„Dałam córce wszystko, a ona żerowała na mojej dobroci. Nie miała nawet skrupułów, by sięgnąć po moją skromną emeryturę”
„Wszystko miałam zanotowane w zeszycie. Przejrzałam każdą stronę. Nie było żadnych dodatkowych wydatków. Zresztą te pieniądze leżały w tej kopercie od tygodni. Wiedziałam jedno – ja tych pieniędzy nie ruszałam”.

- Redakcja
Od kiedy przeszłam na emeryturę, dni zlewają się w jedno. Każdy podobny do poprzedniego – rano okno, potem łóżko, potem trochę radia. Żyję spokojnie, bez pośpiechu, bez fajerwerków. I pewnie byłabym już zupełnie sama, gdyby nie Beata, moja córka.
Nie przelewało mi się
Ona jedna naprawdę się mną interesuje. Codziennie zagląda – nie że raz na tydzień czy na telefon, tylko codziennie. Gotuje, pomaga, czasem zrobi zakupy. I nigdy nie daje mi odczuć, że jej ciężko. Zawsze uśmiechnięta, serdeczna, taka troskliwa. Wciąż powtarzam sobie, że mam wielkie szczęście, bo nie każda matka ma takie dziecko.
Z Markiem, moim synem, jest inaczej. Wyjechał za granicę. Mówi, że dla pracy, dla przyszłości. Odzywa się, przysyła paczki, przyjeżdża raz na kilka miesięcy. Ale to już nie to. Między nami zawsze było trochę chłodniej. Może dlatego, że był starszy, mniej przeze mnie dopieszczony. Może to ja coś zawaliłam, a może on po prostu taki jest – zamknięty w sobie, surowy.
Zawsze miałam w zwyczaju odkładać pieniądze na czynsz i rachunki do jednej dużej koperty. Leżała w tej samej szufladzie kredensu, co zawsze. Pod koniec każdego miesiąca wyjmowałam ją, sprawdzałam zawartość, robiłam opłaty i odkładałam wszystko na nowo. I tak od lat. Tego dnia chciałam dołożyć do koperty pieniądze, chociaż termin płatności miałam dopiero za kilka dni. Siadłam przy stole, otworzyłam szufladę, wyjęłam kopertę i zajrzałam do środka.
Myślałam, że źle widzę
Zawsze trzymałam tam dokładnie zapisaną kwotę, ile dokładałam. Tysiąc czterysta złotych – tyle potrzebowałam, by zapłacić czynsz i resztę rachunków. Tym razem była tylko parę stówek i jakieś drobniejsze banknoty. Przeliczyłam raz, drugi, trzeci. Brakowało czterystu złotych.
Zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło mi szybciej bić. Przez chwilę siedziałam w ciszy, próbując znaleźć w głowie logiczne wytłumaczenie. Może zapłaciłam wcześniej za światło? Może wydałam, nie zapisałam? Może byłam w aptece?
Ale przecież wszystko miałam zanotowane w zeszycie. Przejrzałam każdą stronę. Nie było żadnych dodatkowych wydatków. Zresztą te pieniądze leżały w tej kopercie od tygodni. Spojrzałam na szufladę, jakby mogła mi coś odpowiedzieć. Wiedziałam jedno – ja tych pieniędzy nie ruszałam.
Przez kolejne dwa dni chodziłam jak struta. Nie chciałam podejrzewać nikogo, ale coś mi się nie zgadzało. Beata przychodziła jak zwykle, pomagała mi, ale od jakiegoś czasu była rozkojarzona. Pomyślałam, że może coś ją martwi, ale nie pytałam.
Miałam podejrzenia
Zadzwoniłam do Marka. Powiedziałam, że chciałabym, żeby przyjechał.
– Coś się stało? – zapytał od razu.
– Nie, nie… Chciałam po prostu, żebyś wpadł. Dawno cię nie było.
Przyjechał kilka dni później, na weekend. Uściskał mnie i spojrzał badawczo. Od razu zauważył, że coś mnie trapi.
– Mamo, coś cię gryzie. Widać to po tobie.
Pokiwałam głową, ale nie umiałam od razu przejść do rzeczy. Zaparzyłam herbaty, usiedliśmy. W końcu powiedziałam:
– Brakuje mi pieniędzy z koperty. Czterysta złotych. I nie wiem, co się z nimi stało. Nie pamiętam, żebym je ruszała.
– Jesteś pewna?
– Tak. Zawsze wszystko zapisuję. A teraz… po prostu ich nie ma.
– Beata?
– Ona przecież mi pomaga.
Marek spojrzał na mnie z taką miną, jakby właśnie zaczął coś podejrzewać. A ja po raz pierwszy nie byłam pewna, co bardziej mnie boli – brak pieniędzy, czy to, że w ogóle muszę sobie zadawać takie pytania.
Nie mogłam uwierzyć
Do konfrontacji doszło szybciej, niż się spodziewałam. Marek nalegał, żebym porozmawiała z Beatą, ale nie miałam odwagi, więc zrobił to sam. Beata przyszła w niedzielę i przyniosła ciasto.
– Mamo, powiedz jej, ile miałaś w kopercie – zwrócił się do mnie.
Zamarłam.
– Czternaście setek – powiedziałam cicho.
Beata spojrzała na mnie, potem na Marka.
– Boże, to o to chodzi? Serio? – rzuciła z irytacją. – To tylko parę stówek. Nie dramatyzujcie.
– Beato… – powiedziałam drżącym głosem – ukradłaś mi pieniądze?
– Ukradłam? Po tym wszystkim, co dla ciebie robię? Gotuję, sprzątam, noszę zakupy, a wy robicie ze mnie złodziejkę?
– Wystarczyło powiedzieć. Zapytać – Marek starał się zachować spokój.
– Zapytać o co? Z czego mam żyć? Z pracy? Zresztą… co cię to obchodzi. Zawsze byłeś tylko gościem.
Patrzyłam na Beatę i nie poznawałam jej twarzy. Wyszła, trzaskając drzwiami.
Następnego dnia nie mogłam usiedzieć w miejscu. Chodziłam po mieszkaniu bez celu, otwierałam szafki, przestawiałam naczynia, składałam już złożone pranie. Wszystko, byle tylko nie myśleć. Ale myśli i tak wracały. Wciąż widziałam twarz Beaty, gdy stała w przedpokoju, z tą dziwną złością w oczach. Jakby to ona została skrzywdzona.
Załamałam się
Zebrałam się w sobie i pojechałam do niej. Weszłam na klatkę, zadzwoniłam do drzwi. Po chwili głos Beaty rozległ się zza drzwi, chłodny, suchy:
– Mamo, nie mam teraz siły na sceny.
– Nie chcę się kłócić. Chcę tylko z tobą porozmawiać.
– A o czym tu rozmawiać? Już wszystko powiedzieliście. Zrobiliście ze mnie złodziejkę. Może lepiej będzie, jak dam wam spokój.
– Nie dramatyzuj – odparłam cicho. – Próbuję tylko zrozumieć, dlaczego mnie tak zawiodłaś.
Odpowiedziała mi cisza. Potem usłyszałam, jak zasuwa zamek od środka. Wróciłam do domu z ciężką głową i jeszcze cięższym sercem.
Marek wrócił za granicę. Zostawił mi kartkę na lodówce i obietnicę, że zadzwoni w niedzielę. Takie było nasze pożegnanie – ciche, bez wielkich słów. Wiem, że mnie kocha, na swój sposób. Ale on zawsze był gdzieś dalej, nie tu, nie obok. Beata nie przyszła więcej, nie odezwała się. Nie zapytała, czy mam co jeść, czy załatwiłam opłaty, czy się nie przewróciłam. I nie wiem, czy bardziej bolało mnie to, że zabrała te pieniądze, czy że zniknęła, jakby nas nigdy nie było.
Może to ja zawiodłam, może byłam zbyt naiwna, może zamykałam oczy zbyt długo. Ale potem patrzę na kopertę z pieniędzmi na opłaty i wiem – to nie ja ją straciłam. To ona straciła mnie.
Kazimiera, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wydałem oszczędności życia na auto, które nawet nie odpalało. Okazało się, że to biały kruk wart fortunę”
- „Syn wciąż wymyśla powody, żeby nie pracować. Boję się, że darmozjad zostanie ze mną do emerytury albo dłużej”
- „Dzieci chodziły w dziurawych butach, bo mąż był sknerą. W końcu dałam mu ultimatum”

