„Dałam babci całą wypłatę, by miała na rachunki. Potem zobaczyłam, jak sąsiadce z dołu kupuje biżuterię na imieniny”
„Zaczęłam przekładać kartki. Czynsz – niższy, niż mówiła. Prąd – też nie wyglądał tak dramatycznie, jak sugerowała. Leki – owszem, sporo, ale nie tyle, żeby zjadały całą moją wypłatę. Przez chwilę siedziałam w ciszy, trzymając w dłoni rachunek za gaz, i nie wiedząc, co czuję. Zdziwienie? Zawód?”.

Wprowadziłam się do babci po studiach, żeby odłożyć coś na własne mieszkanie i pomóc jej w codziennym życiu. Mówiła, że z emerytury ledwo starcza na leki i rachunki. Nie miałam wątpliwości – oddałam jej całą pierwszą wypłatę, by mogła spokojnie przeżyć miesiąc. Wierzyłam, że robię dobrze. Że to rodzina, a rodzinie się ufa bez pytania. Czułam się dumna, że mogę się odwdzięczyć za opiekę z dzieciństwa. Nie przypuszczałam, że kilka tygodni później zobaczę ją w sklepie jubilerskim, wybierającą naszyjnik... dla naszej sąsiadki z dołu.
Ciasne, ale własne
Kiedy babcia zaproponowała, żebym zamieszkała z nią po studiach, nie zastanawiałam się długo. Wynajem kawalerki w Warszawie zjadałby całą moją pensję, a tu miałam własny pokój, ciepłe obiady i dom, który pachniał dzieciństwem. Babcia zawsze powtarzała, że nie chce być ciężarem, ale wiedziałam, że ledwo wiąże koniec z końcem. Często słyszałam, jak przez telefon narzeka koleżankom, że z emerytury po opłaceniu czynszu i leków nie zostaje jej prawie nic.
Pierwszą wypłatę trzymałam w ręku tylko chwilę. Przelałam wszystko na konto babci z myślą, że niech chociaż ten jeden miesiąc ma bez stresu. Uśmiechnęła się, przytuliła mnie i powiedziała, że jestem jej dumą. Poczułam wtedy coś, czego nie da się kupić – satysfakcję, że mogę pomóc. W końcu przez całe życie to ona mnie wspierała. Teraz ja mogłam zrobić coś dla niej.
Wieczorami siadałyśmy razem w kuchni przy herbacie i rozwiązywałyśmy krzyżówki. Babcia opowiadała mi o dawnych czasach, o dziadku, o swojej młodości. Wydawało się, że wszystko w naszym małym świecie jest na swoim miejscu. Choć ciasno, to czułam się jak u siebie. Zaczęłam nawet wierzyć, że może jednak nie muszę się tak spieszyć z wyprowadzką. Może rodzina to właśnie to, czego najbardziej potrzebuję. Zwłaszcza, gdy świat na zewnątrz tak łatwo potrafi rozczarować.
Portfel pełen serca
W pracy nie zarabiałam kokosów, ale nie narzekałam. Staż w dziale graficznym agencji reklamowej był spełnieniem marzeń. Grafikę kochałam jeszcze od liceum, więc nawet jeśli czasem musiałam zostawać po godzinach za darmo, nie marudziłam. Po prostu cieszyłam się, że wreszcie robię coś swojego.
Po drugiej wypłacie zapytałam babcię, czy coś potrzebuje. Skrzywiła się lekko i powiedziała, że „wszystko drożeje”, a czynsz znowu podskoczył. Nie powiedziała tego wprost, ale zrozumiałam aluzję. Bez wahania znów oddałam jej prawie wszystko, zostawiając sobie jedynie kilkaset złotych na bilet miesięczny, telefon i kilka drobiazgów. Jedzenie miałyśmy przecież wspólne, a ubrania nie były teraz priorytetem.
– Wnusiu, ty to masz serce ze złota – powiedziała, zanosząc się śmiechem, kiedy podałam jej kopertę z gotówką.
Tym razem poczułam lekkie ukłucie w żołądku. Może powinnam coś zatrzymać dla siebie? Może przesadzam? Zaraz sama siebie zganiłam – przecież to babcia. Przez lata kupowała mi zeszyty, ubrania, opłacała korepetycje. A teraz ja oddaję jej część siebie. Co z tego, że w formie pieniędzy?
Zaczęłam prowadzić notatnik wydatków. Może nie było tego dużo, ale chciałam się nauczyć oszczędzać. Marzyłam, że za rok, góra dwa, może uda się odłożyć na wkład własny. A może kupić komputer, o którym śniłam od miesięcy? Wciąż wierzyłam, że robimy z babcią coś wspólnego. Że trzymamy się razem, żeby jakoś przetrwać.
Rachunki nie kłamią
Któregoś popołudnia wróciłam wcześniej z pracy, bo szef odwołał spotkanie. Babci nie było w domu. Na stole leżała teczka z rachunkami. Zwykle trzymała je schowane w szafce, ale tym razem chyba się spieszyła. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby zobaczyć, jak wyglądają nasze wydatki – może jakoś lepiej zaplanuję budżet na następny miesiąc.
Zaczęłam przekładać kartki. Czynsz – niższy, niż mówiła. Prąd – też nie wyglądał tak dramatycznie, jak sugerowała. Leki – owszem, sporo, ale nie tyle, żeby zjadały całą moją wypłatę. Przez chwilę siedziałam w ciszy, trzymając w dłoni rachunek za gaz, i nie wiedząc, co czuję. Zdziwienie? Zawód?
Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam przy oknie, starając się znaleźć wytłumaczenie. Może miała jakieś inne wydatki, o których nie wiem? Może długi? Może pomaga komuś z rodziny? Nie chciałam myśleć najgorszego. To była moja babcia. Kobieta, którą kochałam od zawsze. Z którą zasypiałam na jednym tapczanie, gdy byłam mała i baliśmy się burzy.
Wieczorem, kiedy wróciła z zakupami, nie zapytałam o nic. Uśmiechnęłam się tylko i zaproponowałam wspólne oglądanie serialu. Siedziała obok mnie, komentując, jak aktorka przytyła od ostatniego sezonu, a ja próbowałam nie myśleć o tej różnicy między słowami a liczbami na papierze. Jeszcze wtedy chciałam wierzyć, że to ja coś źle policzyłam. Że to tylko pomyłka.
Prezent ze złota
Piątkowe popołudnie było wyjątkowo ciepłe jak na październik. Wyszłam z pracy wcześniej, bo projekt został zaakceptowany bez poprawek. Pomyślałam, że zrobię zakupy na kolację – babcia lubiła moją zupę krem z dyni. W drodze powrotnej skręciłam w stronę pasażu, żeby zajrzeć do warzywniaka.
I wtedy ją zobaczyłam. Stała w sklepie jubilerskim, tuż przy witrynie, rozmawiając z ekspedientką. Miała na sobie swój najlepszy płaszcz, ten granatowy z dużymi guzikami, i beżową torebkę, której używała tylko na niedzielne msze. Nie wyglądała, jakby przyszła tam przypadkiem. Wyraźnie wybierała. Przykładała coś do szyi, potem kręciła głową, sięgała po inne pudełeczko.
Zatrzymałam się jak wryta, patrząc na nią zza szyby. Nie zauważyła mnie. Po chwili skinęła głową i podała kartę. Ekspedientka zapakowała naszyjnik w eleganckie pudełko z kokardką. Babcia wzięła je z uśmiechem i wyszła, kierując się w stronę naszej klatki. Stałam tam jeszcze chwilę, czując, jak serce wali mi w piersi. Nie chciałam wierzyć w to, co widziałam. Może to prezent dla mnie? Może na urodziny, chociaż przecież miałam je miesiąc temu. Może coś na święta?
Wróciłam do domu później niż planowałam. Babcia była w kuchni, mieszała coś w garnku.
– Byłaś na zakupach? – zapytałam, jakby nigdy nic.
– Tak, tylko mleko i chleb – odpowiedziała bez wahania.
Nie powiedziała nic o naszyjniku. Ani słowa. Jakby to się w ogóle nie wydarzyło.
Niedzielna kawa z sąsiadką
W niedzielę rano zapach świeżo mielonej kawy rozlał się po mieszkaniu. Babcia zaprosiła sąsiadkę z dołu na pogaduszki. Pani Halina bywała u nas często, odkąd pamiętałam – wdowa, emerytka, zawsze z jakąś plotką na ustach i domowym ciastem w ręce. Przeważnie zasiadały w kuchni na dwie godziny, rozmawiając o sąsiadach, polityce i swoich dolegliwościach.
Tym razem coś mnie tknęło i wyszłam do nich pod pretekstem nalania sobie soku. Zatrzymałam się przy lodówce, nie podsłuchując, tylko słuchając – niby to samo, a jednak coś innego.
– Oj, Halinko, jak zobaczyłam ten naszyjnik, od razu pomyślałam o tobie. Ty to zawsze mówiłaś, że lubisz coś błyszczącego – śmiała się babcia.
– No przecież mówiłam tylko tak, mimochodem! – zaśmiała się sąsiadka. – Ale to naprawdę zbyt wiele. Taki prezent!
– Daj spokój, życie jest krótkie. Trzeba sobie sprawiać radość. Miałam trochę oszczędności, to co, mam leżeć na nich jak smutna kura?
Wtedy mnie zobaczyły. Uśmiechnęłam się, trzymając szklankę, ale coś we mnie drgnęło. Wiedziałam już, że to nie były żadne stare oszczędności. To była moja wypłata. Te pieniądze, które miały być na rachunki, leki, przeżycie. Po chwili wróciłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Siedziałam na łóżku, trzymając telefon w ręce. Nie wiedziałam, czy czuję złość, czy tylko rozczarowanie. Może jedno i drugie. W głowie dudniło mi jedno zdanie: „Ty to masz serce ze złota”.
Ile kosztuje zaufanie?
Nie zrobiłam awantury. Nie wypomniałam babci naszyjnika ani kłamstw o rachunkach. Po prostu zaczęłam inaczej liczyć – nie tylko pieniądze, ale też gesty, milczenia, uniki. Zrozumiałam, że pomoc nie zawsze wraca w takiej formie, jakiej się spodziewamy. Czasem nie wraca wcale.
Kilka dni później założyłam subkonto i zaczęłam przelewać na nie drobne kwoty z każdej wypłaty. Przestałam oddawać babci całość, tłumacząc się koniecznością oszczędzania na przyszłość. Nie protestowała, choć już nie mówiła, że jestem jej dumą. Coraz częściej była milcząca, jakby wyczuwała dystans, który między nami wyrósł.
Nasze wieczory przy herbacie stały się rzadsze. Czasem siadałyśmy razem, ale rozmowy były płytsze. Krzyżówki leżały nieruszone. A ja coraz częściej marzyłam o własnym kącie – nie dlatego, że było mi źle, ale dlatego, że coś się skończyło. Nie wiem, czy babcia rozumiała, że wiem. Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. A może właśnie to było najtrudniejsze – nie kłamstwo, nie prezent dla sąsiadki, ale ta cicha zgoda na brak wyjaśnienia. Na to, że coś ważnego zostało rozmienione na drobne.
Zaufanie nie kosztuje wiele, kiedy się je ma. Ale kiedy trzeba je odbudować, nagle okazuje się bezcenne. A ja już nie miałam w sobie tej samej łatwowierności, co kilka miesięcy temu. Może to właśnie dorosłość? Nie przestałam kochać babci. Po prostu zaczęłam kochać mądrzej.
Zofia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż nic nie pomagał w domu, chociaż pracował zdalnie. W końcu dałam mu ultimatum – miotła albo walizka”
- „Siostrzeniec demoluje mi dom, a siostra głaszcze go po głowie. Powtarza w kółko, że przecież to tylko dziecko”
- „Mąż wręczył mi perfumy na mikołajki. Byłam wniebowzięta dopóki nie odkryłam, że taki sam flakonik dał swojej kochance”

