: kręgosłup czy świadomość, że przez tę całą kasę przegapiłam najlepsze lata życia. Wtedy wszyscy zazdrościli, dziś jakoś nikt nie chce się zamienić.
Nie czułam się z tym dobrze
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że to będzie jak wygrana w totka? – zapytała mnie ostatnio Iwona, siorbiąc kawę i patrząc na mnie spod grzywki.
– Pamiętam – przyznałam.
Zamieszała herbatę z taką dokładnością, jakby chciała się upewnić, że nie powiem już nic głupszego. Milczała. A ja wiedziałam, że ona wie. Wszystkie wiedziały. Najpierw świeciłam im po oczach pierścionkiem i opowiadałam, jak to on zabiera mnie do SPA i że jak kichnę, to przynosi herbatkę z cytrynką. A teraz? Jak kichnie on, to ja biegnę do niego z mopem i tabletką na wzdęcia.
– Ale wiesz… może to jednak nie było takie złe? No… miał pieniądze. Mieszkanie. Auto. – Iwona próbowała jakoś to ratować. Jakby mówiła o zepsutym jogurcie, którego może jeszcze nie trzeba wyrzucać.
– Miał, Iwona. Miał. A teraz ma… pieluchomajtki i problemy z prostatą.
Spojrzała na mnie ze współczuciem. Ona związała się z dwudziestoletnim chłopaku, który potrafi zatańczyć na stole i powiedzieć jej, że ma ładne oczy. A ja? Mam Zdziśka, który jak się do mnie ostatnio odezwał, to tylko po to, żeby zapytać, czy kupiłam nowe podkłady.
– No i co ci powiem? – westchnęłam. – Nikt nie obiecywał, że będzie romantycznie. Ale też nikt nie mówił, że życie zmieni się w grafik opieki długoterminowej.
Gryzłam się w język
Na początku było fajnie. No i najważniejsze – spokojnie Tak, że nie trzeba się było martwić, czy wystarczy do pierwszego.
– Zdzisiek to złoty człowiek – mówiła jego sąsiadka, kiedy się wprowadziłam. – Tylko żeby mu pani dobry rosół gotowała, bo on ma swoje przyzwyczajenia.
No właśnie. On miał przyzwyczajenia, ja miałam plan. Myślałam, że się trochę poświęcę, a potem to już tylko rozciągnięta kanapa i telewizor na ścianie większej niż całe moje dawne mieszkanie. Tylko że poświęcenie się przeciągnęło.
– Kochanie, gdzie moje okulary? – dobiegło z sypialni.
– Na głowie masz! – odkrzyknęłam, nie podnosząc wzroku znad sudoku.
– A, rzeczywiście. – Zdzisław wystawił głowę zza framugi i się uśmiechnął. – Co ja bym bez ciebie zrobił?
Chciałam coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język. No bo co miałam powiedzieć? Że żałuję każdej sekundy? Że zamiast do galerii chodzę do apteki po czopki? Że najbardziej intymne chwile to teraz te, kiedy podaję mu gąbkę pod prysznicem?
– Chyba zawróciłem ci w głowie swoim urokiem – zagadnął nagle i puścił do mnie oczko.
– Oj, ty to jesteś flirciarz – rzuciłam z udawanym uśmiechem.
I wtedy sobie pomyślałam, że wciąż jestem żoną Zdziśka. Jego pełnoetatową, sfrustrowaną opiekunką.
Wzruszyłam ramionami
– A ile on ma lat? – zapytała moja córka z pierwszego związku.
– Sześćdziesiąt dziewięć miał w dniu ślubu... – odparłam z pełnym spokojem, jakby to była najbardziej naturalna różnica wieku na świecie.
– A teraz? – spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
– Teraz to już nie pytaj. W dowodzie cyfra się zgadza, ale biologicznie to mu bliżej do stu. Jak nie zęby, to biodro. Jak nie biodro, to wspomnienia z wojska.
– Mamo, serio... Przecież on mógłby być twoim ojcem.
– No i jest. Ojcem świętego spokoju – wzruszyłam ramionami.
– Wyszłaś za niego z miłości? – spytała, a ja prawie się zakrztusiłam.
– Oczywiście, że nie – odparłam szczerze. – Ale miał piękny dom, ciszę, samochód z klimatyzacją i naczynia, które się same zmywają.
– Czyli sprzedałaś się – powiedziała, jakby czytała mi wyrok.
– Raczej „wynajęłam” – poprawiłam ją. – Tylko że bez terminu końca umowy.
Zamilkła. Ja też. W kuchni cicho buczała lodówka, a gdzieś z salonu dobiegało ciche:
– Aga, pielęgniarka przyszła…
Wstałam, poprawiłam włosy w lustrze i rzuciłam:
– Patrz i ucz się, córciu. Tak właśnie kończy się pogoń za „ustawieniem się”.
Ona westchnęła ciężko.
Byłam zmęczona
– I jak tam Zdzisio? – zapytała Ula, moja sąsiadka z dołu, gdy spotkałyśmy się na klatce. Niosła torbę z zakupami i szczerzyła się jak zawsze, choć jej oczy wyraźnie mówiły „masz przerąbane”.
– Żyje – odpowiedziałam sucho. – A to już sukces w tym wieku.
– No, bo wiesz, te twoje spacery z balkonikiem to już atrakcja osiedla – zaśmiała się. – Mój mąż mówi, że jak Zdzisiek wyjdzie, to można zegarki nastawiać.
– Aha, no to świetnie – burknęłam. – Zawsze marzyłam, żeby mój mąż był jak zegar ratuszowy.
Ula pokiwała głową ze współczuciem. Przeszła na ton konspiracyjny:
– Ale słuchaj… ty jesteś jeszcze młoda, no nie? A może byś tak… znalazła sobie jakieś hobby?
– Mam hobby – odparłam. – Przepierki, podkłady higieniczne i rozpuszczanie proszku w wodzie o temperaturze 40 stopni.
– Oj, nie żartuj tak. Przecież byłaś zawsze taka przebojowa…
– Przebojowa to byłam wtedy, jak się z nim wiązałam. Teraz to jestem zmęczona.
Zapadła cisza. Ula chrząknęła, zrobiła krok w bok.
– No to… trzymaj się – powiedziała cicho i zniknęła za drzwiami.
Wróciłam do mieszkania. Zdzisio siedział w fotelu i gapił się w telewizor. Nawet nie zauważył, że mnie chwilę nie było.
– Żyjesz?
– Co? Aha. Tak, tak. Herbatę zrobiłaś?
Pokręciłam głową i westchnęłam. W tej całej stabilizacji najbardziej brakowało mi… rozmowy.
Bałam się o córkę
– Mamo, a co byś zrobiła, gdybyś mogła cofnąć czas? – zapytała moja córka pewnego wieczoru, gdy obie siedziałyśmy przy stole i udawałyśmy, że gramy w planszówkę. Tak naprawdę żadna z nas nie miała na to siły.
– Poszłabym na psychologię, a potem na terapię – mruknęłam, przesuwając pionek. – I przemyślała jeszcze raz swój gust do facetów.
– Czyli… nie wyszłabyś za Zdzisia?
Zawahałam się.
– Może… może bym się z nim tylko pokręciła chwilę. Tak wiesz, pokazać się znajomym, pojeździć jego samochodem. Ale ślub? Pampersy? Matko jedyna… Wtedy wydawało mi się, że stabilność to luksus. A dziś wiem, że luksus to mieć z kim pożartować przy obiedzie.
Z kuchni dobiegło chrząknięcie.
– Aga, to ja teraz biorę tabletkę żółtą czy niebieską?
– Niebieską. Żółta jest na później – odkrzyknęłam, nawet nie wstając.
Córka wybuchła śmiechem.
– Gdyby mnie ktoś teraz wyrwał z tego domu, obudził w lesie i zapytał, co bierze Zdzisiek na ciśnienie – odpowiedziałabym z marszu. Z zamkniętymi oczami. I z poprawną dawką.
– Czyli jak babcia mówiła, że pieniądze to nie wszystko, to miała rację?
– Miała.
Znowu się roześmiała, ale tym razem jakoś tak smutno. Przysunęła się do mnie i szepnęła:
– Mamo… ja się nie zakocham w żadnym starszym. Obiecuję.
– Tylko nie zakochuj się w całkiem pustym portfelu – dodałam ze śmiechem.
Poczułam coś dziwnego
Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Zdzisio spał już od dziewiętnastej. Córka była u koleżanki. W mieszkaniu cicho. Tylko zegar w kuchni tykał, jakby mi odmierzał czas do kolejnego podania leków. Otworzyłam album ze zdjęciami. W białej sukience wyglądałam jak z katalogu, choć sukienka była szyta na ostatnią chwilę i była za ciasna w biuście. Zdzisiu stał obok mnie. Wyszczerzony, z brzuszkiem, ale wtedy to mi się wydawało urocze. A może po prostu patrzyłam na jego zegarek i auto, nie na człowieka?
– Zdzisiu, pamiętasz ten dzień? – powiedziałam głośno, choć wiedziałam, że śpi. – Ty wtedy mówiłeś, że mnie będziesz nosił na rękach…
– Nosiłem! – dobiegło z sypialni.
Zamarłam.
– No raz, jak ci się noga omsknęła na schodach – dodał po chwili.
Zaśmiałam się. I wtedy poczułam coś dziwnego. Że może to nie była aż tak wielka porażka. Że może czasem warto się śmiać z tego, co zostało. Wstałam, zgasiłam światło w kuchni i ruszyłam w stronę sypialni.
– Jutro masz wizytę u urologa, pamiętasz?
– No jasne. Założyłem już świeże skarpetki. Z napisem „Super Dziadek”.
– Tylko ty byś się cieszył z takiej pary… – ze śmiechem pokręciłam głową.
Agnieszka, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wolę wynajętą klitkę z grzybem na ścianie, niż nowe mieszkanie od matki. Postawiła warunek, którego nie zaakceptuję”
- „Po śmierci brata związałem się z bratową. Rodzina nas znienawidziła, a sąsiedzi wytykali palcami”
- „W spadku po przyjaciółce dostałam jej męża. Wolałam wdowca niż swojego darmozjada na kanapie”

