„Dałam dzieciom władzę nad moim życiem i to był błąd. Dopiero strata mężczyzny otworzyła mi oczy”
„I czułam złość. Złość na siebie, że dałam dzieciom tyle władzy nad moim życiem. Że ich opinia ważyła więcej niż moje pragnienia. A przecież byłam ich matką, nie własnością. Miałam prawo do szczęścia. I mimo to wybrałam milczenie”.

Codzienność miała swój rytm: herbata o ósmej, spacer o dziesiątej, krzyżówki po obiedzie. Nie narzekałam. Nie wypadało. Aneta dzwoniła co miesiąc – zazwyczaj pierwszego – zaraz po wypłacie. Paweł czasem zapominał, ale i on potrafił się odezwać, kiedy coś potrzebował. Mówiłam sąsiadkom, że nie mam na co narzekać. Bo nie miałam. Klub seniora, zajęcia z tańca, trochę śmiechu, wspólne czytanie wierszy. Aż przyszedł on – Wiktor. Wdowiec jak ja. Trochę głośniejszy, trochę bardziej wesoły. Śmialiśmy się razem, potem zaczęliśmy spacerować. Najpierw w grupie. Potem już tylko we dwoje.
Zaskoczył mnie
– Wiesz, Halinko... – zaczął Wiktor, poprawiając szalik. – Tak się czasem zastanawiam, czy nie byłoby raźniej, gdybyśmy… może... kiedyś… zamieszkali razem?
Zatrzymałam się. Niby padał śnieg, niby było pięknie – park w bieli, nasze ślady na alejkach – ale nagle zrobiło się zimno. Za zimno.
– Oj, Wiktor – westchnęłam. – Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
– Nie teraz, nie od razu. Ale może kiedyś? Przecież tak dobrze nam się razem gada, jest nam miło. Czemu nie spróbować?
Poczułam, jak spinają mi się ramiona. Nagle zobaczyłam w myślach zdjęcie Janka na komodzie. Nasz ślub, jego oczy. I Aneta, wtedy po pogrzebie, z tym swoim głosem, w którym była mieszanka bólu i żalu: „Mama, nie rób niczego, co by tatę zabolało…”
– To chyba za szybko – powiedziałam cicho. – Muszę to przemyśleć.
Wiktor spojrzał na mnie jak ktoś, kto właśnie został sam na przystanku.
– Jasne. Oczywiście. Przepraszam, nie powinienem…
– Nie, nie. Po prostu daj mi chwilę. Tylko chwilę – powiedziałam, ale wiedziałam, że coś się już zmieniło.
Szliśmy dalej, ale cisza między nami była ciężka. Gdy wróciłam do domu, spojrzałam na zdjęcie Janka i wzięłam je do ręki. Przesunęłam palcem po jego twarzy. I nagle znów byłam tą kobietą, która musi wybrać między pamięcią a teraźniejszością.
Konfrontacja z emocjami
Wybrałam numer Anety wieczorem, z kubkiem melisy w dłoni. Powiedziałam sobie, że chcę tylko zasięgnąć opinii. Tak ogólnie. Nie muszę przecież mówić o Wiktorze.
– Cześć, mamuś – odezwała się po kilku sygnałach. – Wszystko w porządku?
– Tak, tak. Nic się nie dzieje. Po prostu... chciałam z tobą chwilkę pogadać.
– Jasne. Co tam?
– Tak sobie myślałam... o takich sprawach. Wiesz, czasem się słyszy, że wdowy albo wdowcy, no, układają sobie życie od nowa. Jak myślisz, co ludzie o tym sądzą?
Aneta się zaśmiała.
– A co mają sądzić? W tym wieku? Szczerze? Ja to uważam, że to już nie ten czas na miłości. Ty i tata to była historia. Po co coś zmieniać? Pamiętasz, jak mówiłam po pogrzebie, żebyś niczego nie robiła, co by tatę zabolało?
Milczałam. Chciałam coś powiedzieć, ale w gardle zawiązał się supeł. Słowa ugrzęzły.
– Mamo? Jesteś tam?
– Tak, tak. Jestem. Po prostu... zamyśliłam się. Dobra, kończmy, nie chcę ci zabierać wieczoru.
– No dobra, buziaki. Kocham cię.
Odłożyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciemnym salonie. Patrzyłam na punkt, w którym światło lampy odbijało się w szybie. Czy moje życie wciąż należy do mnie? Czy mam prawo chcieć więcej, skoro nikomu nic nie obiecałam?
Wiktor napisał SMS-a, że życzy mi dobrej nocy. Nie odpisałam.
Nie chciałam się tłumaczyć. Ani z milczenia, ani z tego, że znów czuję się jak dziewczynka, która boi się, że ktoś się na nią obrazi.
Byłam zdystansowana
Spotkaliśmy się przypadkiem, chociaż przeczuwałam, że tak będzie. Przychodził tam zawsze o tej samej porze. Park. Nasza ławka. Moje miejsce do myślenia.
– Cześć – powiedział cicho.
– Cześć, Wiktorze.
Usiadł obok. Nie za blisko.
– Nie musisz się tłumaczyć – powiedział po chwili. – Rozumiem. Ale nie potrafię tak żyć – jak cień, jak sekret.
Zamilkłam. W gardle znów coś ścisnęło. Jakby każde jego słowo było jak ciężarek dociskający mnie do ławki.
– Nie chodzi o ciebie – wyszeptałam.
– Wiem. Chodzi o wszystko inne. O dzieci, o męża, o spojrzenia sąsiadek. Halinko, ja naprawdę to wszystko rozumiem. Ale wiesz co? Ja już nie mam czasu na ukrywanie się. Przeżyłem swoje. Teraz chcę tylko być szczęśliwy. I nie być czyimś wstydem.
Podniósł się, zapiął kurtkę. Patrzyłam, jak prostuje ramiona – jakby chciał powiedzieć: nie jestem przegranym. Tylko zmęczonym człowiekiem, który przestał czekać.
– Uważaj na siebie – powiedział jeszcze zanim odszedł.
Wróciłam do domu, próbując nie płakać. Ale pękłam, gdy zobaczyłam stary list od Janka w szufladzie. „Zawsze będę przy tobie, nawet jak mnie nie będzie” – pisał kiedyś.
A ja? Ja nadal próbuję zasłużyć na jego obecność. Telefon zadzwonił wieczorem. Aneta. 10 minut, jak zawsze. Zapytała, czy mam zapas witaminy D i czy byłam u lekarza. Nie zapytała, jak się czuję. A ja, jak zwykle, odpowiedziałam, że wszystko dobrze.
Bo co miałam powiedzieć?
Czas refleksji
Dni zaczęły się zlewać. W klubie seniora pojawiałam się coraz rzadziej. Mówiłam, że boli mnie kręgosłup. Albo że jestem przeziębiona. Ludzie pytali o Wiktora. Mówiłam, że się rozeszliśmy. Tak po prostu. Że to nic takiego.
Ale we mnie działo się dużo.
Czasem budziłam się nad ranem z wrażeniem, że jego dłoń wciąż trzyma moją. A potem odwracałam się na bok i czułam, jak znikam. Po kawałku.
Spacerowałam samotnie tymi samymi alejkami. Bez śmiechu, bez rozmów. Nawet liście na drzewach wydawały się mniej kolorowe. Jakby razem z nim zniknęło trochę światła.
– Halinko, czemu tak rzadko się pokazujesz? – zapytała Basia z literackiego. – Myślałam, że coś się stało.
– Nic się nie stało – odpowiedziałam z uśmiechem, który pękał mi w środku.
Zaczęłam więcej pisać. Znowu sięgnęłam po wiersze. Ale każdy był smutny. Jakby moje pióro też za nim tęskniło.
Patrzyłam w lustro dłużej niż zwykle. Widziałam zmarszczki, siwe włosy. Ale też... kobietę. Która wciąż chciała czuć, być blisko. Może nawet kochać.
I czułam złość. Złość na siebie, że dałam dzieciom tyle władzy nad moim życiem. Że ich opinia ważyła więcej niż moje pragnienia. A przecież byłam ich matką, nie własnością. Miałam prawo do szczęścia. I mimo to wybrałam milczenie.
Bo tak było łatwiej. Bez tłumaczeń. Bez łez. Bez odwagi.
Czułam żal
Wróciłam tam po raz pierwszy od tygodni. Park, który znałam na pamięć. Ławka przy klombie z wrzosami. Ta sama, na której kiedyś trzymał mnie za rękę. Wiktora nie było. Usiadłam. Wyjęłam z torebki chusteczkę i złożyłam ją równo, zupełnie bez sensu. Patrzyłam na drzewa i udawałam, że nie jestem rozczarowana. Że nie przyszłam tu po coś. Po niego. W głowie huczały mi jego słowa. „Nie chcę być sekretem”. Nie był. Był ciszą, której nikt nie rozumiał. Pomyślałam, że to zabawne. Przez całe życie uczyłam dzieci odwagi – by mówiły, co czują, czego chcą. A sama… w kluczowym momencie, zamilkłam. Czy można zbudować coś na fundamencie strachu? Czułam, jak coś się we mnie kruszy.
Nie płakałam. Nie miałam już łez. Tylko poczucie, że życie przeciekło mi przez palce. Że siedzę tu nie jako starsza pani, ale jako dziewczynka, która zawsze chciała być grzeczna. Dla wszystkich. Poza sobą.
Wróciłam do domu powoli. W korytarzu mignęło światło telefonu.
– Cześć, mama! – głos Anety jak zawsze w pośpiechu. – Dzwonię, bo mam nową aplikację, co przypomina o ważnych osobach. I właśnie mi się przypomniałaś!
– Cieszę się, że o mnie pamiętacie – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
Po rozmowie usiadłam przy oknie. W tle grała cicho muzyka z radia. Spojrzałam na niebo. Szare, ale spokojne.
I zrozumiałam, że może nie każdy musi być szczęśliwy.
Niektórzy są tylko… trochę mniej samotni.
Cisza, która mówi wszystko
Minęło kilka tygodni. Święta były ciche. Aneta przysłała paczkę z pierniczkami i świeczką o zapachu goździków. Paweł zadzwonił z życzeniami, pytając, czy „wszystko u mnie normalnie”. Odpowiedziałam, że tak. Bo co innego miałam powiedzieć?
W klubie seniorki rozmawiały o swoich wnukach, planach wycieczkowych, ciśnieniu. Śmiałam się razem z nimi, ale nie tak jak kiedyś. Śmiech był krótszy, płytszy. Znikał szybko.
Z Wiktorem się nie widujemy. Nie wiem, czy przestał przychodzić, czy tylko omija mnie z daleka. Może nie chce się narzucać. Może odpuścił. Może... zrozumiał, że nie potrafię dać więcej niż tę ławkę i kilka wspólnych wieczorów.
Czasem myślę, że mogłabym do niego zadzwonić. Wziąć telefon, wybrać numer, powiedzieć: „Chodź. Porozmawiajmy”. Ale potem robię herbatę i włączam telewizor. I czas mija.
Nie wiem, czy czegoś żałuję. To chyba nie takie proste. Pamięć o Janku nadal mieszka w moim domu. Jego zdjęcie nadal stoi na komodzie. Ale już nie boję się go dotykać. Mówię mu czasem: „Nie potrafiłam. Przepraszam”. I czuję, że on to rozumie.
Nie wiem, czy Wiktor mnie jeszcze kiedyś spotka. Może znajdzie kogoś, kto nie będzie się bał. Może się ucieszę, może zaboli. Ale jedno wiem – już nie będę mówić, że wszystko u mnie dobrze, jeśli nie będzie.
I może… kiedyś, przy innej ławce, z innym człowiekiem – odważę się powiedzieć: „Zostań”.
Bo nie chcę już być kobietą, która odchodzi, zanim ktoś zdąży podejść bliżej.
Halina, 70 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium przypomniało mi się, co zrobiłam 40 lat temu. Wszystko przez jedno męskie spojrzenie”
- „Gdy żona zmarła, oddałem córki dziadkom. Łatwiej było wysyłać im kasę raz na jakiś czas, niż się z nimi użerać”
- „Zawsze ufałem żonie i naprawę ją kochałem. Gdy poznałem jej sekret nie tylko ręce mi opadły”

