Reklama

Wigilia zawsze była dla mnie czymś więcej niż świąteczną kolacją. Czekałam na ten dzień z nadzieją, że coś się zmieni, że poczuję ciepło, które gdzieś po drodze uleciało z naszego domu. Od lat układałam wszystko perfekcyjnie – choinka pachniała lasem, opłatek leżał na śnieżnobiałym obrusie, potrawy były gotowe co do minuty. A ja – zawsze w tej samej roli: starająca się, milcząca, trochę na uboczu. W tym roku najbardziej pragnęłam, żeby ktoś zapytał, co u mnie. Żeby ktoś mnie zauważył. Tylko tyle. Dostałam coś zupełnie innego.

Wigilia zgodna ze schematem

Święta od lat wyglądały u nas tak samo. Mama krzątała się w kuchni od rana, jakby miała nakarmić kompanię wojska. Ojciec czyścił karpia w łazience, przeklinając go pod nosem, a ja próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Dekorowałam stół, rozstawiałam talerze, prostowałam serwetki. W radiu leciały kolędy, a ja już na sam dźwięk „Cichej nocy” czułam ten znajomy ścisk w żołądku.

Przyjeżdżała ciotka Halina z wiecznym narzekaniem i bez pudła komentowała moją sylwetkę. Babcia Jadwiga przynosiła te same pierogi z kaszą gryczaną, których nikt nie ruszał, ale nikt też nie miał odwagi jej tego powiedzieć. W tym roku było tak samo. Nawet choinka, chociaż świeża, wyglądała jak wyjęta z zeszłorocznego zdjęcia. Tylko ja byłam inna.

Miałam trzydzieści pięć lat, byłam świeżo po rozstaniu, z sercem połatanym na szybko i z uśmiechem, który przyklejałam jak makijaż – byle się nie rozmazał przy pierwszym słowie. Czułam się gościem we własnym domu, jakby moje miejsce przy stole było dla zasady, nie z potrzeby. Nikt nie pytał, jak się czuję. Nikt nie zauważył, że przez pół dnia nie odezwałam się ani słowem. Siedziałam między babcią a kuzynką i grzecznie kiwałam głową. Wiedziałam, że znów spędzę Wigilię na autopilocie. Wystarczyłby jeden gest. Jedno ciepłe słowo. Jedno pytanie: „Jak ty się trzymasz, kochanie?”

Moje miejsce przy stole

Siedziałam na tym samym krześle co zawsze. Pomiędzy babcią, która co roku zasypiała przy barszczu, a kuzynką Anką, która mówiła dużo i tylko o sobie. Kiedyś to miejsce było blisko mamy. Pamiętam, jak ściskała mnie za rękę pod stołem, gdy ktoś przy stole mówił coś niestosownego. Teraz mama nie wyciągała już do mnie rąk. Miała je zajęte – jedną mieszała kompot z suszu, drugą kroiła makowiec.

– O, Kinga, a ty dalej sama? – rzuciła nagle ciotka Halina, nawet nie odrywając wzroku od klusek z makiem. – Ja to bym na twoim miejscu zainwestowała w jakiś portal randkowy. W twoim wieku to już trzeba się spieszyć.

Zaśmiała się jakby właśnie powiedziała coś wyjątkowo błyskotliwego. Mama milczała. Nikt nie zareagował. Przełknęłam pierożka, który nagle utknął mi w gardle. Miałam ochotę wstać i wyjść, ale wtedy babcia zaczęła śpiewać „Bóg się rodzi”, nie czekając na resztę.

– No śpiewajcie! – rzuciła rozkazująco. – To przecież święta!

I wszyscy zaczęli. Jakby byli tu nie po to, by być razem, tylko po to, by odhaczyć. Kolędę. Barszcz. Opłatek. Patrzyłam na tatę. Gładził wąsy, jak zawsze, gdy chciał coś powiedzieć, ale w końcu nic nie powiedział. Siedziałam dalej, coraz bardziej nieobecna, coraz bardziej zbędna.

Niedopowiedzenia przy grybowej

Zupa grzybowa była gorąca, parowała jakby chciała coś powiedzieć za mnie. Łyżka po łyżce przełykałam ciszę, która zapadła po kolędzie. Niby rozmowy wróciły – o cenach karpia, o drożyźnie, o tym, że babcia kiedyś robiła lepszy sernik – ale dla mnie wszystko brzmiało jak szum w tle. Miałam wrażenie, że obserwuję ten stół z zewnątrz, jak widz w teatrze. I coraz mniej rozumiem scenariusz.

– W pracy mam taką młodą, trzydzieści jeden lat, a już dwójka dzieci i dom na kredyt – pochwaliła się Anka. – No, umie się dziewczyna ustawić. A nie jak niektóre…

Zamilkła teatralnie, niby przypadkiem. Zastukałam łyżką o talerz, by nie musieć odpowiadać. Mama westchnęła. Spojrzała na mnie z końca stołu, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko poprawiła świecę, która lekko się przechyliła. To był jej ruch ratunkowy – zawsze poprawiała coś na stole, gdy nie wiedziała, jak zareagować.

Tata zajął się dokładką. Babcia znowu przysypiała, a ciotka Halina mieszała w kompocie tak, że aż wiśnie skakały. Zupa była słona. Nie od soli. Od łez. Chciałam się odezwać. Powiedzieć, że ledwo wstaję z łóżka rano. Że czuję się jak duch, który tylko wykonuje obowiązki. Że potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił. Zamiast tego powiedziałam tylko:

– Dobre.

I podałam talerz do kuchni.

Gość, którego się nie spodziewałam

Zadzwonił domofon. Osiemnasta czterdzieści trzy. Każdy spojrzał po sobie, jakby to był znak z nieba. Mama wycierała ręce o fartuch i już szła do przedpokoju.

– Kogo jeszcze niesie? – mruknęła pod nosem, choć i tak wszyscy ją słyszeli.

Po chwili wróciła, a za nią… stała Ola. Moja siostra. Z walizką. W futrze do ziemi i w świątecznym makijażu. Nie była zaproszona. Od trzech lat nie przyjeżdżała na święta, odkąd pokłóciłyśmy się o sprawy, które przestały mieć znaczenie już po tygodniu. Tylko żadna z nas nigdy tego nie przyznała.

– Wesołych świąt – powiedziała cicho, jakby z poczuciem winy. – Mogę wejść?

Mama rzuciła się jej na szyję, a ciotka Halina aż rozlała barszcz z emocji. Babcia się nie obudziła, a Anka zbladła – Ola nigdy jej nie lubiła i odwzajemnienie było szczere. A ja? Usiadłam sztywniej. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Patrzyłam, jak całuje się z tatą, jak zdejmuje płaszcz, jak rozdaje symboliczne prezenty. Dla każdego coś. Dla mnie... ramka ze zdjęciem nas dwóch, sprzed lat. Też w święta. Uśmiechnięte.

– Nie wiedziałam, czy mogę przyjechać – szepnęła, siadając obok mnie. – Ale nie wytrzymałam. Tęskniłam.

Nie odpowiedziałam od razu.

– Ciekawe, czy też za prawdą – pomyślałam.

Bo przecież każda z nas coś ukrywała.

Bolesna prawda

Siedziałyśmy obok siebie, ja i Ola. Jak za starych czasów. Tyle że teraz między nami było więcej niż tylko krzesło. Milczenie. Niewypowiedziane żale. Lata pretensji upchanych pod uśmiechy.

Nie sądziłam, że się ucieszysz – powiedziała nagle. – Ale mama zadzwoniła do mnie tydzień temu. Powiedziała, że chyba ci trudno ostatnio. Że przydałoby ci się wsparcie.

Zamarłam. Mama? Ta sama mama, która przez cały dzień udawała, że mnie nie ma?

– To dziwne, bo tu nikt nie sprawia wrażenia, jakby zauważył, że w ogóle żyję – wyszeptałam. – Wszyscy są zajęci sobą. Nawet mama. Zwłaszcza mama.

Ola zacisnęła usta. A potem wypaliła:

– Mama nie radzi sobie z tobą, Kinga. Mówiła, że od roku jesteś jak cień. Że czeka, aż się otworzysz, ale nie wie, jak do ciebie podejść.

Zabolało. Tak zwyczajnie. Głupio. Do trzewi.

– A może nie musi podchodzić? Może wystarczyłoby, żeby się odezwała? – odpowiedziałam gorzko.

W tym momencie mama weszła do pokoju z kolejną porcją pierników. Przez chwilę patrzyła na nas w ciszy, jakby wyczuła, że rozmawiamy o niej.

Wszystko w porządku? – zapytała.

Spojrzałam na Olę, potem na mamę.

– Nie. Ale może wreszcie będzie.

Niepotrzebna prawda

Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich pokoi albo krzątali się w kuchni. Mama myła naczynia z babcią, ciotka zniknęła z telefonem, a Anka udawała, że usypia dzieci w salonie. Zostałyśmy tylko my – ja i Ola – przy migoczącej choince. Ramka ze zdjęciem leżała na stole. Patrzyłyśmy na siebie z niej – dwie dziewczyny z tamtego czasu, uśmiechnięte, nieświadome, że życie zrobi z nas wrogie sobie siostry.

– Powinnam ci była powiedzieć, że byłam z nim na kawie – zaczęła nagle. – Z twoim byłym. To było już po wszystkim. Nie wiedziałam, że wtedy jeszcze cię bolało.

Serce mi stanęło. Zamarłam, nie mogąc uwierzyć, że to właśnie to chciała mi teraz powiedzieć. W tę noc. Przy tym stole.

– I po co mi to mówisz? – spytałam, nie kryjąc bólu. – Żeby się oczyścić?

– Nie. Żeby przestać się wreszcie bać ciebie. Bo bałam się, że już nigdy nie będziemy mogły być siostrami.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko w światełka choinki, jakby miały mi powiedzieć, co z tym zrobić. Tego wieczoru nie było cudu. Nie przytuliłyśmy się, nie płakałyśmy w ramionach, nie wybaczyłyśmy sobie wszystkiego. Ale zostałam przy stole. Zostałam i wysłuchałam. Czasem to jedyne, co można zrobić, zanim się znowu zaufa.

Kinga, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama