Reklama

Tak się jakoś złożyło, że nie znalazłam czasu, by się z kimś związać. Niby byli jacyś tam faceci na studiach, ale kiedy dostałam staż w dużej korporacji, o którym nawet nie marzyłam, wszystko to zeszło na drugi plan. Wbrew moim obawom, wszyscy tam doceniali moją pracę i zaangażowanie. Nie było momentów, w których parzyłam kawę czy sprzątałam bałagan przełożonych – od samego początku trafiłam pod skrzydła równej babki, która przeprowadziła mnie przez karierę szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać.

Nie miałam czasu na związek

Po stażu dostałam stałe zatrudnienie, a potem otrzymywałam awans za awansem. Jak się okazało, spodobałam się jednej z najważniejszych osób w firmie i widziała mnie u swojego boku. No i tak zostałam dyrektorką działu kreatywnego, a moje starania zdecydowanie mi się na tym stanowisku opłaciły.

Kiedy poczułam, że moja sytuacja życiowa jest już stabilna, skończyłam dwadzieścia osiem lat. Rodzice zgodnie truli mi, że powinnam założyć rodzinę, pomyśleć o dzieciach.

– Widzisz, Jolcia ma już trójeczkę – tak, to był ulubiony argument mojej matki – czereda dzieci mojej starszej o dwa lata siostry. – Teraz wszyscy czekamy na wnuki od ciebie. A ty nawet żadnego partnera nie masz!

Nie, żebym czuła presję, ale uznałam, że mogę rozglądać się dookoła siebie nieco uważniej, może nawet pójść na kilka randek. Nim jednak podjęłam ostateczną decyzję, idealny kandydat na przyszłego męża napatoczył się sam.

Krystian wydawał się tym jedynym

Poznałam go przypadkiem, w barze. Jakoś tak się zagadaliśmy i nie mogliśmy się rozstać. Poczułam się, jakbym znalazła bratnią duszę – taką naprawdę od serca, z którą rzeczywiście mogłabym dzielić życie. Spotkaliśmy się jeszcze kilkukrotnie, a potem zdecydowaliśmy się zacieśnić relację. Moi rodzice oczywiście nie posiadali się ze szczęścia i od razu nalegali, żebym przedstawiła im Krystiana.

Wreszcie jakiś mężczyzna! – powtarzała z radością matka. – Już myślałam, że się nigdy nie doczekamy, Andzia!

Przełknęli nawet jakoś fakt, że Krystian w zasadzie nie chciał się żenić, a i mnie na tym jakoś szczególnie nie zależało. Papierek przecież nie świadczył o uczuciu czy jego sile. No i byliśmy razem, całkiem szczęśliwi, a przynajmniej mnie się tak wydawało.

Kariera okazała się ważniejsza

Po około roku związku Krystian zaczął namawiać mnie na dziecko. Ja co prawda nie uważałam, żeby macierzyństwo było czymś złym, ale wciąż poświęcałam dużo czasu pracy. Wraz z ostatnim awansem otwarły się przede mną nowe możliwości, których w żadnym wypadku nie chciałam zmarnować. Cały czas odkładałam to na później i na później, aż… w końcu się o to pokłóciliśmy. I to porządnie.

Ty w ogóle nie myślisz o nas – zarzucił mi Krystian. – Tylko praca i praca.

– Wiedziałeś, jaka jestem – stwierdziłam, coraz mocniej poirytowana. – Po co się ze mną wiązałeś, skoro ci to nie odpowiadało?

Prychnął.

– Bo myślałem, że coś się zmieni – przyznał. – Że ty zmienisz się przy mnie. Że może… nie miałaś dziecka, bo nie znalazłaś dla niego odpowiedniego ojca. Ale teraz widzę, że się pomyliłem.

Zamrugałam z niedowierzaniem.

Pomyliłeś się?

Pokiwał wolno głową.

– Tak, Andżelika – mruknął. Spojrzał mi w oczy. – Pomyliłem się. Przykro mi, ale to koniec. Chcę mieć kobietę, która chce rodziny, a nie ciepłej posadkę za dużo forsy.

I tak zakończyliśmy nasz cudowny związek, który mógłby być czymś naprawdę dobrym, gdyby nie rozjechały nam się priorytety. A może to i lepiej.

Pustka w domu mnie denerwowała

Od tego czasu byłam w domu całkowicie sama. Rzadko kto do mnie zaglądał. Matka trochę się obraziła za to rozstanie, zwłaszcza że bardzo się nastawiła na kolejną gromadkę wnuków. Ojciec w ogóle rzadko zaglądał, a Jola przecież nie miała czasu. Jeśli chciałyśmy się spotkać, zwykle umawiałyśmy się na mieście albo to ja wpadałam do niej.

Tuż po rozstaniu z Krystianem ta pustka w domu szczególnie mi doskwierała. Im dłużej siedziałam tam wieczorami, tym częściej się zastanawiałam, czy posłuchanie mojego byłego nie byłoby dobrym pomysłem. W końcu co by mi przeszkadzały dzieciaki? Z tymi od mojej siostry dogadywałam się całkiem nieźle, choć przyznam, że dość rzadko je widywałam ze względu na pracę i małą ilość czasu wolnego.

W takich chwilach zastanawiałam się, czy byłabym dobrą matką. Może mogłam się jakoś dogadać z Krystianem? Wiedziałam jednak, że powrót do niego jest niemożliwy, zwłaszcza że nasi wspólni znajomi twierdzili, że już się z kimś spotyka.

W tamtym czasie było mi naprawdę smutno, dlatego postanowiłam zajrzeć do rodziny.

Musiałam odwiedzić Jolę

Wyjazd do rodzinnego domu, do nadętej matki i zrzędliwego ojca wcale mi się nie uśmiechał. A że chodziło mi głównie o to, że wokół siebie mam pustkę i ciszę, uznałam, że najlepiej pojechać do siostry.

– Jola, robisz coś jutro? – spytałam, gdy tylko się do niej dodzwoniłam.

– A co ja mogę robić? – prychnęła. – Siedzę z dzieciakami, jak co dzień. No, a że jest sobota, to i Hubert nas zaszczycił swoją obecnością. Cudownie jest poczuć, że czasem ma się męża, nie?

Na chwilę mnie zatkało i nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć.

– No tak, tak – rzuciłam pośpiesznie, trochę skrępowana taką rozmową. – A masz coś przeciwko, żebym ja do was wpadła?

– No skąd! – od razu się ożywiła. – Na pewno będzie miło. Przyjeżdżaj!

Zrobiło mi się cieplej na sercu, że ktoś wreszcie cieszy się na moją wizytę. Do czasu.

Wizyta okazała się otrzeźwiająca

I rzeczywiście, przez jakiś czas, tak jak zapowiadała Jola, było miło. Chłopcy, Marek i Julek, pokazywali mi swoją ulubioną grę, a Oliwka radziła się w kwestii pierwszego makijażu. Później oglądaliśmy razem film i w sumie było naprawdę przyjemnie. Potem zaczęłam odczuwać pewne zmęczenie, natomiast dzieciaków jakby to nie dotyczyło. Dalej robiły wszystko na najwyższych obrotach, kompletnie nie przejmując się ani moim stanem, ani stanem swoich rodziców.

Powoli zaczynała boleć mnie głowa. Marek i Julek biegali dookoła stołu, udając Indian, Oliwka za to ćwiczyła jakiś układ choreograficzny, którego żadna z nas nie rozumiała. Jola nawet już nie patrzyła na dzieci, chyba już przyzwyczajona do tego rodzaju akcji, a Hubert mruczał co jakiś czas pod nosem, że nie słyszy telewizora. Dziwiłam się siostrze, że może czytać w tym hałasie, bo przeglądała jakieś czasopismo. Ja nie potrafiłam nawet pozbierać myśli. I… czy naprawdę w życiu tak bardzo mi tego brakowało?

– Ja chyba… będę wracać do siebie – wypaliłam w końcu.

Moja siostra poderwała głowę i otrząsnęła się gwałtownie, jakby wyraźnie czymś zaniepokojona.

– Już? Tak szybko? – wyglądała na mocno zdziwioną.

– Tak – uśmiechnęłam się przepraszająco. – Wiesz, mam teraz sporo pracy, muszę coś jeszcze zrobić w domu, także… było naprawdę miło, ale muszę się zmywać. Na razie, kochani.

Już nie będę narzekać

Wtedy, po powrocie do domu, rozwaliłam się na kanapie przed telewizorem, wcześniej jeszcze nalewając sobie lampkę wina. Roześmiałam się i przymknęłam oczy, rozkoszując się ciszą. Nie, stanowczo nie nadawałam się na matkę i nie miałam cierpliwości do dzieci. A nawet gdybym ją miała, byłaby to raczej cierpliwość krótkotrwała.

Może to okropne, ale koniec końców chyba cieszę się z tego, że jestem bezdzietną singielką. Na ogół pasuje mi moje życie, spokój i brak zmartwień. Czasem rzeczywiście czuję się trochę samotna i zapomniana. Nachodzą mnie wtedy myśli, co będzie dalej, gdy zostanę sama na starość i nie będę się miała nawet do kogo odezwać. Kto odziedziczy po mnie cały majątek?

Choć z początku usiłuję sobie odpowiadać na te wszystkie przykre pytania, po dłuższej chwili przypominam sobie o dzieciach Joli i o tym, z czym wiąże się ich wychowanie. Wtedy momentalnie wszystkie wątpliwości przechodzą mi jak ręką odjął i znów mogę się na spokojnie cieszyć się tym wszystkim, co mam, a przede wszystkim tym, czego nie mam. I chociaż rodzina zupełnie tego nie rozumie, nie zamierzam się przejmować.

Andżelika, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama