Reklama

Moje życie miłosne to doskonały scenariusz na film z gatunku tragikomedii. Straciłam już nadzieję na znalezienie prawdziwej miłości. Nie wiem, co jest ze mną nie tak, że przyciągam samych toksycznych facetów. Co jeden, to lepszy okaz, po prostu ręce opadają. Jestem po prostu załamana. Nie wierzę w to, że na tym świecie są jeszcze normalni mężczyźni.

Matka wywiera na mnie presję

Mam 33 lata i jeszcze nigdy nie zaznałam romantycznej miłości. Wszystkie moje dotychczasowe związki to jedno wielkie nieporozumienie – nie wiem nawet, jak mogłabym je nazwać. Faceci, w których się zakochiwałam, zawsze wystawiali mnie do wiatru. Żadnemu nie chodziło o głęboką, poważną relację, a jedynie o czerpanie korzyści dla siebie. Niczym magnes przyciągam niedojrzałych emocjonalnie nieudaczników szukających potulnej owieczki, która będzie im matkować i oczywiście ich utrzymywać. Mam dobre serce i jestem wrażliwa na ludzką krzywdę – to chyba dlatego jestem ciągle wykorzystywana. Jeszcze się nie nauczyłam, że powinnam mieć twarde cztery litery – cóż, najwyraźniej tak nie potrafię.

– Jak tam ci się układa z Andrzejem? – niedzielny obiad u rodziców i znów ten sam zestaw pytań.

– No nie układa się, zerwaliśmy.

– Jezus Maria, a to taki miły chłopak – westchnęła matka, patrząc na mnie z wyrzutem.

– Jak widać, niekoniecznie.

– A co takiego się stało, że kolejny chłopak cię rzucił?

– Różnica charakterów. Czy możemy nie drążyć tego tematu? - byłam już mocno zirytowana.

Nie miałam ochoty jej tłumaczyć, dlaczego rozstałam się z Andrzejem i że to ja mu podziękowałam za uwagę, a nie odwrotnie. Spotykaliśmy się kilka miesięcy. Niedawno odkryłam, że zdradza mnie na lewo i prawo. Po co miałam im o tym mówić? Zaraz zaczęłoby się gadanie, że to moja wina, a ja nie chciałam tych bredni słuchać. Rzecz jasna matka dalej drążyła temat.

– Jak ty to sobie dalej wyobrażasz? – nie kryła rozczarowania. – Latka ci lecą, a w takim tempie to ja się nigdy wnuka nie doczekam.

– Mamo, proszę, nie zaczynaj.

– Chyba mam prawo się martwić – fuknęła oburzona. – Jak będziesz tak wybrzydzać, to nigdy męża nie znajdziesz.

Moje związki to nieporozumienie

W tym momencie miałam dziką chęć wstać od stołu i po prostu wyjść, ale wbrew sobie zostałam. Byłam wściekła i musiałam gryźć się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego będę żałować. Kompletnie nie rozumiem mojej matki. Traktuje mnie okropnie. Ma takie parcie na wnuka, że świata poza tym nie widzi. W ogóle nie obchodzi jej to, czy jestem szczęśliwa. Najlepiej by było, gdybym wyszła za mąż za pierwszego lepszego kandydata i dorobiła się gromadki dzieci. Stękała, że przynoszę jej wstyd przed całą rodziną.

Jak na złość, zbliżała się Wielkanoc, więc wiedziałam, co się wydarzy. Tradycyjnie wszyscy zaczną mi dawać złote rady, o które nawet nie poproszę, a ja będę siedzieć niczym kołek i z przepraszającym uśmiechem tego słuchać. Nie pojmują, jak jest mi ciężko i że mam serdecznie dość frajerów, którzy pojawiają się w mym życiu. Owszem, chciałabym bardzo się ustatkować i założyć rodzinę, ale nie z byle kim. Niemniej najwidoczniej jestem skazana na drani i kłamców.

Nie znoszę świąt, ale nie potrafię głośno tego powiedzieć. Najchętniej zostałabym w domu i cieszyła się świętym spokojem, a nie uczestniczyła w tym pełnym hipokryzji cyrku. Podobnie jak kolacja wigilijna, tak i śniadanie wielkanocne to dla mnie koszmar. Zgodnie z przewidywaniami już na początku zostałam zasypana pytaniami o to, czy mam faceta i kiedy wreszcie wyjdę za mąż. Byłam bliska płaczu, ale przecież nie mogłam dać tym harpiom ani krzty satysfakcji. Znosiłam te upokorzenia od wielu lat, lecz w tym roku coś we mnie pękło. Czara goryczy się przelała. Dosłownie miałam wrażenie, że jeżeli zostanę tam jeszcze minutę dłużej, to eksploduję.

– Muszę wyjść – powiedziałam słabym głosem, nogi miałam jak z waty.

– Chyba żartujesz! – wykrzyknęła matka.

– Nie, mamo, nie żartuję – starałam się zachować spokój, pomimo że nie było to łatwe. – Do widzenia.

Nie jestem w stanie opisać ulgi, jaką poczułam, gdy opuściłam mieszkanie rodziców.

Nie jest łatwo zmierzyć się z prawdą

Matka wydzwaniała jak głupia, ale nie chciałam z nią rozmawiać. Wydarzyło się jednak coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Otóż odezwała się kuzynka, która była na tym niefortunnym śniadaniu. Wiedziałam o niej tylko tyle, że ma na imię Basia i jest moją rówieśniczką. Nie utrzymywałyśmy kontaktu. Niekiedy widywałyśmy się przy okazji rodzinnych uroczystości. Napisała, że bardzo jej zależy na rozmowie ze mną i poprosiła o numer telefonu. Spotkałyśmy się parę dni później.

– Proszę, nie odbierz tego źle, ale ja pragnę ci pomóc.

– Pomóc w czym?

– Wszytko ci zaraz wyjaśnię.

Ujął mnie jej spokój i duży urok osobisty. Przyznała, że doskonale mnie rozumie, bo jeszcze rok temu jej życie wyglądało identycznie. Trafiała na samych toksycznych facetów, a jakby tego było mało, inni wchodzili jej na głowę. Była już tym wszystkim do tego stopnia wyczerpana, że zaczęła szukać pomocy. Tak właśnie trafiła na terapię. Tam usłyszała, że to, ci się dzieje i jak wyglądają hej związku, to nie przypadek, a schemat. Nieustannie zadręczała się myślami, że to ona jest wybrakowana i niewystarczająca. Nie była świadoma, że funkcjonuje na autopilocie, czyli programie wgranym w dzieciństwie. Gdyby nie terapia, w dalszym ciągu powielałaby te schematy.

– Pomyślałam, że może potrzebujesz dowiedzieć się o tym, żeby coś zmienić.

Byłam w szoku, aczkolwiek z drugiej strony Basia pozytywnie mnie zaskoczyła. Już sam fakt, że ktoś szczerze się zainteresował się moimi problemami, był niezwykle pokrzepiający i podnoszący na duchu. Dostałam od kuzynki namiary na terapeutkę, z której usług korzystała. Przyznaję, że miałam ogromne opory w kwestii umówienia się na wizytę. Psychoterapia jawiła mi się jako czarna magia, nie miałam o niej zielonego pojęcia. Basia uprzedziła, że na początku będzie trudno, ale to normalne – grunt to się nie poddać. Cieszę się, że zdołałam się przełamać. Może dzięki temu zmienię swoje życie i znajdę tego jedynego.

Marta, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama