Reklama

Czasem od porządku, który mnie otacza, aż mnie boli głowa. Mam męża, dwójkę dzieci, wygodny dom pod Warszawą i kredyt hipoteczny, który, jak wszystko w moim życiu, spłacamy regularnie, na czas. Pracuję w marketingu, w dużej korporacji. Codziennie rano ta sama kawa, ta sama kolejka do ekspresu, te same rozmowy o KPI i briefach. Wieczorami gotuję, pomagam dzieciom z lekcjami, czasem obejrzę serial, którego i tak nigdy nie kończę. Mój mąż, Michał, to porządny facet. Stabilny. Zawsze jest w domu o dziewiętnastej, zawsze z uśmiechem, choć coraz częściej milczący.

Z pozoru mam wszystko, czego mogłaby chcieć kobieta w moim wieku. Mąż mnie nie bije, nie zdradza, nie pije. I może właśnie dlatego czasem czuję, że powoli znikam. Jakby ktoś wykręcił gałkę głośności mojego życia i zostawił mnie na ledwo słyszalnym tle. Ale mam czwartki — jeden dzień w tygodniu, który jest inny. Smakuje kawą wypitą powoli, spojrzeniem, które trwa sekundę dłużej, niż powinno. To dzień, którego nikt z mojej rodziny nie zauważa, a który dla mnie jest jak oddech po długim nurkowaniu.

W czwartki mam Adama. Poznałam go na studiach. Wtedy był chłopakiem mojej koleżanki z akademika. Potem przez chwilę moim partnerem do projektów, później chłopakiem, który podwiózł mnie na imprezę i pocałował w samochodzie. Nasze drogi ciągle się rozchodziły — on był w innym mieście, ja w innym związku, ale zawsze wracaliśmy do siebie. Po prostu jakoś się znajdowaliśmy.

Od kilku lat spotykamy się w czwartki. Nie ma seksu, a przynajmniej nie w dosłownym sensie. Jest bliskość. Dotyk, rozmowy, cisza, w której można się schować. Dla niego to pewnie romans, coś w stylu „wygodnej relacji”. Dla mnie… dla mnie to więcej, ale nigdy się do tego nie przyznałam. Nawet przed samą sobą. To mój sekret. Jeden dzień w tygodniu tylko dla mnie.

To była nasza gra

Wchodziłam do kawiarni pięć minut przed siedemnastą. On już był. Zawsze przychodził pierwszy. Siedział przy naszym stoliku, tym pod oknem, i jak zwykle zamawiał dwie czarne kawy. Miał na sobie szary płaszcz i te same okulary, które trochę zsuwają mu się z nosa, gdy się uśmiecha.

— Wiedziałem, że przyjdziesz — powiedział, kiedy usiadłam naprzeciwko.

Zawsze przychodzę — odpowiedziałam.

To była nasza gra. Nigdy się nie umawialiśmy — po prostu w każdy czwartek, o tej samej porze, byliśmy razem. Adam potrafił mówić o rzeczach, o których Michał nie miałby pojęcia. Czasem o książkach, których nigdy nie miałam czasu przeczytać. Czasem o pracy, której nie znosił. Ale częściej o życiu — o tym, co boli i co się pamięta z dzieciństwa.

— Czasem myślę, że to, co mamy, to najlepsza rzecz w moim życiu — oświadczył nagle, patrząc przez szybę.

Spojrzałam na niego. W tych słowach była prawda, ale też coś więcej. Coś, czego nie potrafiłam nazwać.

— Bo nie musi dźwigać codzienności — odpowiedziałam cicho.

Uśmiechnął się, jakby przyznał mi rację. A może znowu tylko przywdział na twarz tę maskę spokoju, którą znałam na pamięć. Napił się kawy, a potem znów mówił o swoich planach na podróż, której pewnie nigdy nie odbędzie.

Siedzieliśmy blisko, czasem nasze kolana się stykały. Nie uciekałam od tego. Nie potrzebowaliśmy więcej. Żadnych obietnic, bo dobrze wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie. Nie było wspólnej przyszłości, tylko jeden dzień w tygodniu. Wracałam do domu przed dziewiętnastą. Michał był już w kuchni, dzieci odrabiały lekcje. Wieszałam płaszcz na krześle i pytałam, co u nich. Jak gdyby nigdy nic. Ale czwartki nie były niczym.

Zastanawiałam się czasem, co by było, gdybyśmy kiedyś zdecydowali się spróbować naprawdę. Żyć razem. Wspólnie zasypiać, wspólnie wstawać. Może gdyby nie dzieci, a może... gdyby Michał był inny. Może... może po prostu się bałam. Bałam się tego, że to wszystko straciłoby sens, gdybyśmy musieli sprzątać po sobie łazienkę i kłócić się o rachunki. Byłam szczęśliwa i nieszczęśliwa jednocześnie. Czwartki dawały mi powietrze, ale wiedziałam, że kiedyś przeminą. Każda piękna historia kiedyś się kończy.

Nie zapytał, co czuję

Spotkaliśmy się jak zawsze. Ten sam stolik, ta sama kawa, nawet ten sam sweter, który nosił, gdy robiło się chłodniej. Ale był jakiś inny. Napięcie w jego ramionach, sposób, w jaki nie mógł znaleźć sobie miejsca na krześle. Czułam, że coś się zbliża, ale nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.

— Znalazłem sobie kogoś — powiedział nagle. — Chcę spróbować inaczej. Na serio.

Nie odpowiedziałam od razu. Zrobiło mi się duszno, jakby ktoś nagle odciął mi powietrze. Patrzyłam w jego oczy i nie widziałam w nich skruchy — raczej ostrożność. Jakby próbował ocenić, jak bardzo mnie to złamie.

— Cieszę się. Naprawdę. Zasługujesz na coś prawdziwego — powiedziałam i nawet się uśmiechnęłam.

Wypowiedzenie tych słów było jak przegryzienie kawałka szkła, choć wyszły ze mnie miękko, prawie naturalnie. On tylko skinął głową i przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło. Zrobiliśmy to tak, jak robiliśmy wszystko — bardzo spokojnie, niemal na luzie. Jakbyśmy rozmawiali o książce, która się kończy. Po prostu odkładaliśmy ją na półkę. Nie zapytał, co czuję. Nie powiedział, że będzie tęsknił. I dobrze. Nie chciałam tego słyszeć. Bo wtedy mogłabym się złamać.

Wracałam do domu powoli, choć wiedziałam, że dzieci czekają, że Michał już pewnie siedzi przed telewizorem. Miałam ochotę skręcić gdzieś w bok, usiąść na ławce i po prostu siedzieć. Ale poszłam jak zawsze, tą samą drogą. W domu panował spokój. Michał był w salonie, z pilotem w ręku, zapatrzony w ekran. Usiadłam obok. Nic nie powiedział. Nie spytał, jak było. I może lepiej. Bo nie miałam pojęcia, co bym mu odpowiedziała.

Patrzyłam na jego profil, na lekko siwiejące włosy, na znajomy zapach płynu do prania, który roznosił się z jego swetra. I poczułam... pustkę. Nie po Adamie — po sobie. Przecież wiedziałam, że to się kiedyś skończy. Ale nie wiedziałam, że aż tak to będzie bolało.

To było coś więcej

Obudziłam się około drugiej. Michał spał obok, cicho, nieruchomo. Wyszłam z sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. W łazience zapaliłam tylko małe światło nad lustrem. Usiadłam na chłodnej podłodze, opierając głowę o szafkę. Nie płakałam głośno. Łzy same spływały po twarzy, bez jęku, bez szlochu. I nie chodziło tylko o Adama. Płakałam nad sobą. Nad tym, że uwierzyłam, że można żyć tylko raz w tygodniu i że to wystarczy. Że można kochać kogoś po cichu, na własnych zasadach, bez zobowiązań i że to nie zostawi śladu.

A ten ślad okazał się ostatecznie głębszy niż się spodziewałam. Nie miałam prawa czuć się zdradzona, a jednak właśnie tak się czułam. Choć sama przecież byłam czyjąś żoną. Ale u mnie to nie był romans — to było coś więcej, tylko nie miałam odwagi, żeby to nazwać. Wróciłam do łóżka, gdy zaczęło świtać. Michał spał jak zawsze, z ręką pod głową. Nie obudził się. I dobrze. Nie chciałam, żeby widział moją twarz.

Tęskniłam za sobą

Michał zaparzył mi herbatę i postawił na stole.

— Jakaś jesteś ostatnio zamyślona. Wszystko w porządku? — zapytał.

— Tak. Przemęczenie chyba — odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku.

Złapałam się na tym, że od paru dni funkcjonuję jak na autopilocie. Wstaję, odwożę dzieci, pracuję, robię zakupy, gotuję, ale nic nie czuję. Nic mnie nie cieszy. Wszystko jakby zeszło na drugi plan. Czwartki zniknęły z kalendarza, a razem z nimi ja. Patrzyłam na swoje odbicie w witrynie sklepu. Byłam kobietą, która uśmiechała się do kasjerki, ale wewnątrz była pusta. Taką właśnie siebie zobaczyłam. Kogoś, kogo już nie znałam. Może nigdy nie znałam.

Zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę łączy mnie z Michałem. Poza dziećmi, poza mieszkaniem, poza kredytem. Czy coś jeszcze? Czy kiedykolwiek było coś więcej? Czy to nie była po prostu bezpieczna decyzja, którą wybrałam, bo tak okazało się łatwiej? I choć wiedziałam, że to niewłaściwe, tęskniłam nie tylko za Adamem. Tęskniłam za sobą. Za tą, którą byłam w czwartki.

To był koniec

Telefon zawibrował, kiedy pakowałam zakupy do torby. Zerknęłam odruchowo. SMS od Adama. Krótki. Nie musiałam go czytać drugi raz, a i tak przeczytałam. Kilkanaście.

„Chciałem tylko powiedzieć, że dziękuję Ci za wszystko. Bez Ciebie nie byłbym tym, kim jestem. Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kto da Ci więcej niż czwartki”.

Zamknęłam oczy i przez chwilę stałam nieruchomo między regałami. Serce zabiło szybciej. Napisałam odpowiedź: „Powodzenia, Adam”, ale tego nie wysłałam. Skasowałam. Potem napisałam jeszcze raz. I znów skasowałam. Nie wiedziałam, co bym chciała mu powiedzieć. Może nic już nie trzeba było mówić. To był koniec. Taki cichy, bez ostatniego spotkania, bez słów na pożegnanie. Może dlatego bolał bardziej.

Wracając do domu, nie płakałam. Ale czułam, że przeżywam coś w rodzaju żałoby. Po relacji, której nikt nie widział. Po czymś, co istniało tylko jeden dzień w tygodniu, ale było bardziej prawdziwe niż wszystko inne przez resztę dni.

Zostawił mnie w czwartek

Siedziałam na przystanku autobusowym. Było chłodno, szare niebo wisiało nisko nad miastem. Przede mną, po drugiej stronie ulicy, starsza kobieta prowadziła za rękę wnuczka. Obok mnie nastolatka przewijała wiadomości na telefonie, z tą charakterystyczną obojętnością ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, jak bardzo życie potrafi zaskoczyć. Zastanawiałam się, ilu z tych ludzi obok mnie też żyje tylko jeden dzień w tygodniu. Może poniedziałek to ich dzień. Może sobota. Albo jakaś pora dnia, w której stają się sobą. A potem znowu znikają — w rolach, obowiązkach, kompromisach.

Oddychałam powoli. Bez Adama. Bez naszych czwartków. Bez tamtej wersji siebie. Nie było już sensu pytać, co by było, gdyby. Nie miało znaczenia, dlaczego nigdy nie spróbowaliśmy być razem. Wystarczyło, że to było. I że ja w tym byłam. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zakocham. Może nie. Ale wiem, że przeżyłam coś, co było moje i prawdziwe. A on zostawił mnie w czwartek.
W piątek nauczyłam się płakać bezgłośnie.

Ewa, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama