Reklama

Odkąd zmarł mój Władek, dni płynęły mi raczej spokojnie, choć samotnie. Z początku nie umiałam się odnaleźć w pustym mieszkaniu. Człowiek przez ponad czterdzieści lat buduje życie z kimś, dzieli poranki, zakupy, zmartwienia i nagle... cisza. Nawet zegar tyka jakby głośniej. Najbardziej doskwierały mi wieczory, kiedy nie miałam z kim porozmawiać. Wtedy siadałam w fotelu przy oknie i patrzyłam na ludzi wracających z pracy. Młodzi, zajęci, zapatrzeni w telefony. Ja już nie miałam dokąd się spieszyć.

Na szczęście w każdą niedzielę odwiedzali mnie Magda i Tomek. Moja córka i jej mąż. Ciepła kawa, świeże bułeczki, czasem nawet serniczek z piekarni – to były moje małe święta. Tomek zawsze odnosił się do mnie z szacunkiem. Mówił do mnie „mamo”, przynosił gazetę, sprawdzał mi telewizor, a jak trzeba było, to i kran naprawił. Zawsze taki uczynny, z dobrym słowem na ustach.

Któregoś razu, gdy wspomniałam, że muszę iść do banku wypłacić emeryturę, Tomek spojrzał na mnie z troską.

– Po co się tak męczyć, mamo? – powiedział. – W te zimne dni... Nie lepiej, żebym to ja wypłacił te pieniądze? Bezpieczniej, szybciej.

Zaskoczył mnie, ale też... rozczulił. Bo choć jeszcze nie czułam się jak staruszka, to jednak nogi czasem dawały znać o sobie, a i kolejki w banku przyprawiały o ból krzyża.

– Może rzeczywiście... – przemknęło mi przez głowę. – Może już jestem zbyt stara na te sprawy. Ale czy to dobrze, że aż tak bardzo zaczynam polegać na innych?

Poczułam wdzięczność, ale i cień niepokoju. Nie umiałam go wtedy nazwać. Może to była intuicja?

Miałam poczucie, że jestem zaopiekowana

Pamiętam, jak podjęłam tę decyzję. Siedzieliśmy przy stole w mojej kuchni, słońce wpadało przez firankę i rozlewało się po ceracie, a Tomek rozsmarowywał masło na bułce, jakby nic ważnego się nie działo. To wtedy podałam mu moją kartę bankomatową i numer PIN zapisany na małym kawałku papieru. Zawahałam się przez chwilę, naprawdę. Zatrzymałam dłoń, zanim podałam mu kopertę. Może nie z powodu braku zaufania, tylko jakiejś wewnętrznej niepewności. Ale on spojrzał na mnie z tym swoim uśmiechem i rzucił:

– Nie bój się, mamo. Przecież nie obrabuję cię z emerytury.

Zaśmiałam się wtedy, choć coś mi się zakotłowało w środku. Niby żart, a jednak…

Od tamtej pory co tydzień było tak samo. W każdą sobotę Tomek zjawiał się z gotówką. Przynosił mi dokładnie tyle, ile mówiłam, że potrzebuję. Czasem jeszcze bułki albo rogaliki, czasem nawet pomógł pilotem do telewizora, kiedy się coś zawiesiło. Mówił, że lepiej, żebym nie chodziła po mieście z gotówką, że teraz różne rzeczy się dzieją. I miał rację – ja przecież nie znałam się na tych wszystkich oszustwach, o których mówili w telewizji.

Z każdym tygodniem czułam się spokojniejsza. Miałam poczucie, że jestem zaopiekowana. Mój zięć – ten sam, który malował mi kuchnię po śmierci Władka, który kosił trawnik, kiedy jeszcze chodziłam na działkę – teraz dbał o moje sprawy finansowe.

Czasem coś mnie tknęło. Gdy zapytałam, czy mógłby mi przynieść wydruk z bankomatu, wzruszył ramionami.

– E tam, po co ci świstek. Wszystko się zgadza, mamo. Lepiej nie noś tych papierków, tylko się człowiek pogubi – rzucił lekko.

Przytaknęłam, choć nie do końca byłam przekonana. Zawsze miałam w szufladzie zapisane, co ile kosztuje, ile co miesiąc wydaję. Teraz zaczęłam się opierać tylko na tym, co mi poda. Ale przecież nie robiłam tego z głupoty. Robiłam to z zaufania.

Myślałam wtedy: dobrze, że mam takiego zięcia. Nie każdy ma kogoś, kto pomoże. W moim wieku trzeba się cieszyć, że ktoś się interesuje. Tylko ta jedna myśl nie dawała mi spokoju. To machnięcie ręką, gdy zapytałam o papierek z banku – czy naprawdę był tak nieistotny?

Poszłam do banku

Była środa, Magda przyszła sama, Tomek został ponoć w pracy. Usiadłyśmy przy herbacie, rozmawiałyśmy jak zwykle – o niczym i o wszystkim. Pogoda, znajomi, jakiś nowy program w telewizji. W pewnym momencie powiedziałam mimochodem:

– Wiesz, dawno nie widziałam stanu konta. Może bym jednak poszła do banku, zobaczyć, jak tam moje sprawy wyglądają.

Magda podniosła wzrok znad filiżanki, ale jej twarz nie zdradziła nic więcej poza lekkim zniecierpliwieniem.

– No to idź do banku, mamo, jak się tak martwisz – powiedziała, odstawiając filiżankę. – Ale przecież wszystko jest dobrze, nie?

Nie odpowiedziałam od razu. Jej ton był łagodny, ale stanowczy. Jakby temat miał się na tym zakończyć. Nie chciałam robić zamieszania, ale tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Pamiętałam, ile mniej więcej powinnam mieć na koncie. Emerytura wpływała regularnie. Nigdy nie byłam rozrzutna, a poza rachunkami i zakupami nie miałam większych wydatków.

Nazajutrz po śniadaniu poszłam do banku. Pogoda była wietrzna, liście fruwały po chodnikach, a ja czułam się, jakbym robiła coś zakazanego. Usiadłam naprzeciwko młodej kobiety w okienku i poprosiłam o wydruk operacji z ostatnich kilku miesięcy. Podałam dowód, złożyłam podpis, i czekałam, aż drukarka wystuka kartkę.

Gdy wzięłam papier do ręki, serce zaczęło mi bić szybciej. Przewijałam palcami kolejne linijki. Wypłata za wypłatą. Kwoty. Daty. Każda wypłata była wyższa niż to, co dostawałam do ręki. Nie o dziesięć czy dwadzieścia złotych. Po kilkaset. Czasem prawie cała emerytura.

Siedziałam tam chwilę dłużej niż powinnam. Urzędniczka spojrzała na mnie z lekkim niepokojem, ale uśmiechnęła się uprzejmie. Powiedziałam, że wszystko w porządku, że tylko się zamyśliłam. Wyszłam powoli, jakbym zapomniała, po co przyszłam.

Szłam ulicą, patrząc na te kartki w dłoni, i nie potrafiłam zrozumieć. Może się pomyliłam? Może zapomniałam, ile pieniędzy prosiłam Tomka, żeby wypłacił? Może coś źle spisałam w zeszycie? Ale przecież zawsze byłam dokładna. Zawsze. Liczby nie kłamały. To ja byłam oszukiwana.

Nie chciałam robić sceny

Nie spałam prawie całą noc. Leżałam w łóżku, a w głowie mieliłam w kółko te same pytania. Po co? Dlaczego? Czy to możliwe, że Tomek… że on? Nie pasowało mi to. Do niego, do jego uśmiechu, uprzejmości, tego, jak przynosił bułki i wieszał firanki. Ale liczby nie dawały mi spokoju. One nie miały sentymentu.

W piątek wieczorem przyszli oboje – Magda i Tomek – jak zawsze. Przywieźli zakupy, trochę wędliny, chleb, ser. Magda zaczęła opowiadać o czymś z pracy, a Tomek naprawiał drzei. Czekałam, aż usiądzie, aż zostaniemy w jednej chwili tylko we troje. Nie chciałam robić sceny. Nie umiem krzyczeć. Zresztą – czy w ogóle powinnam?

– Tomku – powiedziałam cicho, kiedy już siedzieli przy stole. – Mogę zapytać? Czemu wypłacałeś z konta więcej, niż mi dawałeś?

Nie spojrzał na mnie od razu. Przez chwilę patrzył na kubek z herbatą, jakby to on miał mu podpowiedzieć odpowiedź. W końcu podniósł głowę.

– Co ty mówisz, mamo? – zaśmiał się, ale był to śmiech sztywny. – Skąd ci to przyszło do głowy?

– Byłam w banku. Sprawdziłam wydruk. Wypłaty się nie zgadzają.

Cisza. Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Mamo, co ty mówisz? Przecież Tomek ci wszystko przynosi, co do grosza. Chyba coś ci się pomyliło. Może źle spojrzałaś na wydruk?

– Nie – powiedziałam spokojnie. – Przeliczyłam wszystko kilka razy.

Tomek wstał nagle i odsunął krzesło z takim szarpnięciem, że aż drgnęłam.

– Naprawdę myślisz, że brałem twoje pieniądze?! – powiedział z oburzeniem. – Co to za insynuacje? Pomagam ci, tracę czas, żeby ci było wygodniej, a ty mi teraz coś takiego wytykasz?

– Może zapomniałaś, ile chciałaś? – wtrąciła się Magda. Jej głos był napięty, zimny. – To się przecież zdarza. Możesz sobie zapisywać w zeszycie, ale to nie znaczy, że wszystko dobrze pamiętasz.

– Ja nie zapomniałam – odpowiedziałam powoli. – Zawsze notuję.

– To jakieś paranoje – rzuciła Magda, wstając. – Naprawdę przykro mi to mówić, mamo. Tomek się przejął, a ty go oskarżasz. Przecież on ci zawsze pomagał.

Nie zdążyłam nic więcej powiedzieć. Zabrali torbę, kurtki i wyszli. Jeszcze przez chwilę słyszałam ich głosy na klatce schodowej. siadłam w fotelu. Wydawało mi się, że właśnie coś się skończyło.

Zostałam nie tylko z pytaniem, co się stało z pieniędzmi. Zostałam z myślą, że nie tylko Tomek mnie zawiódł. Magda też. Moja własna córka. Czy naprawdę myślą, że jestem głupia? Że nie rozumiem? Że mogę być tylko miłą staruszką z herbatą i ciastkami, która nie zadaje pytań?

Poprosiłam o zablokowanie karty

Zaraz następnego dnia po ich wyjściu pojechałam do banku. Poprosiłam o zablokowanie starej karty i zmianę numeru PIN. Pracownik był uprzejmy, nie pytał o powody. Gdy zalogował się na moje konto, zamarłam. Zostało ledwie kilkaset złotych. Oszczędności, które gromadziłam latami, stopniały niemal do zera.

Całe życie odkładałam. Po trochu, po cichu. Zawsze mówiłam sobie: na czarną godzinę. A teraz? Z tej godziny nie zostało nic.

Wróciłam do domu, długo siedziałam w milczeniu. Wieczorem zadzwoniłam do Magdy. Chciałam się porozumieć, wyjaśnić, zrozumieć. Odebrała po kilku sygnałach.

– Mamo, nie mam teraz czasu. Tomek się bardzo przejął tymi oskarżeniami – powiedziała zimno. – Daj nam trochę spokoju, dobrze?

Zamilkłam. Nie chciałam już mówić.

Po odłożeniu słuchawki dotarło do mnie, że nie chodzi już tylko o pieniądze. Chodzi o coś więcej. O to, co tracimy, kiedy najbliżsi się od nas odwracają.

Ja nie zapomnę

Siedziałam przy oknie i patrzyłam, jak ludzie wracają z pracy, z zakupów, ze szkoły. Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, ktoś prowadził dziecko za rękę, ktoś inny niósł bukiet kwiatów. Świat żył dalej, ale mnie jakby z niego wypchnięto.

Od tamtej rozmowy Magda się nie odezwała. Nie przysłała nawet wiadomości. Tomek nie pojawił się więcej z gotówką ani z bułkami. Nie przyniósł przeprosin. Może uznali, że lepiej wszystko przemilczeć, przeczekać, że zapomnę. Ale ja nie zapomnę.

Każdego dnia próbowałam zrozumieć, czy mogłam coś zrobić inaczej. Może nie powinnam dawać tej karty. Może trzeba było ufać, ale sprawdzać. Może nie mówić Magdzie, tylko wszystko udowodnić. Ale to już nie miało znaczenia.

Pieniędzy nie odzyskałam. Ale ważniejsze było coś innego. Straciłam wiarę w to, że rodzina zawsze będzie oparciem. I to bolało najbardziej.

Niektórzy myślą, że starość to tylko bóle kręgosłupa, recepty i telewizja. Ale to nieprawda. Najbardziej boli samotność. I to, że ci, których kochasz najbardziej, mogą odejść od ciebie bez jednego słowa. Bo przestajesz być wygodna.

I tylko jedno pytanie zostaje w głowie: jak długo jeszcze będę musiała udawać, że mnie to nie obchodzi?

Lucyna, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama