„Delegacja do Warszawy zmieniła mnie bezpowrotnie. Nie żałuję i nie zamierzam się tłumaczyć mężowi z tej 1 nocy”
„Ta sama twarz, co wczoraj, ale oczy... były inne. Spokojniejsze. I może nawet szczęśliwsze. Nie planowałam tego i nie zamierzam się tłumaczyć. Czy żałuję? Nie. Bo ta noc przypomniała mi, że jestem kimś więcej. Że wciąż potrafię czuć. I że ktoś potrafił to we mnie dostrzec”.

- Redakcja
Zawsze uważałam się za kobietę poukładaną. Twardo stąpającą po ziemi, wierną żonę i oddaną matkę. Kiedyś nawet powiedziałam koleżance z pracy, że zdrada to oznaka słabości, a ja takich sobie nie wybaczam. No cóż, życie potrafi zadrwić z naszych deklaracji.
To był czwartek. Delegacja do Warszawy miała być rutyną: spotkanie z klientem, jeden nocleg w hotelu i powrót do domu w piątek po południu. Mąż był tak pochłonięty swoimi sprawami, że ledwie rzucił mi na do widzenia „Powodzenia” znad ekranu laptopa. I wcale nie planowałam... Niczego nie planowałam. Może właśnie dlatego ta noc miała w sobie coś z filmu – tylko że bez ścieżki dźwiękowej i happy endu.
Nie żałuję. I nie będę się z tego tłumaczyć. Bo pierwszy raz od lat poczułam, że jeszcze żyję.
To był dopiero początek
– Pokój numer 214, proszę. Śniadania od siódmej do dziesiątej, a restauracja czynna do dwudziestej drugiej – recepcjonistka podała mi kartę magnetyczną z uśmiechem, który był dokładnie taki sam w każdym hotelu.
Wjechałam windą na drugie piętro, a potem przystanęłam na korytarzu, przyglądając się ciemnoczerwonej wykładzinie. Wszędzie to samo. Pachniało detergentem i wiało nudą, jak zawsze w takich miejscach. Pomyślałam, że ta praca i ciągłe wyjazdy zaczynają mnie nużyć. Moje rozmyślania przerwał męski głos.
– O, sąsiadka– usłyszałam nagle za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę z walizką. Uśmiechnięty, pewny siebie, z siwym kosmykiem nad skronią.
– Przepraszam? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
– Pokój 213. Będziemy sąsiadami przez jedną noc – wskazał swoją kartę, na której faktycznie widniało jego imię. – Mirek.
– Aha, jasne. Justyna, miło mi – powiedziałam i zaczęłam szukać drzwi do swojego pokoju.
– Te delegacje to jak jazda windą – ciągnął. – Wchodzisz, niby przypadkowo, stoisz obok obcej osoby, a zanim się obejrzysz, znów jesteś sam.
– No, brzmi jak początek tandetnego romansu – rzuciłam, otwierając drzwi.
– Może. Ale czasem warto sprawdzić, dokąd ta winda jedzie – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Zaśmiałam się, ale coś we mnie drgnęło. Nie, Justyna, powiedziałam sobie w myślach. To tylko rozmowa na korytarzu hotelowym. Nie ma co dorabiać do niej znaczenia. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że ta rozmowa dopiero się zaczynała.
Nie mogłam się powstrzymać
Wieczorem zeszłam do hotelowej restauracji. Sama, bo szefowa miała kolację z klientami, a ja... miałam ochotę zjeść coś w spokoju. Usiadłam w rogu sali, zamówiłam sałatkę z łososiem i kieliszek białego wina.
– To miejsce jest wolne? – usłyszałam znajomy głos. Mirek.
– Wygląda na to, że tak – odpowiedziałam z lekkim rozbawieniem.
Usiadł naprzeciwko mnie. Bez krawata, z koszulą rozpiętą pod szyją, wyglądał bardziej swobodnie niż wcześniej.
– Miałem nadzieję, że cię tu spotkam – powiedział.
– Bo?
– Bo nie wyglądasz na kobietę, która powinna jeść kolację sama.
– Nie wiem, czy to komplement, czy wręcz przeciwnie – uniosłam brew.
– Komplement. Przysięgam – podniósł ręce w geście obrony.
Chwilę milczeliśmy, słuchając muzyki sączącej się z głośników. Lekkie jazzowe granie, idealne tło do przypadkowej rozmowy.
– Często wyjeżdżasz służbowo? – zapytał.
– Za często, żeby jeszcze to lubić – przyznałam. – A ty?
– Tylko wtedy, kiedy muszę. Ale dzisiejszy wieczór nagle zrobił się całkiem przyjemny.
– Masz tę gadkę opanowaną, co? – spojrzałam na niego z półuśmiechem.
– Nie zawsze działa. Ale może tym razem się uda.
Zawahałam się. Powinnam była się uśmiechnąć i uciąć rozmowę, może nawet wstać. Ale zostałam. Coś w jego głosie było dziwnie... znajome. Ciepłe i zaskakująco niewinne.
Zaintrygował mnie
Kolacja przeciągnęła się bardziej, niż planowałam. Mirek był... zaskakująco normalny. Żadnych tanich tekstów, żadnych prób zbliżenia się za szybko. Słuchał, zadawał pytania, opowiadał o swoim psie i dorosłej córce, która właśnie wyjechała na studia za granicę.
– A ty? Masz dzieci? – zapytał, sięgając po deser.
– Mam syna. Prawie pełnoletni – odpowiedziałam, czując dziwne ukłucie sumienia.
– I męża? – spytał spokojnie, bez cienia podstępu.
– Tak – przyznałam. – Od dwudziestu lat.
– Szczęśliwych dwadzieścia lat?
Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam przez okno, za którym przesuwały się refleksy aut na mokrym asfalcie.
– Różne. Wiesz, jak to jest. Przez dwadzieścia lat wszystko się zmienia.
– Wiem – pokiwał głową. – Dlatego pytam. Bo jakbyś powiedziała, że idealne, to bym ci nie uwierzył.
Uśmiechnęłam się, bo trafił w punkt. Milczenie między nami nagle przestało być niezręczne.
– Justyna... – zaczął po chwili. – Nie wiem, co to jest, ale od kiedy cię zobaczyłem, coś mnie do ciebie ciągnie. I nie chcę tego psuć pytaniami. Ale jeśli jutro rano chcesz ze mną zjeść śniadanie, będę w restauracji o ósmej.
Wstał, uśmiechnął się krótko i odszedł. A ja siedziałam jeszcze chwilę przy pustym talerzu, patrząc za nim. O ósmej w restauracji. Nikt nigdy nie zaprosił mnie na śniadanie z takim spokojem.
Wszystko było jasne
O 7:59 byłam już w restauracji. Usiadłam w tym samym kącie, co wczoraj. Kilka minut później pojawił się Mirek. Z kubkiem kawy w ręku, uśmiechnięty, bez cienia presji.
– Punktualna. To dobrze wróży – rzucił, siadając naprzeciwko.
– Nie lubię się spóźniać. Nawet na coś... niezobowiązującego.
– Niezobowiązującego. Jasne – powtórzył i dodał ciszej: – Ale chyba oboje wiemy, że wcale takie nie jest.
Zamarłam. Nie dlatego, że się przestraszyłam, ale dlatego, że miał rację. Coś między nami gęstniało z każdą minutą, odkąd się poznaliśmy.
– I co teraz? – zapytałam, zerkając mu w oczy.
– Teraz jesz jajecznicę, a potem... wracamy do rzeczywistości. Chyba że chcesz jeszcze na chwilę z niej wyskoczyć.
Spojrzałam na niego dłużej. Był spokojny, ale nie nachalny. Nie proponował niczego wprost, a jednak wszystko było jasne.
– Znasz ten moment, kiedy jesteś w windzie i przez sekundę nie ma grawitacji? – zapytałam cicho.
– Znam.
– Właśnie tak się czuję teraz. Jakbym mogła albo nacisnąć guzik stop... albo dać się ponieść.
Nie odpowiedział. W jego oczach zobaczyłam zrozumienie. I coś więcej – szacunek? Może nawet czułość. Niewyobrażalne, biorąc pod uwagę, że znaliśmy się niecałą dobę.
– Mam pokój do dwunastej – powiedziałam. – I wiesz co? Nie chcę jeszcze wracać na ziemię.
Dałam się ponieść chwili
Drzwi zamknęły się za nami bez słowa. Nie było pośpiechu, nie było nerwowych ruchów. Cisza między nami miała w sobie coś intymnego, prawdziwego.
– Na pewno tego chcesz? – zapytał cicho, jakby jeszcze raz chciał mi dać szansę na wycofanie się.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo – odpowiedziałam, stojąc blisko, tak blisko, że czułam jego ciepło. – Tylko nie pytaj mnie, dlaczego.
– Nie muszę. Widziałem to w twoich oczach już wczoraj. Tylko wtedy jeszcze nie chciałaś sobie na to pozwolić.
Ostrożnie ujął mnie za rękę. Przez chwilę tylko staliśmy, patrząc na siebie. Jakbyśmy próbowali zapamiętać ten moment, zanim wszystko się zmieni. Bo przecież musiało się zmienić.
– Justyna... – szepnął, zanim pocałował mnie po raz pierwszy. Delikatnie, bez nachalności. Zaskakująco łagodnie.
Nie pamiętam, kto pierwszy sięgnął do guzika koszuli. Nie pamiętam, czy to ja przysunęłam się bliżej, czy to on. Wszystko było jak sen, z którego nie chciałam się obudzić.
– Powiedz mi, czy to tylko fizyczność – wyszeptałam, już leżąc przy nim, gdy świat za oknem zupełnie przestał mieć znaczenie.
– To wszystko, co nam teraz potrzebne.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam oczy, czując, że wcale nie chcę nic więcej. Po raz pierwszy od lat byłam tylko kobietą, nie matką, nie żoną, nie pracownicą. Po prostu sobą. I może to wystarczyło.
Nikt mi tego nie odbierze
Wróciłam do domu tego samego dnia po południu. Wsunęłam walizkę do przedpokoju, ściągnęłam buty i usłyszałam znajome klikanie klawiatury z salonu. Mąż nawet nie podniósł głowy.
– Wszystko okej? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Spotkanie poszło sprawnie. Wróciłam trochę wcześniej, bo odwołali drugi blok rozmów.
– Aha. Dobrze, że jesteś.
Zamknęłam się w łazience. Przez kilka minut patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Ta sama twarz, co wczoraj, ale oczy... były inne. Spokojniejsze. I może nawet szczęśliwsze. Nie planowałam tego i nie zamierzam się tłumaczyć. Czy żałuję? Nie. Bo ta noc przypomniała mi, że jestem kimś więcej. Że wciąż potrafię czuć. I że ktoś potrafił to we mnie dostrzec.
Nie będę dzwonić do Mirka. I on do mnie też nie zadzwoni, tak się umówiliśmy. To była jedna noc. Zamknięta w ramy hotelowego pokoju i cichego poranka. I właśnie dzięki temu była tak piękna.
– Justyna, zrobiłem ci herbatę – usłyszałam z kuchni.
– Zaraz przyjdę – odpowiedziałam.
Wróciłam do siebie. Do życia, do rutyny, do wszystkiego, co moje. Ale coś już we mnie zostało. Coś, co nie zniknie. Coś, co pozwalało mi się uśmiechnąć bez powodu, gdy nikt nie patrzył. I tego nikt mi nie odbierze.
Justyna, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiedziałam, że sernik od teściowej to była tylko przykrywka. Zwęszyłam jej plan, bo jędza nie ma w sobie krzty dobroci”
- „Mąż nie nadawał się na partnera, za to jego ojciec znał się na rzeczy. Słono zapłaciłam za chwilę zapomnienia”
- „Mam 60 lat i nigdy nie byłam w związku. Myślałam, że przypadnie mi los starej panny, ale zdarzył się istny cud”

