„Dałam bratankowi kasę, bo był dla mnie jak syn. Przestał się odzywać i usłyszałam, że byłam tylko bankomatem”
„– Nie dramatyzuj – wreszcie wycedził. – Wiem dobrze, że mnie kochasz, to i tak byś dała. Zabolało. Tak bardzo, że nie mogłam oddychać. Czułam, jak wszystko we mnie się kurczy. Jakbym była idiotką, która nie tylko dała pieniądze, ale i siebie. Serce. Miłość. A on... on to przekalkulował. Zaplanował. I wykorzystał”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam dzieci. Najpierw praca, potem opieka nad chorą mamą, a potem… już tak jakoś wyszło. Lata mijały. Czasem kogoś poznałam, ale nic poważnego. Nawet nie wiem, czy to samotność była moim wyborem, czy po prostu w końcu się do niej przyzwyczaiłam.
Zawsze mówiłam, że "mam swoją rodzinę", i miałam na myśli brata Grzegorza, jego żonę Bożenę i ich syna – mojego kochanego bratanka, Tomka. Odkąd się urodził, byłam jego drugą mamą. Zajmowałam się nim, kiedy Bożena wróciła do pracy, chodziłam z nim na spacery, na szczepienia, na plac zabaw. Kiedy podrósł – zabierałam go na ferie, kupowałam książki, które polecała szkoła. Na święta zawsze dostawał ode mnie coś wyjątkowego. A kiedy miał złamane serce po pierwszej miłości – przyszedł właśnie do mnie. I wył na poduszce, jakby cały świat się skończył. A ja głaskałam go po głowie i mówiłam, że wszystko jeszcze przed nim.
Więc kiedy któregoś dnia, niespodziewanie, zapukał do moich drzwi i powiedział:
– Ciociu, potrzebuję twojej pomocy...
– Nawet nie dałam mu dokończyć. Wiedziałam, że to coś ważnego. I że przyszedł do mnie, bo mi ufa. Bo wie, że ja go nigdy nie zostawię. I tak – poczułam się potrzebna, ważna. Jakbym wreszcie miała w tym świecie swoje miejsce. Po coś.
Przyszedł do mnie po pomoc
Stał w moich drzwiach z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, rozczochrany, blady, ale oczy miał takie jak zawsze – ciemne, błyszczące i trochę rozbiegane. Zrobił się chłopak z mojego malucha. Tylko trochę bardziej zmęczony życiem.
Wpuściłam go bez słowa. Usiadł na kanapie, a ja przyniosłam herbatę, jak zawsze z cytryną. Nie chciałam pytać. Czekałam, aż sam zacznie. Przez chwilę patrzył na parę unoszącą się z kubka, potem westchnął i powiedział:
– Wyprowadzam się od rodziców.
Zamarłam. Niby wiedziałam, że dorasta, ale nie sądziłam, że tak nagle. I nie w taki sposób. Uśmiechnął się krzywo.
– Tata twierdzi, że przesadzam. Że młody jestem i mam się ogarnąć. Mama się nie wtrąca. Ale ja… ja już dłużej nie mogę tam być. Potrzebuję przestrzeni. I spokoju. No i… nie mam pieniędzy. Wynająłem mały pokój, ale brakuje mi na kaucję i pierwszy miesiąc.
Zamilkł.
– Ciociu, wiem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć… – dodał po chwili ciszy.
Poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Nie miałam wątpliwości.
– Jesteś dla mnie jak syn. Oczywiście, że pomogę – powiedziałam cicho.
Zrobiłam mu przelew od razu. Potem pojechałam z nim obejrzeć pokój. Kupiłam kilka garnków, talerze, pościel. Następnego dnia zawiozłam mu zakupy spożywcze i nowy czajnik, bo stary się dymił.
– Ciociu, naprawdę nie musisz… – próbował protestować.
– Wiem. Ale chcę – odpowiedziałam z uśmiechem.
Wtedy jeszcze myślałam, że tak właśnie wygląda miłość. Dbanie o drugiego człowieka bez oczekiwań.
Przestał się odzywać
Na początku pisał codziennie krótkie wiadomości. Odpowiadałam zawsze natychmiast, z sercem w gardle. Nie z radości – ze wzruszenia. Miałam wrażenie, że znów jesteśmy tak blisko, jak wtedy, gdy miał sześć lat i uczyłam go wiązać sznurówki.
Potem coś się zmieniło. Najpierw przestał odbierać telefony. Myślałam, że jest zajęty. Praca, może szkoła, może nowi znajomi. Pisałam, pytałam, czy wszystko w porządku. Nie odpisywał.
Minął tydzień. Dwa. Wysłałam kolejną wiadomość:
– Tomku, żyjesz tam, dziecko? Odezwij się chociaż, żebym nie martwiła się po nocy.
Cisza.
Dzwoniłam wieczorem – nie odebrał. Rano – to samo. Po kilku dniach zadzwoniłam do Bożeny. Odbierała niechętnie. Spytałam, czy wszystko w porządku z Tomkiem.
– Chyba tak… – mruknęła. – Nic nie mówił, ale on teraz ciągle gdzieś biega, praca, znajomi… Daj mu czas.
Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Nie potrafiłam tego nazwać. To nie był tylko brak czasu. To było wycofanie. Jakby wyciął mnie ze swojego świata. Jakbym stała się... niewygodna.
Przeglądałam nasze stare zdjęcia. Tomek z prezentem ode mnie na urodziny. Tomek przy choince, z uśmiechem sięgającym uszu. I ja, obok niego – zawsze obecna, zawsze gotowa pomóc. A teraz? Było tylko moje „jak się czujesz?”, „może wpadnę z obiadem?” – i jego milczenie.
I wtedy po raz pierwszy przemknęło mi przez głowę to, czego nie chciałam nawet pomyśleć:
– Może już mnie nie potrzebuje?
Ale od razu się skarciłam. Przecież mnie kocha. Przecież to Tomek. Przecież to rodzina.
Usłyszałam prawdę
To było przypadkiem. Poszłam do Grzegorza oddać książkę. Bożena otworzyła mi drzwi, jak zwykle w fartuchu i z ręką umazaną ciastem.
– Aaa, Iwonka, wejdź, tylko na chwilę, dobrze? Tylko zdejmę blachę z piekarnika.
Usiadłam w kuchni, pachniało cynamonem i jabłkami. Przez uchylone drzwi słyszałam, jak dzwoni jej telefon. Odebrała na głośniku, chyba nie zauważyła.
– Bożenka, ty nie uwierzysz, co ten mój znowu zrobił – zaczęła kobieta po drugiej stronie.
Bożena parsknęła śmiechem.
– Mów szybciej, bo ciasto rośnie!
– No... chciał pożyczyć pieniądze na wesele kolegi. A jak usłyszał, że nie mam, to powiedział, że może do ciotki Iwony skoczy, bo ona to taki bankomat. Jeszcze ci łezkę uroni na pożegnanie.
Zamarłam. Nie miałam pewności, czy dobrze usłyszałam. Ale Bożena się zaśmiała. Nie zaprzeczyła. Ba – dodała:
– Oj, Tomek to cwany chłopak. Zawsze wiedział, do kogo się zwrócić.
Wstałam i wyszłam. Wróciłam do domu i przez pół godziny siedziałam w przedpokoju. W płaszczu. W butach. Patrzyłam w ścianę. Byłam bankomatem. I była zła.
Udało nam się spotkać
Spotkaliśmy się w kawiarni przy rynku. Wybrałam miejsce – daleko od ludzi, w kącie, pod oknem. Przyszedł spóźniony. Nawet nie spojrzał mi w oczy.
– Cześć, ciociu – mruknął, jakbyśmy rozmawiali wczoraj, jakby nic się nie stało.
– Usiądź – powiedziałam chłodno, bez uśmiechu.
Zamówił latte. Ja nawet nie sięgnęłam po menu. Nie przyszłam tu jeść.
– Tomku, powiedz mi, co się z tobą dzieje? – zaczęłam.
Wzruszył ramionami.
– Nic. Wszystko okej. Mam dużo na głowie.
– Przestałeś odbierać telefony. Nie odpisujesz. Bożena mówiła, że... – zawahałam się – że masz mnie za bankomat.
Wreszcie spojrzał. Najpierw zdziwiony, potem zniecierpliwiony. I to jedno, krótkie prychniecie.
– Ciociu, nie bierz wszystkiego tak do siebie.
– Ale powiedziałeś tak, prawda? – wbiłam w niego wzrok.
Zacisnął usta. Milczał.
– Czy ja byłam tylko skarbonką, którą się potrząsa, kiedy tego potrzebujesz?
– Nie dramatyzuj – wreszcie wycedził. – Wiem dobrze, że mnie kochasz, to i tak byś dała.
Zabolało. Tak bardzo, że nie mogłam oddychać. Czułam, jak wszystko we mnie się kurczy. Jakbym była idiotką, która nie tylko dała pieniądze, ale i siebie. Serce. Miłość. A on... on to przekalkulował. Zaplanował. I wykorzystał.
– Wiesz co, Tomku... – głos mi zadrżał – jesteś dorosły. Możesz robić, co chcesz. Ale wiedz jedno: nie będę już twoim bankomatem.
Zostawiłam go przy stoliku. Nie obejrzałam się. Kiedy wychodziłam z kawiarni, w końcu popłynęły łzy.
Brat nie widział problemu
– Grzesiek, możemy pogadać? – spytałam, wchodząc bez zapowiedzi. Wiedziałam, że to nie w jego stylu, ale tym razem nie mogłam się hamować. Nie po tym wszystkim.
Siedział przy kuchennym stole, czytał gazetę, jakby miał cały świat w nosie. Nawet nie spojrzał, tylko rzucił:
– Coś się stało?
– Chodzi o Tomka – zaczęłam.
Wreszcie oderwał wzrok od gazety. Bez emocji. Bez cienia zainteresowania.
– No?
– Był u mnie. Poprosił o pomoc. Dałam mu na kaucję, na jedzenie, na start. Bo myślałam, że mnie kocha. Że mogę być dla niego wsparciem. Ale potem... zerwał kontakt. A w końcu usłyszałam, że mówi o mnie: "bankomat". Tak mnie nazwał.
Grzegorz spojrzał na mnie jak na kogoś, kto się za bardzo przejął.
– A co miał zrobić? Miał problemy. Pomogłaś. Sprawa zamknięta.
Zatkało mnie. Dosłownie.
– Grzegorz, nie chodzi o pieniądze – powiedziałam powoli. – Chodzi o to, że mnie oszukał. Że udawał. I że ty, jego ojciec, nie widzisz w tym nic złego.
Wzruszył ramionami.
– Jesteś dorosła, sama decydowałaś.
– Myślałam, że jesteśmy rodziną – powiedziałam cicho.
– Jesteśmy. Ale dorosłe dzieci czasem robią głupie rzeczy. Trzeba się z tym pogodzić.
Zamilkłam. Wiedziałam, że nic więcej nie usłyszę. Żadnego "przykro mi", żadnego "porozmawiam z nim", żadnego "masz rację". Wyszłam, nie mówiąc już ani słowa. A po raz pierwszy w życiu poczułam, że w tej rodzinie jestem tylko dodatkiem. Łatwym źródłem pomocy, wygodnym wsparciem. Ale nigdy prawdziwym członkiem.
Nie odzywam się do nich
Ani do Tomka, ani do Grzegorza. Nawet na święta. Nawet gdy nadszedł dzień moich imienin i telefon milczał, jakby nikt nie pamiętał. Może i nie pamiętał. Albo nie chciał.
Pierwsze dni były najgorsze. Chodziłam po domu, w którym wszystko przypominało mi o nich. Rachunek bankowy, który przypominał, ile dałam. Pudełko po ciastkach, które piekłam specjalnie dla Tomka. Cichy telefon. Pusty salon. Żal sączył się ee mnie powoli. Ale z czasem… coś się zmieniło.
Tomek? Czasem o nim myślę. Ale to już nie jest tęsknota. To raczej smutna nauczka. Lekcja, która kosztowała mnie trochę za dużo. Ale teraz wiem więcej. Wiem, że miłość bez wzajemności staje się przysługą. A przysługa – obowiązkiem. A obowiązek – ciężarem. I że ja już nie chcę być niczyim ciężarem. Ani narzędziem. Ani bankomatem.
Iwona, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kuzynka zaprosiła mnie na wieś, a po powrocie wystawiła rachunek na 2000 zł. To ma być rodzina?”
- „Pojechałam z teściem na grzyby do lasu i wpadłam jak kania do koszyka. Teraz nie wiem, jak spojrzeć mężowi w oczy”
- „Mój chłopak zaprosił mnie pierwszy raz do swoich rodziców. Już po 15 minutach atmosfera była kwaśna jak ocet”

