„Dla córki zrezygnowałam z własnego życia. Dawałam jej wszystko. Efekt? Wychowałam egoistkę i na starość zostałam sama”
„Zżyłam się z sąsiadami. Mogłam na nich liczyć jak na własną rodzinę. Pomagali mi przy zakupach i cięższych pracach w domu. Pamiętali o moich imieninach. Ich synek wręczał mi laurki. Sądziłam, że Ola ucieszy się, że mam kogoś bliskiego, ale zareagowała złością”.

Nie mam zwyczaju oglądać się wstecz, rozmyślać, jak inaczej mogło potoczyć się moje życie. A jednak ostatnio coraz częściej myślę, że mogłam więcej się troszczyć o… siebie.
Nigdy nie przeszkadzało mi samotne macierzyństwo, nie ciążyła świadomość, że jestem panną z dzieckiem. Chociaż ojciec Oleńki po nadaniu jej nazwiska zniknął z naszego życia, dla mnie to niebieskookie maleństwo było darem niebios, a nie przekleństwem. Kochałam ją od pierwszego ruchu w moim łonie. Jej narodziny stały się dla mnie prawdziwym świętem. Wystarczyło, że wzięłam ją w ramiona, i już po chwili nie pamiętałam bólu.
– Nawet pani nie krzyczała – dziwiła się położna obecna podczas porodu.
Ola była dobrym, grzecznym dzieckiem, uczyła się wyśmienicie, działała w harcerstwie, przynosiła do domu zbłąkane koty, psy, okaleczone ptaszki. Dla niej nigdy nie wyszłam za mąż. Wystarczyło, że adorator krzywo spojrzał na moją córeczkę, albo jej nie przypadł do gustu, a od razu rezygnowałam z uczucia. Może dlatego przychodziło mi to z taką łatwością, bo nigdy nie zakochałam się naprawdę…
Oleńka rosła i piękniała z każdym rokiem. Zawsze powtarzałam jej, że ma być szczęśliwa, podróżować, bywać w świecie, realizować swoje pasje. I chyba mówiłam to na swoje przekleństwo, bo ledwie zdała na studia, od razu zatrudniła się w kancelarii – najpierw adwokackiej, następnie u premiera. Wkrótce wyjechała na stypendium do USA, a później na studia doktoranckie do Wielkiej Brytanii, bo postanowiła się uczyć dalej.
Czułam się bardzo samotna
Owszem, nie zapomniała o matce. Dzwoniła, opowiadała barwne historie, zawsze pytała, co słychać, a na święta i większe uroczystości przysyłała kartki i paczki z prezentami. Tylko co z tego, skoro nie było jej przy mnie. Widywałam ją dwa razy do roku. Wpadała na kilka dni, wypełniając śmiechem moje malutkie mieszkanie, a potem znikała, pozostawiając po sobie pustkę.
Nigdy nie stanęłabym na drodze do szczęścia córki, nie umiałabym zmusić jej, żeby zrezygnowała z siebie, jednak tęskniłam i czułam się samotna. Może gdybym miała u swojego boku jakiegoś partnera, byłoby inaczej? Albo gdybym zżyła się z sąsiadkami? Ale ja zawsze byłam typem samotniczki.
– Ciągle widzę panią smutną, może wpadnie pani do nas po południu na herbatę. Moja mama przywiozła wczoraj ciasto, jest pyszne, zapraszam – zaproponowała któregoś dnia sąsiadka.
Młoda dziewczyna tuż po trzydziestce wprowadziła się niedawno do mieszkania naprzeciwko z mężem i synkiem. Dotąd mówiłyśmy sobie tylko zwyczajowe „dzień dobry” czy „miłego dnia”. W pierwszym odruchu zawahałam się, lecz ona, widząc strach w moich oczach, pośpieszyła z wyznaniem:
– Wie pani, nikogo tutaj nie znamy. Przeprowadziliśmy się z mężem z drugiego końca Polski. Jarek dostał pracę w waszej nowej fabryce, ma zajęcie, a ja czuję się taka samotna przez całe dnie – uśmiechnęła się niepewnie. – Chciałabym poznać sąsiadów…
Nie mogłam odmówić. W sumie obie byłyśmy zdane tylko na siebie. I tak od herbaty i pysznego ciasta zaczęła się nasza znajomość. A kiedy Agata poszła do pracy, ja zajęłam się jej synkiem, Adasiem. Pilnowałam, żeby chłopczyk nie błąkał się po lekcjach z kluczem na szyi. Zamiast tego wpadał do mnie na obiad i razem ze mną odrabiał lekcje, tak jak kiedyś Oleńka.
Zżyłam się z sąsiadami. Mogłam na nich liczyć jak na własną rodzinę. Pomagali mi przy zakupach i cięższych pracach w domu. Pamiętali o moich urodzinach i imieninach. Ich synek wręczał mi laurki na walentynki i zapraszał do szkoły na akademie z okazji Dnia Babci.
– Jesteś dla mnie jak trzecia babcia – mówił i robiło mi się cieplej na sercu.
Sądziłam, że moja Oleńka też się ucieszy, że mam kogoś bliskiego. Niestety, zareagowała złością.
– Ciągle o nich mówisz! Agata to, Agata tamto, Adaś siamto, a Jarek taki wspaniały – ironizowała podczas naszych telefonicznych rozmów. – Nie przesadzaj, mamo, to są zwykli ludzie. Na pewno czegoś od ciebie chcą. Uważaj, w życiu nie ma nic za darmo.
– Co ty mówisz, kochanie… To są dobrzy ludzie – próbowałam ją uspokoić.
– Zrozum, ciebie widuję dwa razy do roku, to trochę za mało dla starej matki.
– Ale ja nie mogę częściej cię odwiedzać! – złościła się Ola.
Mam nadzieję, że się opamięta
Pocieszałam się, że kiedy przyjedzie i pozna moich sąsiadów, wtedy zrozumie. Lecz mój plan się nie powiódł. Ola, co prawda, poznała Agatę i Jarka, ale od samego początku nie szczędziła im uszczypliwości. Widziałam, że znosili jej cynizm ze względu na mnie.
– Pani córka jest po prostu zazdrosna – próbowała łagodzić sytuację Agata, całując mnie na pożegnanie.
– Kto to jest?! Jak mogłaś się z kimś takim zadać? – napadła na mnie Ola, ledwo za sąsiadami zamknęły się drzwi. – Nadskakujesz im, jesteś ich służącą! Nie masz za grosz honoru!
– Dziecko, co ty mówisz…
Zaczęłam opisywać jej, jacy są pomocni, a ja stara i samotna, ale to tylko spotęgowało jej gniew.
– Robiłam wszystko, co chciałaś, zawsze! A teraz znalazłaś sobie nową rodzinę, nie liczę się dla ciebie! – wypaliła i wybiegła z mieszkania.
Następnego dnia spakowała się i wyjechała do Londynu. Od tamtej pory mija rok, czasem dostaję od Oli zdawkowe SMS-y, i tyle. Wciąż mam nadzieję, że moja córka się opamięta, że przyjedzie, przytuli mnie, opowie o sobie. Ale im dłużej milczy, tym częściej myślę, że wychowałam egoistkę. Dla niej zrezygnowałam z siebie, ze swojego życia, nawet z miłości. Oto nagroda.
Czytaj także:
„Musieliśmy się z Marcinem rozstać, żeby zrozumieć, czego naprawdę chcemy. Rozwód był dla nas nauczką”
„Miałem ulubione dziecko, reszta mnie wkurzała. Żony też nie kochałem i nie ukrywałem tej niechęci. Liczyła się tylko córka”
„Walczyłam w szpitalu o życie, a siostra w tym czasie odbiła mi narzeczonego. Miała nadzieję, że umrę...”

