Reklama

To miały być moje wymarzone zaręczyny. Zimowy Paryż, światełka na Champs-Élysées, grzaniec w małej kawiarence i on – klękający na jedno kolano z pierścionkiem w dłoni. Marzyłam o tym od dawna, a kiedy Szymon zaproponował wyjazd do stolicy Francji tuż przed świętami, byłam pewna, że to się dzieje naprawdę.

Nie podejrzewałam, że ten weekend zmieni wszystko. Nie w taki sposób, w jaki sobie wyobrażałam. Nie przewidziałam, że pod koniec będę siedzieć sama na ławce, z widokiem na wieżę Eiffla, próbując zrozumieć, co właściwie się wydarzyło.

Nie mogłam się doczekać

Szymon zaskoczył mnie jeszcze przed Wigilią. Wracałam z ostatnich zakupów, zmarznięta i zmęczona, kiedy wręczył mi kopertę. W środku były bilety do Paryża – wylot w ferie świąteczne. Miał ten błysk w oku, który sprawiał, że znikały wszystkie moje wątpliwości. Objął mnie mocno i powiedział:

Zasługujesz na coś wyjątkowego. Spędzimy kilka dni tylko we dwoje.

Byliśmy razem cztery lata. Znaliśmy się od liceum, ale dopiero na studiach zaczęło między nami iskrzyć. Wiele razy wyobrażałam sobie, jak wyglądałby dzień, w którym poprosi mnie o rękę. Myślałam, że to będzie gdzieś nad morzem, może na naszej działce, gdzie pierwszy raz się pocałowaliśmy. Jednak Paryż? To brzmiało jak sen.

Odliczałam dni. Kupowałam nowe ubrania, przeszukiwałam internet w poszukiwaniu najpiękniejszych kawiarni i miejsc z widokiem na wieżę Eiffla. Nie chciałam się zbytnio nakręcać, ale trudno było mi ukryć ekscytację. Moja przyjaciółka Natalia żartowała:

– Wracasz z pierścionkiem, zobaczysz. On coś kombinuje.

Szymon też wydawał się podekscytowany. Miałam wrażenie, że czasem na mnie patrzy z jakąś tajemnicą w oczach. Zdradzała go lekka nerwowość, jakby czegoś nie mógł się doczekać. Uwierzyłam, że coś się szykuje. Coś pięknego. Na lotnisku śmialiśmy się jak dzieci. Byliśmy parą zakochanych, gotowych na przygodę. Jeszcze nie wiedziałam, że ten wyjazd wszystko zmieni.

Pierwszy mały cień

Pierwszy dzień był magiczny. Po przylocie zostawiliśmy bagaże w małym hotelu niedaleko Montmartre’u i ruszyliśmy na spacer. Paryż pachniał pieczonymi kasztanami, a na ulicach słychać było kolędy grane przez ulicznych muzyków. Śnieg nie padał, ale powietrze miało zimowy chłód, który sprawiał, że bardziej się do siebie tuliliśmy.

Szymon trzymał mnie za rękę, zatrzymywał co chwilę, żeby zrobić zdjęcie albo po prostu pocałować mnie w czoło. Weszliśmy do kawiarni z widokiem na Sekwanę i piliśmy gorącą czekoladę z bitą śmietaną. W tamtej chwili byłam przekonana, że nic nie mogło pójść nie tak.

Wieczorem wyciągnął mnie na przejażdżkę statkiem po rzece. Mijaliśmy podświetlone mosty, a na końcu pojawiła się ona – wieża Eiffla, błyszcząca milionem świateł. Pomyślałam, że to idealna okazja, ale Szymon nic nie mówił, tylko patrzył. Uśmiechał się, ale nie tym swoim zwykłym uśmiechem. Był trochę nieobecny, jakby myślami był gdzieś indziej.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, kiedy zeszliśmy z pokładu.

– Jasne. Po prostu... jestem trochę zmęczony – odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.

Nie drążyłam tematu. Uznałam, że może to stres. Może planuje coś dużego i nie chce, żebym się domyśliła. W hotelu był czuły, troskliwy. Przyniósł mi nawet herbatę do łóżka. Tylko że jego telefon wibrował kilka razy, a on za każdym razem odwracał go ekranem do dołu. To był pierwszy mały cień, który prześlizgnął się przez moje myśli. I od razu go od siebie odgoniłam.

Zaczęłam mieć wątpliwości

Trzeciego dnia pogoda się zepsuła. Padał deszcz, niebo było ciężkie i bure. Zamiast spacerować, schowaliśmy się w muzeach i księgarniach. Niby było miło, ale coś między nami się zmieniło. Szymon był rozkojarzony, rzadziej się uśmiechał. Miałam wrażenie, że bardziej interesuje go telefon niż ja. Kiedy zapytałam, z kim pisze, odpowiedział:

– To tylko Mateusz z pracy. Mamy mała awaria w firmie, muszę być pod telefonem.

Przytaknęłam, choć nie do końca w to wierzyłam. Kiedy wyszedł na chwilę do sklepu, zostawił telefon na łóżku. Nie chciałam być tą dziewczyną, która grzebie w cudzych rzeczach, ale… ekran rozbłysnął i wyświetliło się powiadomienie. „Czemu się nie odzywasz? Myślałam, że pogadamy”. Nadawczyni: Justyna – imię, którego nigdy wcześniej nie słyszałam z jego ust.

Usiadłam na łóżku i patrzyłam na ten jeden komunikat. Serce waliło mi jak szalone. Gdy wrócił, próbowałam zachować spokój.

Kim jest Justyna? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.

Zamilkł. Jakby przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.

– Znajoma z siłowni. Nic wielkiego.

Wzruszył ramionami i jakby chciał zakończyć temat. Ja jednak nie umiałam tego tak po prostu zignorować. Coś we mnie drgnęło – taka cicha niepewność, której wcześniej nie znałam.

– Aha. I często znajome pytają cię, czemu się nie odzywasz? – rzuciłam sucho.

Zignorował moje słowa i odszedł do łazienki. Dźwięk zamykanych drzwi uderzył mnie mocniej niż sądziłam.

Nie tego się spodziewałam

Następnego dnia rano Szymon był wyjątkowo czuły. Przyniósł mi kawę do łóżka, pocałował mnie w czoło, żartował, jakby nic się nie wydarzyło. Przez chwilę zaczęłam wierzyć, że może rzeczywiście przesadziłam, że ten SMS nic nie znaczył. Może po prostu źle to odebrałam. Chciałam znów poczuć się bezpiecznie, nie jak ktoś, komu świat zaraz się zawali.

Wieczorem poszliśmy na kolację do eleganckiej restauracji z widokiem na wieżę Eiffla. Szymon zarezerwował stolik przy oknie. Kelner zapalił się świece. Wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Prawie jak z filmu. Prawie, bo wciąż brakowało pierścionka.

– Pięknie tu – powiedziałam cicho, wpatrując się w światła Paryża.

Chciałem, żebyś to zapamiętała – odpowiedział z lekkim uśmiechem.

Kiedy kelner przyniósł danie główne, Szymon na chwilę zamilkł. Patrzył na mnie długo, jakby zbierał się do czegoś trudnego. W końcu powiedział:

Muszę ci coś powiedzieć.

Odłożyłam widelec. Już wiedziałam, że nie usłyszę pytania o zaręczyny.

– Justyna… to ktoś, z kim się spotykałem przez jakiś czas. Nic już między nami nie ma, ale... chciałem, żebyś wiedziała.

Siedziałam w ciszy. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczułam, jak całe to paryskie piękno znika. Jakbym siedziała w miejscu, które już nie należy do mnie.

– Kiedy? – zapytałam tylko.

– Parę miesięcy temu. Mieliśmy gorszy czas. Myślałem, że... nie przetrwamy.

Przetrwaliśmy, tylko po co?

Przestałam się łudzić

Następnego dnia milczeliśmy przez większość czasu. Poszliśmy na spacer wzdłuż Sekwany, ale każde z nas było gdzie indziej – myślami, emocjami, w przyszłości, której nagle nie potrafiliśmy sobie wspólnie wyobrazić. Chciałam z nim porozmawiać, zapytać, dlaczego nie powiedział mi wcześniej, skoro twierdził, że to przeszłość. A może właśnie dlatego – bo wiedział, że coś się skończy.

Wieczorem wyciągnął mnie jeszcze raz pod wieżę Eiffla. Może chciał ratować sytuację, może naprawdę miał zamiar się oświadczyć, a może tylko potrzebował zakończenia z ładnym tłem. Staliśmy w ciszy, kiedy nagle odwrócił się do mnie.

Przepraszam, że cię zraniłem. Naprawdę chciałem, żeby ten wyjazd był piękny. Ale chyba nie powinienem był niczego planować, dopóki nie poukładałem swoich spraw.

Patrzyłam na niego. Tak dobrze znałam rysy jego twarzy, sposób, w jaki przeczesywał włosy, kiedy się denerwował. A jednak wydawał mi się obcy. Jakby już nie należał do tej samej historii, co ja.

– Nie wiem, czy potrafię tak po prostu to wybaczyć – powiedziałam cicho.

– Wiem. I nie oczekuję tego. Chciałem tylko, żebyś znała prawdę.

Podeszłam bliżej barierki, spojrzałam na migoczącą wieżę. Przez chwilę poczułam ulgę. Nie musiałam już się łudzić. Nie musiałam czekać na coś, co się nie wydarzy.

Może tak miało być – dodałam.

Szymon milczał. A potem objął mnie lekko, bez słów. Jakby żegnał się nie tylko ze mną, ale z nami – z nami, których już nie było.

Wróciłam z tej podróży inna

Następnego ranka spakowałam swoje rzeczy w ciszy. On jeszcze spał, oddychał równo, jakby nic się nie wydarzyło. Wyszłam z hotelu przed czasem, z walizką w jednej ręce i gorącą kawą w drugiej. Paryż był chłodny, wilgotny po nocnym deszczu, ale ulice powoli budziły się do życia. Siedziałam na ławce z widokiem na wieżę Eiffla, dokładnie tam, gdzie dzień wcześniej milczeliśmy we dwoje. Tym razem byłam sama.

Myślałam o tych wszystkich planach, które układałam w głowie – o naszym wspólnym mieszkaniu, dzieciach, ślubie w ogrodzie moich dziadków. Te marzenia nie zniknęły, tylko zmieniły właściciela. Już nie były nasze, wspólne. Były tylko moje – i to bolało najmocniej. Kiedy wróciłam do Polski, unikałam pytań znajomych. Natalia zapytała tylko raz:

– No i jak było?

Odpowiedziałam:

Inaczej niż sobie wyobrażałam.

Nie chciałam współczucia, nie chciałam słów otuchy. Potrzebowałam czasu, by wszystko w sobie poukładać. Zrozumiałam jedno – to, że ktoś był częścią moich planów, nie znaczyło, że miał w nich zostać na zawsze. Czasem trzeba przeżyć zimną zimę, żeby w końcu zrobić miejsce na prawdziwą wiosnę.

Minęło trochę czasu. Wciąż mam gdzieś w szufladzie bilet z tamtej podróży. Czasem go wyciągam, patrzę na datę, na odręczne notatki. I myślę: byłam tam, naprawdę byłam. Tylko że wróciłam już inna.

Alicja, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama