„Czułam, że mąż jeździ do Wrocławia nie tylko w delegację. Nie sądziłam, że ukrywa tam taką tajemnicę”
„Mąż uśmiechał się do niego. Schylił się, poprawił mu czapkę, powiedział coś, na co dziecko zachichotało. A potem… potem maluch spojrzał na niego i powiedział jedno słowo, które uderzyło mnie jak cios w brzuch”.

- Redakcja
Czułam, że Marek mnie zdradza. Może to kobieca intuicja, a może po prostu zbyt wiele rzeczy zaczęło mi się nie zgadzać. Kiedyś byliśmy szczęśliwi – ślub, narodziny Klary, wspólne życie, w którym mieliśmy siebie i nie potrzebowaliśmy niczego więcej.
Ale od kilku lat Marek zaczął się zmieniać. Więcej pracował, częściej wyjeżdżał, zawsze do Wrocławia. Oczywiście, praca, delegacje, obowiązki – tłumaczył się w kółko tym samym. Ale ja coraz częściej miałam wrażenie, że wcale nie chodzi o pracę.
Na początku ignorowałam te myśli. Wmawiałam sobie, że przesadzam, że jestem przewrażliwiona. Ale jego zachowanie stawało się coraz bardziej oczywiste. Obojętność, ukrywanie telefonu, nerwowość, kiedy pytałam o cokolwiek. Wieczorami wpatrzony w ekran, nieobecny przy kolacji, jakby był tu tylko ciałem. A kiedy dotknęłam jego ramienia, odsuwał się odruchowo, jakby moja bliskość go parzyła.
Nie chciałam być jedną z tych kobiet, które grzebią w telefonach mężów i przeszukują kieszenie w poszukiwaniu dowodów zdrady. Ale wiedziałam, że jeśli nie sprawdzę, oszaleję.
Znalazłam paragon
Nie musiałam długo szukać. Marek sam zostawił mi wskazówkę. Pewnego wieczoru, kiedy robiłam pranie, wypadł mi z kieszeni jego marynarki złożony na pół paragon. Spojrzałam na niego odruchowo. Restauracja we Wrocławiu. Kolacja dla dwóch osób, wino, deser. Data? Dokładnie dzień, w którym Marek miał być na spotkaniu zarządu i nocować w hotelu.
Zrobiło mi się gorąco. Usiadłam na krawędzi łóżka, wpatrując się w ten kawałek papieru, jakby był bronią, która za moment miała mnie zabić. Może to przypadek? Może był tam z klientem? Może… Może już nic nie miało znaczenia, bo ja czułam, że znam odpowiedź.
Wieczorem, kiedy Marek wrócił, usiedliśmy przy stole. Klara coś opowiadała, ale ja nie byłam w stanie się skupić. Miałam paragon w kieszeni bluzy i czułam, jak mnie pali. W końcu, kiedy Klara poszła do swojego pokoju, wyciągnęłam go i położyłam przed nim.
– Co to jest? – zapytałam spokojnie.
Marek spojrzał na kartkę i już wtedy wiedziałam, że kłamie.
– Służbowa kolacja – rzucił obojętnie.
– Z kim?
Westchnął, jakby zirytowany moją dociekliwością.
– Alicja, serio? Masz zamiar analizować mój każdy rachunek? Byłem tam z klientem. Musiałem go ugościć, taki obowiązek.
– A klient pił czerwone wino i jadł sernik? – uniosłam brew.
Marek wziął paragon, zmiął go i cisnął do kosza.
– Nie mam siły na twoje paranoje – syknął.
Patrzyłam na niego i wiedziałam jedno – kłamstwo przychodziło mu zbyt łatwo.
Odkryłam więcej wydatków
Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w spokojny oddech Marka. Spał jak gdyby nigdy nic, podczas gdy ja miałam wrażenie, że zaraz się uduszę. To nie była już tylko paranoja. Coś było nie tak.
Następnego dnia, kiedy Marek wyszedł do pracy, usiadłam przy jego laptopie. Nie miałam dostępu do jego telefonu – pilnował go jak skarbu – ale wiedziałam, że często płaci kartą. Wpisałam dane do bankowości internetowej. Hasło? Nie musiałam długo się zastanawiać. Data urodzenia Klary. Chwilę później miałam dostęp do całej historii transakcji.
Mój żołądek zacisnął się, kiedy zobaczyłam listę płatności. Restauracja, ta sama, z której pochodził paragon. Kwiaciarnia. Sklep z zabawkami. A później znowu restauracja. Co miesiąc, od dobrych 3 lat. To już nie była zdrada. To było coś więcej.
Zadzwoniłam do przyjaciółki
Serce waliło mi w piersi, gdy wybrałam numer do przyjaciółki.
– Ala, co jest? – zapytała zaspanym głosem.
– On ma kochankę we Wrocławiu... – moje własne słowa brzmiały obco.
– Alicja, spokojnie, może to nic…
– A jeśli? – przerwałam jej. – Muszę to sprawdzić. Muszę pojechać do Wrocławia.
Cisza po drugiej stronie trwała dłużej niż powinna. W końcu usłyszałam ciche:
– Chcesz, żebym pojechała z tobą?
– Nie. Muszę to zrobić sama.
Śledziłam męża
Dwa tygodnie później stałam obok kawiarni, nerwowo zaciskając dłonie na kubku zimnej już kawy. Wrocław tętnił życiem, ale dla mnie czas stanął w miejscu. Obserwowałam wejście do budynku, pod którym zaparkował Marek. Minęło piętnaście minut, zanim wyszedł. Nie był sam. Obok niego szła kobieta, może o kilka lat młodsza ode mnie. Miała długie, ciemne włosy, smukłą sylwetkę i coś jeszcze – coś, co sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Szła blisko niego, jakby od lat byli sobie dobrze znani. Ale to nie ona sprawiła, że zrobiło mi się słabo.
Trzymała za rękę małego chłopca. Podskakiwał radośnie, ciągnąc Marka za rękaw płaszcza. A mój mąż… mój mąż uśmiechał się do niego. Schylił się, poprawił mu czapkę, powiedział coś, na co dziecko zachichotało. A potem… potem maluch spojrzał na niego i powiedział jedno słowo, które uderzyło mnie jak cios w brzuch.
– Tato!
Zakryłam usta dłonią. Świat wokół mnie rozmazał się, dźwięki przycichły. Czułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie. To nie mogło być prawdą. Nie mogło…
Wszyscy byli zaskoczeni
Zebrałam resztki sił i ruszyłam w ich stronę.
– Marek – powiedziałam drżącym głosem, a on… zamarł.
Twarz mu pobladła, oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
– Alicja… – wydusił, jakby nie wierzył, że tu jestem.
– Kim ona jest? I… czy on… to twoje dziecko? – głos mi się załamał.
Kobieta objęła chłopca, przyciągając go do siebie.
– Marek, co się dzieje? – zapytała.
A ja już znałam odpowiedź. Marek wyglądał, jakby zobaczył ducha. Przez chwilę wydawało się, że nie wie, co zrobić – uciekać, tłumaczyć się, udawać, że mnie nie zna. Natalia – bo tak później się dowiedziałam, że miała na imię – przyciągnęła chłopca do siebie, osłaniając go ramieniem, jakby bała się, że zrobię mu krzywdę.
– Odpowiedz mi – powtórzyłam. – To twoje dziecko?
Marek przełknął ślinę. Widziałam, jak nerwowo zaciska szczękę, jak w jego głowie szaleńczo pędzą myśli. Ale nie było ucieczki.
– Tak – powiedział cicho.
Oszukiwał mnie tyle czasu
Zrobiło mi się słabo. Musiałam oprzeć się o najbliższą ścianę, bo bałam się, że stracę równowagę. Moje ręce drżały, ale głos miałam twardy.
– Jak długo? – wyszeptałam.
– Cztery lata – padła odpowiedź, a moje serce pękło na milion kawałków.
Cztery lata. Cały ten czas. Kiedy mówił, że wyjeżdża w delegacje, kiedy wmawiał mi, że pracuje do późna, kiedy wracał do domu zmęczony i nieobecny.
– Nie chciałem cię ranić – zaczął, ale zaśmiałam się gorzko.
– Nie chciałeś mnie ranić?! Ty masz drugą rodzinę, drugie dziecko, a ja przez cztery lata żyłam w kłamstwie!
Natalia milczała, trzymając chłopca przy sobie. Może dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie była jedyną kobietą w jego życiu.
Marek westchnął, jakby sam nie wiedział, jak się w to wplątał.
– Alicja…
– Nie. Nie mów już nic. Straciłeś mnie. Straciłeś nas.
Zniszczył naszą rodzinę
Wróciłam do domu jak w amoku. Klara siedziała na kanapie i oglądała bajkę, nieświadoma, że jej świat właśnie runął. Zdjęłam płaszcz, rzuciłam go na fotel i oparłam się o ścianę. Próbowałam zebrać myśli, ale każda prowadziła do jednego obrazu – Marek z tamtym dzieckiem, z jego matką, śmiejący się, jakby byli prawdziwą rodziną. Może dlatego, że nią byli. Wiedziałam, że muszę coś zrobić, ale czułam się pusta. Jakbym zostawiła swoje emocje na tym chodniku we Wrocławiu.
– Mamo? – Klara spojrzała na mnie zaniepokojona. – Wszystko w porządku?
Nie. Nic nie było w porządku. Ale jak jej to powiedzieć? Jak powiedzieć dziesięcioletniej dziewczynce, że jej tata prowadził podwójne życie?
Usiadłam obok niej i przygarnęłam ją do siebie.
– Czasem ludzie, których kochamy, robią nam przykrość – powiedziałam cicho.
Klara zmarszczyła brwi.
– Tata? – zapytała, a ja widziałam, jak jej oczy robią się duże i pełne strachu.
Przytaknęłam, nie mogąc wydusić słowa.
– Tata już nas nie kocha? – zapytała szeptem.
Nie odpowiedziałam. Tego wieczoru podjęłam decyzję. Rozwód. Nie było innej opcji. Nie chciałam, żeby moja córka dorastała w cieniu kłamstw i zdrad.
Nie zmienię zdania
A Marek? Jeszcze tego samego dnia próbował się tłumaczyć. Pisał, dzwonił, ale nie odbierałam. Jedyne, co zrobiłam, to wysłałam mu krótką wiadomość.
„Wracaj do swojej drugiej rodziny. Tu już nie masz domu.”
Pakowałam rzeczy Marka z chłodnym spokojem, który zaskoczył nawet mnie samą. Spodziewałam się łez, histerii, ale zostało tylko zmęczenie. Ubrania wrzucałam do walizki bez zastanowienia. Koszule, które starannie prasowałam, kiedy jeszcze wierzyłam, że jestem dla niego najważniejsza. Krawaty, które kupowałam na jego „ważne spotkania” we Wrocławiu. Wszystko traciło znaczenie, było tylko zbieraniną materiału i wspomnień, których nie chciałam już dźwigać.
Kiedy usłyszałam, że otwiera drzwi, nie odwróciłam się.
– Alicja, proszę… – zaczął, ale podniosłam rękę, uciszając go jednym gestem.
– Nie chcę twoich tłumaczeń, Marek. Jedyne, czego chcę, to żebyś zabrał swoje rzeczy i wyszedł.
Widziałam, jak zaciska szczękę. Pewnie chciał mi powiedzieć, że to skomplikowane, że nie tak miało być. Ale czy to miało teraz znaczenie?
– Klara… – zaczął niepewnie.
Zacisnęłam palce na walizce.
– Nasza córka nie musi oglądać, jak jej ojciec wynosi się z domu. Nie musisz robić z tego spektaklu. Powiem jej, że będziesz się z nią widywał. Tyle mogę dla ciebie zrobić.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale w końcu skinął głową i wyszedł. Kiedy drzwi się zamknęły, wypuściłam powietrze. Byłam wolna. Nie znaczyło to, że było mi lżej, ale wiedziałam jedno – nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie jak opcję.
Alicja, 42 lata
Czytaj także: „Mąż zrobił ze mnie darmową opiekunkę teściowej. Nigdy nie lubiłam tej baby, a jestem na nią skazana”
„Byłem wdzięczny żonie, że mnie zostawiła. Zawsze wiedziałem, że nigdy nie będzie miała ze mnie pożytku”
„50 lat temu zaprosiłem żonę na pierwszą randkę. A teraz ze łzami w oczach musiałem przygotować ostatnią”