Reklama

Macierzyństwo mnie nie zaskoczyło – wybrałam je świadomie. Po urodzeniu Zosi i Stasia zrezygnowałam z pracy w korporacji i przeszłam na freelancing. Projektuję wnętrza, głównie dla znajomych i z polecenia. Pracuję zdalnie, w wolnych chwilach między drzemką dzieci a wieczornym usypianiem. To daje mi względną elastyczność, ale też powoduje, że jestem zmęczona jak po przebiegnięciu maratonu – tylko że ten maraton nigdy się nie kończy.

Mam swoje zasady

Nie pozwalam dzieciom oglądać bajek do śniadania, nie podaję im słodyczy w środku tygodnia i nie chcę, żeby pokój dziecięcy przypominał centrum rozrywki w galerii handlowej. Nie chodziło mi o to, by dzieci nie dostały niczego. Chciałam tylko, żeby to coś nie piszczało, nie świeciło i nie robiło z pokoju wesołego miasteczka z koszmaru.

Teściowa nigdy do końca tego nie rozumiała, a może nie chciała zrozumieć. Od lat daje im prezenty po swojemu – słodycze przed obiadem, prezenty większe niż nasza choinka i komentarze w stylu: „Wy to teraz za bardzo się wszystkim przejmujecie”. Michał, mój mąż, najchętniej zamiata wszystko pod dywan. Jest mistrzem uników, co niestety coraz częściej sprawia, że czuję się w tej rodzinie jak outsiderka.

Zbliżały się święta. Próbowałam nie robić sobie nadziei, że tym razem obejdzie się bez zgrzytów. Wysłałam teściowej listę z propozycjami prezentów – książeczki, drewniane układanki, coś z edukacyjnych gier memory. Odpisała tylko: „Zobaczysz, dzieci będą zachwycone”. Poczułam wtedy to znajome ukłucie niepokoju w brzuchu. Zawsze wtedy wiem, że czeka mnie walka i tym razem się nie pomyliłam.

Miałam złe przeczucia

Dzieci nie mogły się doczekać. Staś od rana biegał po domu z czerwonymi rogami renifera, a Zosia dopytywała, czy Mikołaj będzie wiedział, że w tym roku nauczyła się sama zapinać kurtkę. Ubrałam ich odświętnie, choć wiedziałam, że przy tej ilości emocji i tak wszystko się pogniotło w dziesięć minut. Michał od rana był jakiś cichy, pewnie czuł, co się święci. Ja też to czułam.

Teściowa przyszła jak zawsze punktualnie, niosąc dwie ogromne torby w błyszczących papierach. Nie musiałam zgadywać, że żaden z tych pakunków nie ma nic wspólnego z tym, o co prosiłam. Dzieci rzuciły się na prezenty, a ona z triumfującym uśmiechem przyglądała się całej scenie, jakby rozdawała nagrody Nobla.

Najpierw Staś z torby wyłowił plastikowego robota wielkości kota, który po naciśnięciu guzika zaczął mówić w obcym języku i wydawać dźwięki przypominające alarm. Potem Zosia – keyboard w neonowych kolorach, który miał funkcję disco i z jakiegoś powodu również syrenę policyjną.

Dzieci piszczały z radości, ja się uśmiechałam. Tak, uśmiechałam się, bo to właśnie nauczyłam się robić najlepiej – udawać, że wszystko gra, choć w środku miałam ochotę schować się w łazience. Michał poklepał dzieci po głowach i powiedział coś o tym, że babcia się postarała. Owszem, postarała się. Nie wiem tylko, czy bardziej o prezenty, czy o to, żeby zaznaczyć, kto tu naprawdę rządzi.

Miarka się przebrała

Poprosiłam teściową do kuchni.

– Mamo, bardzo dziękuję, ale następnym razem byłoby super, gdybyśmy mogli omówić wcześniej prezenty. Staram się ograniczać dźwiękowe zabawki.

Spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała, że chcę dzieciom odebrać dzieciństwo.

– To ja już nic nie mogę dać wnukom, bo edukacja jest ważniejsza?

– Nie o to chodzi… – zaczęłam spokojnie, ale przerwała mi z oburzeniem.

– W takim razie chyba już wiem, gdzie jest moje miejsce.

Z pokoju dobiegły dźwięki robota, który teraz rapował. Michał wszedł akurat w chwili, gdy atmosfera zgęstniała tak, że można ją było kroić nożem.

– No dobra, nie kłóćmy się teraz, są święta – rzucił pojednawczo, jakby miał nadzieję, że to wystarczy, żebyśmy się rozeszły do swoich kątów i zapomniały o całej sytuacji.

Wieczór skończył się w ciszy. Dzieci zasnęły zmęczone emocjami, a ja siedziałam w salonie i patrzyłam na migające światełka na choince. W głowie układały mi się pytania, których nie wypowiedziałam głośno: czy naprawdę nikt nie widzi, że jestem sama z tym wszystkim? Czy bycie miłą i spokojną oznacza, że moje zdanie można bezkarnie ignorować?

Miałam dosyć

Rano obudziłam się przed wszystkimi. W kuchni nadal leżały papierki po prezentach, a na podłodze robot i keyboard rywalizowały o miano najgłośniejszego urządzenia w domu. Staś włączał robota w kółko, Zosia grała jedną melodię bez przerwy. Mój mózg błagał o litość. Michał zszedł na dół, przecierając oczy, jakby spał spokojnie przez całą noc.

– Wiesz, że te zabawki kompletnie burzą cały nasz rytm dnia? – zaczęłam, nie patrząc na niego.

– Ale dzieci się cieszą…

– Dlaczego muszę wybierać między dziećmi a zdrowiem psychicznym? – powiedziałam ostrzej, niż planowałam.

– Nie wiem, co ci powiedzieć. Moja mama się postarała.

– A ja się staram codziennie i jestem za to karana.

Wyszedł z kuchni. Zostałam z tym dźwiękiem, który nie ustawał. Wzięłam torbę, spakowałam robota, keyboard i dopisałam karteczkę: „Może bawią mniej, ale uczą więcej”. Włożyłam ją do koperty. Wiedziałam, że to nie koniec, ale pierwszy raz czułam, że zrobiłam coś w zgodzie ze sobą.

Obraziła się

Pojechałam do teściowej bez zapowiedzi. Nacisnęłam dzwonek. Otworzyła zaskoczona.

– Co to ma być? – spytała, kiedy podałam jej torbę.

– Nie chcę, żeby dzieci uczyły się, że wszystko, co świeci i gra, musi być super.

– Czyli to ja uczę je źle?

– Uczysz je, że mama nie ma nic do powiedzenia.

Zmrużyła oczy. Wiedziałam, że trafiłam w punkt. Cisza między nami była jak napinająca się lina.

– Niech pani już więcej nie liczy na moje prezenty – rzuciła, z naciskiem na słowo „pani”, jakby chciała mi przypomnieć, że w tej rodzinie jestem obca.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i odeszłam, nie czekając, aż zamknie drzwi. Wieczorem Michał zadzwonił do matki. Rozmawiał z nią długo. Słuchałam jednym uchem. Potem przyszedł do mnie, powiedział tylko:

– Nie rozmawiała ze mną jak z synem, tylko jak z obcym.

Skinęłam głową. Ja znałam to uczucie od dawna. Potem przysłała mi SMS-a: „Przykro mi, że moje wnuki nie mogą po prostu być dziećmi”. Czytałam to kilka razy, coraz bardziej zaskoczona, że w tej krótkiej wiadomości zmieściła się taka ilość złośliwości. Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły tłumaczyć się komuś, kto nie słucha.

Może jestem tą złą, może dla niektórych przesadzam, ale wolę przesadzać, niż wychować dzieci w świecie, w którym głos ich mamy nic nie znaczy.

Ola, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama