Reklama

Pracuję w korporacji od ponad dziesięciu lat. Nie jestem ani najmądrzejsza, ani najbardziej przebojowa – ale zawsze byłam sumienna, skrupulatna, zorganizowana. „Solidna” – to słowo, które najczęściej słyszę od szefów, kolegów, HR-ów. I mam go po dziurki w nosie.

Stoję w miejscu

Patrzę, jak awansują młodsi, bardziej wygadani, lepiej ubrani. Czasem po znajomości, czasem z przypadku. Ja zawsze robię „dobrą robotę”, ale jakoś nikt nie widzi we mnie potencjału na lidera. Kiedyś mnie to bolało, teraz po prostu mnie frustruje.

Wychodzę z pracy o osiemnastej, w domu jestem przed dziewiętnastą. Samotna kolacja, serial, może kieliszek wina. Nie mam dzieci, psa, nawet kota, bo uznałam, że nie mam czasu się nim zająć. Czasem umawiam się z koleżankami, ale większość z nich ma już swoje życie – dzieci, mężów, kredyty, obowiązki. Ja mam tylko robotę, w której nikt nie widzi więcej niż „solidnej Karoliny”.

Aż pewnego dnia pojawił się Michał, nowy dyrektor działu. Przyszedł z zewnątrz, miał opinię skutecznego menedżera. I był inny. Przystojny, pewny siebie, trochę zbyt elokwentny, bezczelny. Ale był jak powiew świeżego powietrza w tym naszym zatęchłym biurowym światku. I, co dziwne, od razu zaczął ze mną rozmawiać. Zwracał się do mnie po imieniu, zadawał pytania, słuchał. Patrzył tak, jakby naprawdę mnie widział – nie tylko osobę od excela, ale kobietę.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się zauważona, kiedy ktoś tak po prostu patrzył na mnie z ciekawością.

– I co sądzisz o nowym szefie? – zapytała mnie Magda, kiedy usiadłyśmy z kawą w naszej ulubionej kuchni na siódmym piętrze.

Ostrzegła mnie

Zerknęłam przez ramię, jakby miało to coś zmienić, i nachyliłam się do niej konspiracyjnie.

– Wiesz co, wczoraj podszedł do mnie na open space i powiedział, że bardzo mu się podoba mój sposób prowadzenia projektów. Że mam świetnie poukładane procesy i że warto byłoby to pokazać reszcie zespołu. A potem zaprosił mnie na lunch. Normalnie, tak po prostu. Powiedział, że chce mnie lepiej poznać.

Magda uniosła brwi, a potem wypiła łyk kawy.

– Uważaj na niego – mruknęła. – Michał ma opinię… bardzo towarzyskiego. Zwłaszcza wobec kobiem.

Pokręciłam głową, udając, że mnie to nie rusza, ale gdzieś w środku coś się we mnie zacisnęło. Przecież to był tylko lunch, normalna rozmowa.

– Bez przesady. Nie jesteśmy w liceum. Po prostu pogadaliśmy. Zainteresował się tym, co robię. Czy to takie dziwne?

– Nie, tylko… znam ten typ. Lubi zwracać uwagę, ale potem znika. Albo zostawia bałagan.

Zamilkłyśmy na chwilę. Z kuchni wychodziły dwie dziewczyny z działu HR, uśmiechnęły się do nas uprzejmie i ruszyły dalej. Spojrzałam przez okno. Szare bloki, parking, daleki huk tramwaju. Czułam, że coś się zmienia. W środku mnie coś buzowało. Michał nie był jak wszyscy. A ja nie czułam się już taka… przezroczysta.

Zaskoczył mnie

Kiedy wróciłam do swojego biurka, miałam w skrzynce maila od niego. Krótki, rzeczowy – zaproszenie do udziału w wewnętrznym warsztacie strategicznym. Tylko dla wybranych. Miałam poczucie, że coś się zaczyna.

Zostałam dłużej w pracy. Michał podszedł do mojego biurka tuż przed osiemnastą. Większość zespołu już się zbierała, w open space zrobiło się ciszej, szuranie krzeseł i szept rozmów powoli wygasały.

– Karolina, masz chwilę? – zapytał spokojnie.

Skinęłam głową. Poszliśmy razem do sali konferencyjnej na końcu korytarza. Zawsze była zamknięta po godzinach, ale teraz drzwi były uchylone. Michał zamknął je za nami, choć nie na klucz. Tyle, żeby mieć chwilę spokoju. Usiedliśmy przy stole, a on wyjął butelkę piwa z papierowej torby i uniósł ją z pytającym uśmiechem.

– Na luzie? – zaproponował.

Zaskoczył mnie, ale nie potrafiłam odmówić. Skinęłam głową, a on podał mi jedną z dwóch butelek i otworzył ją zapalniczką.

– Wiesz, mam wrażenie, że marnujesz się w tej firmie – powiedział to tak spokojnie, jakby mówił o pogodzie. – Masz w sobie coś, czego tu brakuje. Spokój, ale i zacięcie. Ludzie cię słuchają, nawet jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś.

Chciał czegoś więcej

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wpatrywałam się w krople na szkle butelki, byle nie w jego oczy.

– Dziękuję – wydusiłam w końcu. – Rzadko to słyszę.

– Czas to zmienić – powiedział, a potem się uśmiechnął i lekko dotknął mojej dłoni.

Po chwili przeszliśmy na lżejsze tematy. Rozmawialiśmy o filmach, podróżach, jego byłej pracy w Berlinie, mojej samotnej wyprawie do Lizbony. Śmiał się z moich anegdot, a ja łapałam się na tym, że mówię więcej, niż komukolwiek od miesięcy.

Kiedy wychodziliśmy, korytarze były już puste. W windzie staliśmy blisko siebie, ale nie powiedzieliśmy nic. Na dole, przed drzwiami wejściowymi, spojrzał na mnie krótko i powiedział tylko:

– Masz w sobie ogromny potencjał. I ja to widzę.

W głowie kłębiły mi się pytania. Czy to już przekroczenie granicy? A jeśli tak, to co teraz?

Następnego dnia złapał mnie na pustym korytarzu.

– Awans jest twój – wyszeptał. – Ale mam nadzieję, że to nie tylko zawodowa relacja.

Nie umiałam nic powiedzieć. Czułam, jak ciśnienie uderza mi do głowy. Wiedziałam, co miał na myśli. I choć mogłam zaprzeczyć, nie zrobiłam tego. Kiwnęłam głową.

Nie było odwrotu

W środku wszystko się we mnie mieszało – ekscytacja, ulga, ale i coś gorzkiego. Nie byłam pewna, co tak naprawdę właśnie zdobyłam i co straciłam.

W biurze zapadła dziwna atmosfera, kiedy kilka tygodni później przyszłam do biura w nowej roli. Czułam spojrzenia. Niby zwykłe „cześć”, „gratulacje”, ale w oczach ludzi czaiło się coś więcej. Osąd. Podejrzliwość.

– No tak, blisko z szefem, to i stanowisko się znajdzie – usłyszałam, gdy mijałam kuchnię. Dwie młodsze koleżanki odwróciły wzrok, gdy na nie spojrzałam.

Złapałam Magdę na korytarzu.

– Powiedz mi szczerze – zapytałam cicho. – Wszyscy tak o mnie mówią?

Zamilkła na chwilę. Przełknęła ślinę.

– Karola… Ludzie zawsze gadają. Ale… tak, gadają.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Uśmiechnęłam się sztucznie, jakbym chciała powiedzieć: nic się nie stało. Ale w środku coś pękło. Wieczorem siedziałam sama przy kuchennym stole, patrząc w parującą herbatę. Nie wiedziałam, czy bardziej straciłam ich szacunek czy swój własny.

Sama byłam winna

Weszłam do gabinetu Michała wieczorem, kiedy biuro już opustoszała. Stał przy oknie, z telefonem w dłoni. Gdy mnie zobaczył, schował go do kieszeni.

– Coś się stało? – zapytał.

– Czuję się… wykorzystana. Całe biuro o mnie gada.

Zmarszczył brwi.

– Myślałem, że oboje wiedzieliśmy, na co się piszemy.

Te słowa uderzyły we mnie jak chłodny prysznic. Bez cienia emocji, bez ciepła. Mówił jak ktoś, kto właśnie zamyka drzwi.

Od tamtej rozmowy stał się bardziej oficjalny. Uprzejmy, chłodny, daleki. Już nie było uśmiechów, nie było zaproszeń. Tylko krótkie „poproszę prezentację na jutro” albo „proszę być na spotkaniu o dziesiątej”. Wiedziałam wtedy już na pewno – nie byłam partnerką. Byłam układem. Tymczasowym, wygodnym.

Karolina, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama