„Dla córki poświęciłam życie i własne małżeństwo. W zamian smarkula robi sobie dzieci z kim popadnie i żyje na moim garnuszku”
„Wciąż coś się sypało, ale Marzena zawsze miała jakieś wytłumaczenie. W desperacji poprosiłam nawet byłego męża, by z nią porozmawiał na ten temat, gdy będzie u niego w święta, ale Mietek mnie wyśmiał. Jeżeli przebojem można nazwać urodzenie dziecka dwa miesiące po maturze, to Marzenka faktycznie była awangardą…”.

Kiedy urodziłam Marzenkę, lekarze odebrali mi wszelkie nadzieje na kolejne dzieci. Trudno było to przyjąć, tym bardziej że oboje z Mietkiem marzyliśmy o większej gromadce. Mąż w porywach dobrego humoru wspominał nawet o własnej drużynie piłkarskiej. Los zdecydował jednak inaczej i trzeba się było z tym pogodzić. Mnie się udało, Mietkowi nie…
Może mężczyznom trudniej rezygnować z pragnień, a może po prostu faktycznie zakochał się w Róży, tym bezmózgim stworzeniu, u którego w rodzinie bliźniaki były normą i z którym ostatecznie doczekał się czworaczków już po pierwszym starciu? Nigdy tego nie dochodziłam, przebolałam stratę i uznałam, że dopóki eksmąż nie wymiguje się od alimentów i spotkań z córką, nie będę go oceniać – ważne było tylko dobro Marzenki, któremu nasze przepychanki na pewno by nie posłużyły.
Dziś jednak zastanawiam się, czy nie trzeba było walczyć o to, by córka miała wzorzec mężczyzny na co dzień, a nie tylko od święta? Kto jednak wiedział te dwadzieścia parę lat temu, jakie to ważne?
Oczywiście, gdyby chodziło o chłopca, wszyscy by gadali, że nie będzie miał go kto nauczyć wbijać gwoździe, wiązać krawat i naprawiać rower… Ale kto by się przejmował potrzebami dziewczynki?
Ech, mądry człowiek po szkodzie!
Była wspaniałym dzieckiem: radosnym, mądrym i pomocnym. Od początku świetnie się uczyła, od pierwszej klasy była w samorządzie. Nazywałam ją Iskierką, taka była ruchliwa i pozytywna. Boże, jakie ja miałam nadzieje! Aż mi czasami głupio było, że tak sobie roję…
Niby skąd taki geniusz, Irenko – strofowałam sama siebie. – Ty sama masz ledwo technikum gastronomiczne, a z Mietka też żaden orzeł. Gdyby nie założył firmy, do dziś by tyrał przy taśmie w fabryce samochodów! I w ogóle – upominałam się – kto wysoko mierzy, ten nisko spada. I lepiej nie wywoływać wilka z lasu, wiadomo przecież, że pycha zawsze kroczy tuż przed upadkiem.
W każdym razie Marzenka była dzieckiem z marzeń. Dopóki nie dorosła, bo wtedy nagle okazało się, że cała jej mądrość, ogłada i ambicje pryskają jak bańka mydlana w zetknięciu z pierwszym lepszym zauroczeniem. Nie tak od razu się zorientowałam, bo w końcu pracująca matka nie jest osobą, która ma możliwość obserwowania dziecka w rozmaitych sytuacjach, szczególnie z rówieśnikami. Któregoś dnia zauważyłam po prostu, że dawno nie było u nas Joli, najlepszej przyjaciółki córki, i zapytałam, czy się posprzeczały.
– Nie, no co ty, mama – wzruszyło ramionami moje dziecko. – Gadamy, ale Jolka ma szlaban na spędzanie ze mną czasu po szkole.
– Szlaban? – powtórzyłam.
– Matka jej zabrania, uważa, że mam zły wpływ na jej córcię – prychnęła Marzenka.
– Ty? – wciąż nie mogłam ogarnąć.
– Prawda? To wariatka.
Nie drążyłam tematu, bo osobiście też uważałam Grzelakową za nawiedzoną. Czy miałam się przejmować tym, że ktoś wychodzący z kościoła tylko po to, by ugotować obiad, krytykuje moją córkę? Potem była wycieczka szkolna, po której Marzenie w ostatniej chwili obniżono ocenę z zachowania za udział w nocnej libacji.
– Wszyscy pili, mamo – powiedziała córka. – Piwo. Też mi libacja!
Wciąż coś się sypało, ale Marzena zawsze miała jakieś wytłumaczenie. W desperacji poprosiłam nawet byłego męża, by z nią porozmawiał na ten temat, gdy będzie u niego w święta, ale Mietek mnie wyśmiał.
– Dajże spokój, Irena – powiedział. – Nigdy nie miałaś siedemnastu lat? Dziewczyna się świetnie uczy, bierze udział w olimpiadach, a ja mam jej truć, by trzymała buzię w ciup i ręce w małdrzyk? Te czasy minęły, teraz dziewczyny są przebojowe.
Jeżeli przebojem można nazwać urodzenie dziecka dwa miesiące po maturze, to Marzenka faktycznie była awangardą… Ileż ja się naprosiłam, żeby w ogóle dopuszczono ją do egzaminu dojrzałości!
– Mam ich gdzieś – orzekło moje dziecko.
– Błagać na kolanach nie będę. Te wszystkie stare panny aż skręca, że Tadek wybrał mnie, a nie żadną z nich.
Czy ona musi popełniać te same błędy co ja?
– Chciałaś mieć więcej dzieci i masz – pocieszył mnie były mąż, gdy przyszedł w odwiedziny. – Patrz pozytywnie!
– To było twoje marzenie, nie moje – powiedziałam i zaproponowałam, żeby jednak widywali się poza domem.
Już i tak było nas trochę za dużo w dwóch pokojach z kuchnią. Próbowałam się jakoś ogarnąć w tym wszystkim, zaczęłam dorabiać, gotując na weselach, ale łatwo nie było… Co ja czułam, widząc szczęśliwe panny młode i ich rodziny, to szkoda słów. A Tadzio, ladaco, nawet nie poprosił Marzenki o rękę! Siedział tylko jak grzyb na moim garnuszku, udawał, że zajmuje się dzieckiem, a tak naprawdę cały czas zabijał smoki na komputerze.
– Przecież szuka pracy – twierdziła Marzenka. – Składa CV, czego jeszcze chcesz?
Żeby się ruszył? Jak na wuefistę był zdecydowanie nieruchawy! Jakieś pół roku zajęło mu to szukanie i kiedy naprawdę byłam już na krawędzi załamania nerwowego, znalazł pracę i mieszkanie.
– No to dopięłaś swego – stwierdziła moja córka, pakując walizki. – Masz teraz całe mieszkanie dla siebie, zadowolona?
– Jezu, Marzenko, przecież nie jestem twoim wrogiem. Martwię się po prostu o twoją przyszłość – zapewniłam.
– Możesz poluzować gumeczki, bo teraz Tadzik o to dba. Do widzenia.
Dziwnym trafem, wcale nie czułam się spokojniej, powierzając los jedynego dziecka i wnuka w ręce faceta, który beztrosko zmajstrował dzieciaka swojej uczennicy. Pomijając kwestię moralności, to jako dojrzały mężczyzna powinien mieć niejakie wyobrażenie o bezpiecznym seksie i zagrożeniach, jakie niesie ze sobą współżycie osób odmiennej płci.
– Przesadzasz, jak zwykle – mój były miał oczywiście własne zdanie na ten temat.
– Przecież gdy zaszłaś w ciążę, nie byłaś dużo starsza od Marzenki.
– Zgadza się – powiedziałam. – A ty nie byłeś dużo młodszy od Tadzia. Właśnie dlatego tak mnie to niepokoi, jasne?
Czemu kobiety w naszej rodzinie gustują w starszych facetach? To jakieś uwarunkowanie genetyczne czy fatum? Gdyby Marzenka znalazła sobie rówieśnika, byłabym dużo spokojniejsza. Mieliby wspólne zainteresowania, znajomych w podobnym wieku, tematy do rozmów… Ze starszym nigdy nie nawiąże takich relacji i zawsze będzie traktowana jak głupiutka gęś. Znałam to przecież z autopsji.
Życie bywa jednak przewrotne, a los nie zawsze głuchy na nasze sugestie. Jakiś rok później Marzenka zapukała do drzwi mojego mieszkania. Jedną ręką trzymała Karolka, mojego wnuka, w drugiej dzierżyła walizkę.
– Przyjmiesz nas do siebie? – spytała. – Chociaż na jakiś czas.
Jak mogłabym odmówić własnej córce? Otworzyłam drzwi na oścież.
– Jestem w ciąży – poinformowała mnie córka, siadając ciężko na krzesło.
– O Boże – zasłoniłam dłonią usta. – Tadzik wie?
– A myślisz, że czemu mnie wyrzucił? – stwierdziła, zaglądając do lodówki, najwyraźniej w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. – To nie jego dziecko.
Sięgnęła po plasterek wędliny i połknęła go jak szczupak połyka małą płotkę. Teraz ja musiałam usiąść.
Przecież o tym właśnie marzyłam
– Nie masz czegoś dobrego? – spytała Marzenka, z niesmakiem odsuwając kawałek sera.
– Czy ty wiesz, co mówisz? – spytałam. – Może się przesłyszałam? Spodziewasz się kolejnego dziecka i nie znasz jego ojca?
– A kto powiedział, że nie znam? – zaprotestowała córka, trochę zbyt energicznie zatrzaskując drzwi lodówki. – Ojcem jest Mariusz. Kochamy się i mamy zamiar się pobrać.
– A gdzie zamierzacie mieszkać? – zapytałam, choć już znałam odpowiedź.
– Na razie zamieszkałabym u ciebie – oznajmiła niefrasobliwie Marzenka. – Mariusz coś wykombinuje w międzyczasie… No, nie rób takiej skwaszonej miny, w końcu spełniły się twoje marzenia. Mariusz jest tylko dwa lata starszy ode mnie i, niespodzianka… Chcemy wziąć ślub! Ślub i wesele, ale takie, żeby ludziom gały stanęły w słup. No i co ty na to? Mariusz ma propozycję dobrej pracy za granicą i w pół roku zarobi na to wszystko. Cieszysz się?
Co jej miałam powiedzieć? Nie, nie cieszę i mam tego dość? To moja córka. Na ironię zakrawa to, że spełniały się moje życzenia: młody zięć i wspaniały ślub. Przecież o tym właśnie marzyłam, tylko że jakoś wszystko wyszło nie tak.
Czytaj także:
„15-letnia córka miała być przykrywką dla kochanki męża. Drań zmuszał ją do kłamstw. Wydało się dopiero, gdy się upiła”
„Chciałam być nianią, a nie treserką. Nie chciałam napychać Julianka gryczanymi plackami i przestrzegać harmonogramu zabaw”
„Mąż bardziej niż mnie i syna, kochał służbowego laptopa. Praca była jego >>kochanką

