Reklama

Czekałam na emeryturę jak na wybawienie. Odliczałam miesiące, potem tygodnie, aż w końcu dni. Przez czterdzieści dwa lata pracowałam w jednej szkole, z tymi samymi hałasującymi korytarzami, zapachem mokrej szmaty po przerwie i stresem przed wywiadówkami. Marzyłam o świętym spokoju: książka, ogródek, seriale w piżamie do południa. Myślałam, że wreszcie nikt nie będzie ode mnie niczego chciał. Żadnych sprawdzianów, żadnych rad pedagogicznych, żadnych „czy mogłaby pani jeszcze na chwilkę zostać”. Ale nie przewidziałam jednego: że ktoś inny, bardzo bliski, już zaplanował mój czas. Ktoś, kto nie pytał o zdanie.

Ostatni dzwonek

– Wiesz, że dzisiaj jest mój ostatni dzień? – powiedziałam do koleżanki z pokoju nauczycielskiego, próbując brzmieć beztrosko, ale aż mi coś ścisnęło gardło.

– No co ty, serio? – Basia spojrzała na mnie z kubkiem herbaty w ręku. – Jakoś sobie nie wyobrażam tej szkoły bez ciebie.

Wzruszyłam ramionami i wstałam, by ostatni raz spojrzeć na puste już klasy. Przez chwilę stałam w drzwiach sali numer 12 – mojej sali – i przysięgam, widziałam siebie sprzed lat. Młodą, energiczną, z kredą w ręku. Potem przewinęły się twarze uczniów, tych bystrych i tych pogubionych. Wszystkie przez te lata przeszły przez moje życie jak przez peron.

– No dobra, nie rozklejaj się, Halinka – mruknęłam do siebie pod nosem.

Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie ciepła kolacja i szampan. Od córki. Sabina przyjechała z dziećmi, balonami i wielką kartką z napisem „Witaj na wolności, mamo!”.

– Teraz zaczyna się twoje życie! – powiedziała, przytulając mnie mocno.

Uśmiechałam się, choć coś mnie uwierało. Niby wszystko było, jak trzeba. Prezent, bukiet, uściski wnucząt. Tylko ja zamiast radości czułam... zmęczenie. Chciałam ciszy. Chciałam pospać do dziesiątej, zaparzyć kawę, usiąść z książką. Tymczasem Sabina zaczęła mówić coś o planach na wakacje. Dla mnie. I dla dzieci. Właśnie wtedy coś mi nie pasowało.

Obietnice i oczekiwania

– Mamo, pomyślałam, że mogłabyś zabrać dzieci nad jezioro na lipiec. Do tego domku, co kiedyś jeździliśmy. Pamiętasz? – Sabina rzuciła mimochodem, jakby mówiła o zupie pomidorowej, a nie o moim pierwszym miesiącu emerytury.

– Nad jezioro? – powtórzyłam, próbując zapanować nad tonem. – Ale ja... myślałam, że odpocznę trochę. Poczytam. Popielę działkę.

– Ależ oczywiście! – Sabina od razu się ożywiła. – Tam przecież jest cisza, spokój, dzieci się pobawią, a ty tylko popilnujesz. Mamo, no weź, nie rób takiej miny. Tyle razy mówiłaś, że chcesz mieć wnuki przy sobie.

Tak. Mówiłam. Ale nigdy nie mówiłam, że chcę je przy sobie codziennie od rana do nocy. Sabina zaczęła nakreślać plan. Że ona i Adam pracują cały lipiec, że obozy w tym roku za drogie, że dzieci już większe, więc dużo pomocy nie trzeba. Tylko „takie tam drobiazgi” – śniadanko, krem z filtrem, pilnowanie, żeby nie zjedli piasku z plaży.

– Mamo, to dla nas ogromna pomoc – powiedziała nagle poważnie. – Naprawdę nie mamy nikogo innego, a ty jesteś... no, wolna.

To słowo zabolało mnie bardziej niż chciałam. „Wolna”. Niby prawda, a jednak brzmiało jak „do dyspozycji”. Uśmiechnęłam się blado i przytaknęłam. Nie miałam serca odmówić. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie po tylu latach, gdy obiecywałam, że „pomogę zawsze, jeśli będzie trzeba”.

Babcia na etacie

– Babciu, a Tosia zjadła moją bułkę! – wrzeszczał Staś, trzymając pustą dłoń w stronę mojej twarzy.

– Nieprawda! Sama wypadła z talerza! – broniła się Tosia, z ustami umazanymi nutellą.

Była ósma rano. Trzeci dzień pobytu nad jeziorem. A ja marzyłam, żeby się teleportować na własny balkon z kawą i gazetą. Zamiast tego miałam poranek z nutellą, krzykiem i sokiem wylanym na obrus.

– Ciszej trochę, dzieci. Nie budźcie jeszcze sąsiadów – próbowałam łagodnie, ale ton miałam już zgrzybiały, jak nauczycielka z końca kariery.

Z kuchni słychać było tykanie zegara. Tik. Tik. Tik. Odliczał czas do obiadu. Do drzemki. Do wieczora. Do mojego wyzwolenia. Wiedziałam, że dzieci mnie kochają. Byłam ich „ukochaną babcią Halinką”, ale odkąd przyjechaliśmy do domku, czułam się jak etatowa niańka. Śniadania, kanapki na plażę, kąpiele, smarowanie pleców kremem, smarowanie pleców po poparzeniu, przypomnienie o kapeluszu, przypomnienie o drugim przypomnieniu.

– Babciu, a kiedy pojedziemy do wesołego miasteczka? Mama mówiła, że jak będziesz miała czas!

Westchnęłam i usiadłam na schodku przed domkiem. Słońce już paliło, a ja czułam, że moje wymarzone „nicnierobienie” oddala się z każdym dniem. Czułam, że coś zaczyna mi się w środku gotować. Ale jeszcze milczałam. Jeszcze się uśmiechałam. Jeszcze.

Awantura o wolność

– Dzwoniła Sabina – rzuciłam od niechcenia, mieszając zupę pomidorową w garnku. – Spytała, czy mogłabym zabrać dzieci jeszcze na sierpień.

– I co powiedziałaś? – zapytał mój mąż Adam, wchodząc do kuchni z telefonem przy uchu.

Spojrzałam na niego. Ubrany w koszulę, pachnący jak reklama żelu pod prysznic. Nawet nie odłożył telefonu, czekając, aż dokończę zdanie.

Powiedziałam, że muszę się zastanowić – odpowiedziałam powoli.

– Przecież to tylko jeszcze miesiąc. A potem szkoła, przedszkole, wszystko wróci do normy. Naprawdę to dla nich wielka ulga.

Odłożyłam łyżkę. Ręka mi zadrżała.

– A dla mnie kto jest ulgą?

Zamilkł. Odłożył telefon, w końcu.

– Co masz na myśli?

– To, że od kiedy przeszłam na emeryturę, mam mniej wolnego czasu niż kiedykolwiek. Że rano budzi mnie krzyk, a wieczorem padam na twarz. Że nie miałam jednego dnia tylko dla siebie. Nawet nie pamiętam, jak się leży i nic nie robi.

– Ale przecież dzieci cię kochają... One się cieszą, że mogą z tobą być.

– A ja się nie cieszę. I czuję się winna. I zmęczona. I wściekła.

Adam milczał. Przez moment miałam nadzieję, że zrozumiał. Ale tylko westchnął, uśmiechnął się sztucznie i powiedział:

No dobrze, porozmawiam z Sabiną.

A ja już wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Ani spokojna.

Czułam się niewysłuchana

– Mamo, nie przesadzaj – zaczęła Sabina, zanim jeszcze zdążyłam usiąść. – Ty zawsze byłaś taka zaradna, taka aktywna. A teraz nagle dramat?

To nie dramat, tylko zmęczenie – odparłam cicho.

– Ale przecież sama mówiłaś, że jak przejdziesz na emeryturę, to w końcu będziesz miała czas dla rodziny.

– Miałam na myśli niedzielny obiad, a nie wakacje w trybie przedszkolanki – powiedziałam już ostrzej, niż planowałam.

Sabina zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce na piersi.

– Czyli to problem? Dla ciebie czas z wnukami to... problem?

Zatkało mnie. Wiedziałam, że uderzy w tę nutę.

– Nie chodzi o wnuki. Kocham je. Ale ja też mam prawo do odpoczynku. Mam prawo do swojego czasu. I nie chcę już, żeby mój grafik był ustalany przez innych.

Sabina wstała. Była wyraźnie rozczarowana.

– Nie sądziłam, że będziesz taka samolubna.

To słowo mnie uderzyło. Samolubna. Po czterdziestu latach pracy, po nocach z gorączkującą wnuczką, po tysiącach obiadów, paczek, prezentów, podrzucania, odbierania, usypiania. Chciałam coś powiedzieć, ale Sabina już chwytała za torebkę.

– Dobrze. Poradzimy sobie bez ciebie. Skoro tak bardzo ci przeszkadzamy...

Zamknęła za sobą drzwi. Zostałam w pustym pokoju, z gotową herbatą, której nikt nie wypił. I mimo że miałam w końcu wolne popołudnie, nie czułam się ani trochę wolna.

Cisza inaczej smakuje

Przez pierwszy tydzień po tej rozmowie nie odbierałam telefonów. Ani od Sabiny, ani od Adama, ani nawet od wnuków. Wiedziałam, że dzwonią – raz widziałam, że Staś zostawił wiadomość, coś mamrotał do mikrofonu, ale nie miałam siły słuchać. Potrzebowałam ciszy. Tylko że ta cisza... inaczej smakowała, niż sobie to wyobrażałam. Myślałam, że będzie błoga. A była pusta.

Rano siedziałam z kawą i gazetą, jak marzyłam. Tylko że zerkałam na zegarek – bo przecież o tej porze zwykle smarowałam bułki, a Tosia śpiewała „Pieski małe dwa”. Teraz nikt nie śpiewał. Nawet radio milczało. Drugiego tygodnia wzięłam się za porządki na strychu. Trafiłam na stare rysunki dzieci, laurki od wnuków. Przeczytałam każdą po kilka razy. A potem wyjęłam telefon i zadzwoniłam.

– Babciu? – Staś prawie krzyknął do słuchawki. – Tosia mówiła, że może nas już nie chcesz... Ale ja mówiłem, że chcesz. Chcesz, prawda?

Poczułam gulę w gardle.

– Chcę – szepnęłam. – Tylko czasem babcie też muszą odpocząć, wiesz?

– No jasne! – zawołał. – Ale już odpoczęłaś?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Wystarczająco.

Tydzień później przyjechali na weekend. Nie na całe lato. Nie na miesiąc. Po prostu – na chwilę. Dobrze im to zrobiło. I mnie też. Bo teraz już wiedzieli, że babcia to nie etat. Babcia to człowiek.

Halina, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama