„Dałam się złapać na słodkie słówka i arabskie perfumy. A myślałam, że po 50-tce jestem mądrzejsza”
„Rozpoznałam kobietę ze zdjęcia. Julia. Znajoma znajomej. Zrobiło mi się gorąco. Otworzyłam wiadomości i napisałam do niej, choć znałyśmy się tylko z widzenia. Odpisała zaskakująco szybko: Możemy się spotkać. To chyba nie pierwszy raz, kiedy Filip gra w więcej niż jedną partię naraz”.

- Redakcja
Po rozwodzie moje życie zwolniło. Córka wyjechała za granicę, znajomi rozpłynęli się w codzienności, a samotność stała się cichym, lecz natarczywym towarzyszem. W pewne niedzielne popołudnie weszłam do małej kawiarni, przyciągnięta zapachem kawy i widokiem drewnianych stolików z szachownicami. To tam zobaczyłam jego – mężczyznę w płaszczu, pachnącego arabskimi perfumami i z urzekającym uśmiechem. Zaprosił mnie na partię. A ja – zamiast odmówić – usiadłam. I wtedy powiedział coś, co zapamiętałam: że życie to partia, którą warto przegrać, byle z kimś, kto gra pięknie.
Dokładnie te same słowa
Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie wciąż krążyło jego zdanie. Wstałam wcześniej niż zwykle, zaparzyłam kawę i sięgnęłam po telefon. Chciałam sprawdzić godziny otwarcia kawiarni, do której trafiłam tydzień wcześniej, a zamiast tego znalazłam post na Facebooku. Ktoś oznaczył to miejsce i napisał: „Filip znów zagrał pięknie, jak zawsze. Czekam na rewanż!”
Rozpoznałam kobietę ze zdjęcia. Julia. Znajoma znajomej. Zrobiło mi się gorąco. Otworzyłam wiadomości i napisałam do niej, choć znałyśmy się tylko z widzenia. Odpisała zaskakująco szybko: „Możemy się spotkać. To chyba nie pierwszy raz, kiedy Filip gra w więcej niż jedną partię naraz”.
Julia była elegancka, zadbana, z tych kobiet, które mówią pewnym tonem, ale dziś brzmiała, jakby nieco nieśmiało.
– Też ci powiedział o królowej? – zapytała nagle.
Przytaknęłam. Julia spojrzała na mnie uważnie. Z kieszeni wyciągnęła telefon i pokazała mi SMS: dokładnie te same słowa, które dostałam tydzień wcześniej. Ścisnęło mnie w żołądku.
– Myślałam, że po pięćdziesiątce już nie dam się nabrać na tanie sztuczki – powiedziała gorzko.
– To nie było tanie – odparłam cicho. – To było dokładnie to, czego mi brakowało.
Spojrzałyśmy na siebie. Byłyśmy dwie – zaskoczone, że jeszcze potrafimy uwierzyć, że ktoś może nas zauważyć.
– Może nie tylko my – powiedziała Julia i sięgnęła po swój notatnik.
Pora zmienić zasady
Julia przekartkowała notatnik i pokazała mi wpis sprzed kilku miesięcy. Komentarz pod zdjęciem kawiarni: „Ten Filip to prawdziwy Casanova przy szachownicy”. Podpisana: Sara K.
– Starsza ode mnie o kilka lat, ale wyglądała na zakochaną jak nastolatka – powiedziała Julia.
Postanowiłyśmy do niej napisać. Sara odpisała niemal natychmiast. Dwa dni później siedziałyśmy już we trzy w tej samej kawiarni. Sara przyniosła zeszyt – zapisany w kratkę, drobnym pismem. Cytaty. Gesty. Tytuły książek, które Filip jej polecał. Każde zdanie skądś znałam.
Nie odpowiedziałam nic. Julia też milczała. I ja to słyszałam. Identycznie.
Zapanowała chwila ciszy, potem wybuchłyśmy śmiechem. Nerwowym, nieco histerycznym, pełnym niedowierzania.
– On nie gra w szachy – powiedziała Sara. – On gra nami.
– Wiecie, co jest najgorsze? – odezwała się Julia. – Że mimo wszystko, wciąż o nim myślę.
– Bo to pierwszy od lat, który mnie zobaczył – powiedziałam, nie patrząc im w oczy. – Nie jako matkę czy kobietę po przejściach. Po prostu: jako kobietę.
Sara westchnęła.
– Gdyby był młodszy i mniej uroczy, pewnie dawno byśmy go wyśmiały.
– Ale był dokładnie taki, jakiego chciałyśmy spotkać – dodała Julia.
Zapadła cisza.
– To co teraz? – spytałam. – Przecież on dalej tam siedzi i gra z innymi.
– Może pora zagrać z nim? – odpowiedziała Sara. – Ale według naszych zasad.
Zemsta jest słodka
Filip, jak co sobotę, siedział przy swoim stoliku. Ta sama kawa, ten sam zapach kolońskiej wody, ten sam uśmiech – lekko ironiczny, jakby wiedział więcej niż wszyscy dookoła. Obok plansza. Dwa pionki już przesunięte – na zachętę.
Najpierw weszła Sara. Usiadła przy stoliku najbliżej. Nie spojrzał na nią od razu, ale zauważył. Potem Julia. Zajęła miejsce przy oknie. Wciąż udawał, że nic nie widzi. Wreszcie ja. Przeszłam obok niego powoli, zatrzymałam się na sekundę, ale nie powiedziałam ani słowa. Usiadłam przy barze.
W kawiarni zapadła cisza. Nawet ekspres jakby ucichł. Filip podniósł głowę, spojrzał kolejno na każdą z nas.
– Panienki grają w koalicję? – zapytał półgębkiem, próbując uśmiechu.
Sara odłożyła książkę, którą trzymała.
– Nie, Filip. My już znamy twoje otwarcie.
Podszedł do nas, dłońmi wsparł się o blat stolika, jakby to miało mu dodać siły.
– Naprawdę chcecie robić scenę?
Julia spojrzała mu prosto w oczy.
– To nie my zaczęłyśmy teatr.
Zaczęłyśmy mówić. Po kolei. Cytat za cytatem. Zdanie po zdaniu. Wszystko, co mówił – do każdej z nas. Powtarzałyśmy to niemal chóralnie. Ludzie w kawiarni milkli. Filip się nie odzywał. Jego twarz stężała. Spojrzał na mnie, pierwszy raz bez uśmiechu. Chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
– To wszystko… to były tylko słowa – wymamrotał.
– Dla nas były ważne – odpowiedziała Julia.
Jednego żałowałam
Wracałam do domu zmieszana. Położyłam płaszcz na krześle i usiadłam na kanapie. Patrzyłam w okno, jakby za szybą miało się coś wydarzyć. Filip nigdy tu nie był, a jednak jego cień jakby rozgościł się w moim mieszkaniu. Siedział na tym fotelu. W mojej głowie słyszałam jego głos – tak łagodny, tak znajomy. Wszystko było zaprojektowane.
Oparłam głowę o dłoń i zamknęłam oczy. Nie płakałam z żalu. Płakałam, bo zrozumiałam, jak łatwo oddałam swoje emocje komuś, kto użył mnie tylko po to, by poczuć się lepiej.
Nie chciałam przyznać się przed samą sobą, że w tamtych rozmowach wcale nie chodziło o flirt, ani nawet o zauroczenie. Chodziło o coś znacznie prostszego – że ktoś słuchał. Pytał, patrzył w oczy, pamiętał, jaką kawę lubię.
I właśnie to zabolało najbardziej. Nie to, że Filip grał mną – ale że ja tak bardzo chciałam wierzyć, że to prawdziwe. Może nawet wiedziałam, że nie jest… ale nie chciałam, żeby mnie ominęło.
Zgasiłam światło i usiadłam w ciszy. W tym domu znowu byłam tylko ja. I może dobrze. Może od tego trzeba zacząć.
Nowe rozdanie
Minął miesiąc. Wróciłam do tej samej kawiarni, ale nie po to, żeby wypatrywać Filipa. Tym razem przyszłam dla siebie. Dla tej ciszy, dla szachownicy, dla aromatu kawy, który znowu przestał kojarzyć się z obietnicą.
Sara już czekała przy stoliku. Miała ze sobą własne bierki – ciężkie, drewniane, trochę starte od lat grania. Julia przyszła chwilę później, niosąc ciasto śliwkowe zawinięte w woskowany papier.
– Zasłużyłyśmy na coś słodkiego – powiedziała, kładąc je na środku stołu.
Grałyśmy i rozmawiałyśmy. O książkach, które naprawdę przeczytałyśmy. O facetach, których naprawdę pokochałyśmy. I o błędach, które popełniłyśmy nie z głupoty, ale z tęsknoty.
– Nie potrzebuję Casanovy – rzuciła Sara z uśmiechem, patrząc, jak Julia zjada ostatni kawałek ciasta. – Potrzebuję równorzędnego przeciwnika.
– A może… sojusznika – dodałam.
– Wiesz, Lena – powiedziała Julia – mogłybyśmy się tu spotykać co sobotę. Tak po prostu.
– Może czas grać dla siebie – odpowiedziałam.
To była inna partia. Nie było w niej króla. Ale nie było też złudzeń.
Nie tęsknię za historią miłosną
Nie wiem, czy Filip jeszcze przychodzi do kawiarni. Może tak. Może znalazł nową kobietę, nową planszę, nowy zestaw cytatów. Może siedzi przy tym samym stoliku, czeka, aż ktoś siądzie naprzeciwko i znowu pozwoli sobie wmówić, że jest wyjątkowa. Nie mnie to już oceniać. Ja wycofałam swoją figurę z jego gry.
Zrozumiałam, że Filip nigdy nie był graczem. On był iluzjonistą. Przesuwał słowa jak figury, pozornie delikatnie, z czułością, ale zawsze po to, by wygrać. A potem zostawiał planszę w połowie partii, bez zakończenia. I szedł dalej. Taki z niego król. Samotny, ale zbyt dumny, żeby się przyznać.
Nie wróciłam do randek, aplikacji, flirtów. Nie dlatego, że się zraziłam. Po prostu zrozumiałam, że nie tęsknię za historią miłosną. Tęskniłam za bliskością, za rozmową, za tym, żeby ktoś mnie widział. I dostałam to – nie od Filipa, tylko od Sary i Julii. Od siebie samej.
Kiedy patrzę teraz na szachownicę, nie widzę już w niej pola bitwy. Widzę miejsce spotkania. Punkt, od którego coś może się zacząć. Ale nie musi. Już nie gram po to, by kogoś zdobyć. Gram po to, by być.
Lena, 55 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pojechałam na wieś pomóc rodzinie w zbiorach owoców. Teraz rośnie we mnie mała śliwka, której nadałam już imię”
- „Moją córkę traktują w szkole jak dziecko drugiego sortu. Najgorszy jest powód, dlaczego tak się dzieje”
- „Jesienna cisza najlepiej smakuje nad jeziorem. W tym roku radość z połowów uciekła szybciej niż szczupak do wody”

