Reklama

Maryśka podskakiwała obok mnie i gadała jak najęta. Wychwalała wiosnę pod niebiosa, a nawet resztki pośniegowego błocka na chodniku jej nie przeszkadzały. Co chwilę ciągnęła mnie za rękę i pokazywała:

– No patrz, Agatka! Widzisz tego oczara? Ten pomarańczowy, a obok żółty. O tam, zerknij, zakwitł dereń! Jak ty możesz gadać, że jest szaro i buro, ślepa jesteś czy co?

– Nie wiedziałam, że w tym parku rośnie tyle fajnych krzaków – broniłam się. – Zazwyczaj go wymijam, jak jadę tą drogą.

– No i masz, o to chodzi – westchnęła. – A później marudzisz, że zima, zima i zima… Chodź no tu – podskoczyła do kolejnego krzaczka. – Musisz to powąchać.

Zerknęłam na moje buty z zamszu

Mina Marii była jednak zdecydowana, dlatego ostrożnie przeszłam po nasiąkniętej deszczem trawie i z pewną rezerwą powąchałam drobniutkie kwiatki w kolorze różu.

Ooo, ale pięknie pachnie! – wykrzyknęłam z podziwem.

– To kalina – odpowiedziała Maria. – No już, zmykaj do poradni, spotkamy się w tym miejscu za godzinę i trzydzieści minut – spojrzała przelotnie na zegarek. – I miej oczy szeroko otwarte. Słyszałaś, że Leonardo da Vinci kochał zimowe przechadzki i wypatrywanie kolorów? Uważał, że o tej porze roku jest najwięcej pośrednich barw! – rzuciła na odchodne, pomachała mi i zniknęła mi z oczu.

Leonardo, nie zdążyła o tym wspomnieć, był Włochem. Jestem pewna, że przechadzki we florenckiej zimie są zgoła odmienne od polskiego brodzenia w błocie i opadłych liściach. Ta kalina jednak, niczym nieoczekiwany podarunek… Dobra, zwolniłam tempo marszu, bo ciągle miałam trochę czasu w zapasie – popatrzę wokół siebie.

Ojej, psie odchody. I następne! Westchnęłam do siebie. Cóż, raczej nie zostanę artystką. W przychodni za to od razu rzuciły mi się w oczy zmiany – wszystko utrzymane było w odcieniach błękitu.

Na blacie spoczywała notatka od Tolka: „Ufam, że Ci odpowiada". Bez zwłoki dopisałam: „Ogromnie, wszelka nowość na miarę platyny", po czym wcisnęłam karteczkę pod kubek na ołówki. Zastanowiłam się, do czego to wszystko prowadzi w tych czasach zarazy, skoro taki tradycjonalista jak Tolek już po raz wtóry przemeblowuje biuro?

Może jeszcze po drodze wdycha jakieś chwasty, sunąc do fabryki? Stukot w drzwi wyrwał mnie z tych dumań i całe szczęście, bo byłam skłonna dorzucić parę zagadnień do naszego dialogu.

Do mojego gabinetu zawitała dwójka młodych ludzi

Wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych włosach oraz urocza, filigranowa blondynka. Emanująca od nich radość i energia sprawiły, że momentalnie wyprostowałam się na fotelu, zamiast, jak miałam to w zwyczaju, bezwładnie z niego zwisać niczym porzucone przez kogoś ciuchy.

Gestem zachęciłam ich, by spoczęli, a następnie przeprowadziliśmy wzajemną prezentację. Bianka i Robert stanowili małżeństwo od trzech lat. Jak sami przyznali z szerokim uśmiechem - miłosne zauroczenie dosięgło ich, gdy przebywali poza granicami kraju i właściwie od samego początku wiedzieli, że pragną dzielić ze sobą życie.

Dla starej wygii takiej jak ja, było to pokrzepiające

W dzisiejszych czasach młodzież wydaje mi się tak rozsądna i praktyczna, że niemalże zupełnie wyzuta z wszelkiej nuty romantyzmu.

– Dokładnie dwanaście miesięcy temu postanowiliśmy, że wracamy do kraju – powiedział Robert. – I wcale nie chodziło o to, że w Szkocji było nam niewygodnie. Po prostu doszliśmy do wniosku, że nigdy nie poczujemy się tam swojsko.

– Mieszkało nam się tam na tyle fajnie – dodała Bianka – że totalnie zaczęliśmy zadzierać nosa i zaczęło nam przychodzić do głowy: czemu by nie poszukać czegoś jeszcze lepszego? Dlaczego nie moglibyśmy znaleźć większej paczki znajomych i więcej okazji do rozwoju?

– No i jeszcze mieszkać w pobliżu krewnych – dodał małżonek, na co żona zrobiła niewyraźną minę.

– Ale wiesz, nadmiar opcji do wyboru to nie zawsze same plusy… Chyba właśnie to jest sedno kłopotu, z jakim tu przyszliśmy.

– Oj, to nie wszystko – zaprotestował Robert. – Mamy też na myśli różne obowiązki, z których czuliśmy się zwolnieni, gdy mieszkaliśmy o całe mile od tego miejsca.

– Widzisz, nasze światy są tak różne, jakbyśmy pochodzili z innych planet – powiedziała z westchnieniem Bianka. – Kiedyś ta odmienność była dla nas atutem, bo wiesz, inność kusi i intryguje. Ale teraz zaczyna się na nas mścić.

– Mnie nic nie dolega – Robert niedbale podniósł ramiona. – Sytuacja wygląda tak, a nie inaczej. Jestem dumny ze swoich wiejskich korzeni i wcale tego nie ukrywam. Za to Bianka to stuprocentowa mieszczka. Potrafi całą dobę nie wychodzić z domu, a wieczorem wyskoczy na jogging i już czuje się szczęśliwa.

– Przecież w Glasgow również wiodłeś taką egzystencję i jakoś specjalnie nie marudziłeś – wypomniała mu małżonka.

– No ale po co było zrzędzić, skoro i tak nie mieliśmy za bardzo wyboru? Zresztą, to nie do końca tak było. Zawsze jak przychodził weekend, to kombinowałem, żeby coś podziałać - nie kojarzysz już naszych wycieczek kajakiem?

– Strasznie mi przykro – Bianka dotknęła ramienia Roberta. – Może pani pomyśleć, że się sprzeczamy, ale my tak po prostu gadamy. A że drążymy ten temat już od jakiegoś czasu, to możemy w kółko rzucać te same teksty i nie dojść do porozumienia. To może niech tylko jedno z nas gada?

Powiedziałam, że ok, ale pod warunkiem, że będę mogła pytać każdego z nich i wtedy mi odpowiedzą. Przystali na to i popatrzyli po sobie.

– Powrót do kraju nie był do końca nieprzemyślanym pomysłem – powiedział Robert, wyjaśniając sprawę. – Na początku sprawdziliśmy, jakie są perspektywy zatrudnienia w okolicy. Poza tym Bianka dostała od taty mieszkanie, kiedy poszła na studia, więc mieliśmy gdzie mieszkać. No i trochę kasy odłożyliśmy, może nie jakieś kokosy, ale zawsze coś na czarną godzinę. Moim zdaniem na start było całkiem spoko.

– Pierwsze skojarzenie to, że chciał pan czegoś więcej, mam rację? – zapytałam zaciekawiona.

– Raczej po prostu czegoś innego – odparł, lekko unosząc ramiona. – Od dziecka śniłem o małym domku gdzieś na uboczu. Pragnąłem, żeby moje pociechy dorastały tak jak ja, w otoczeniu natury, a nie w betonowym labiryncie miasta.

– Powiedz mi szczerze, Bianko - zwróciłam się do niej - też marzysz o tych samych rzeczach?

– Jeśli chodzi o posiadanie dzieci, to zdecydowanie tak - odparła. – Jednak uwielbiam tę wygodę i łatwość dostępu do wszystkiego, jaką daje życie w mieście. Jako przyszła mama, doceniam też możliwość swobodnego wyboru placówki edukacyjnej czy dodatkowych aktywności dla maluchów. Nie mam nic przeciwko obcowaniu z naturą, ale w zupełności zadowoliłyby mnie regularne wypady za miasto na urlop czy weekendowe wyjazdy. Może na emeryturze byłabym gotowa, by osiąść gdzieś pod miastem w swojej willi i w spokoju zażywać zasłużonego odpoczynku.

– Zdecydowanie więcej możliwości kształcenia jest w mieście, no i dojazdy zajmują mniej czasu. W tym przypadku Bianka ma stuprocentową rację. Chodzi o to... – Robert zająknął się, a jego małżonka posłała mu przekrzywiony uśmieszek. – Sęk w tym, że nadarzyła się szansa, by spełnić moje pragnienia. Po tym, jak tata odszedł, mama chce przepisać na nas górną część domu, a w przyszłości, oby jak najpóźniej, odziedziczylibyśmy wszystko: dom, kawałek lasu i grunty. Dla mnie to świetna sprawa, zwłaszcza że mógłbym zaopiekować się mamą, której coraz trudniej samodzielnie funkcjonować... Żona jednak ma wiele wątpliwości. To dla nas niełatwe – pierwszy raz aż tak bardzo się nie zgadzamy.

– A czego konkretnie się pani boi? – spytałam. – Cała ta koncepcja wzbudza w pani lęk, czy może chodzi o jakieś szczególne kwestie?

Chcę to jasno powiedzieć – Bianka splotła ręce na blacie stołu. – Zmiany mi nie straszne. W końcu do Szkocji też się wybrałam dla odmiany, namówiona przez przyjaciółkę. Nowe przeżycia, William Wallace, potwór z jeziora Loch Ness… Miałam robotę i dach nad głową, nie działałam z desperacji, po prostu trochę mnie już nudziło dotychczasowe życie, no i byłam wciąż nie do końca pozbierana po ostatnim facecie. Więc czemu by nie ruszyć na wieś i nie spróbować czegoś innego? Ale słabo znam matkę Roberta i kto wie, jak nam się będzie układać. A do tego jeszcze jakieś pola, krowy… O rany, kto to wymyślił? Nie poślubiałam przecież rolnika!

– A skoro poruszyliśmy ten temat, to czy zechciałby pan zdradzić, dlaczego zdecydował się pan na wyjazd z kraju? – zwróciłam się do jej małżonka.

Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech

– Trafne pytanie z pani strony… Nie paliłem się do przejęcia ojcowizny, a ojciec, hm… Trudny i sztywny był z niego typ. Przystał na to, żebym poszedł na informatykę, bo i tak się na tym nie znał, ale oczekiwał, że potem wrócę i będę tyrał na roli.

– Taa – wymamrotałam, dostrzegając, jak jego małżonka znacząco obraca gałkami ocznymi. – Jakie jest pana zdanie na temat tego, jak potoczyły się sprawy?

– Da się rzec, że tata postawił na swoim po śmierci – Robert posłał mi lekki uśmiech. – Jednak nie jestem już tym samym młodzieniaszkiem, co dawniej. Trochę rzeczy widziałem, czegoś doświadczyłem i teraz to ja o tym decyduję. W dodatku chyba nadal nie planuję parać się rolnictwem, pewnie ograniczyłbym się tylko do domu i przydomowego ogródka. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.

– Jakby to pan wcześniej dobrze przemyślał, pogadał z matką i podjął jakieś postanowienia, to żonie łatwiej byłoby się na coś zdecydować, nie? – spytałam. – Chociaż wiedziałaby, na co może liczyć. Jak pani myśli, pani Bianko?

– Też coś! – prychnęła. – On wciąż tylko truje o obowiązkach syna albo roi o bursztynowym świerzopieku i dzięcielinie, ale nic konkretnego z tego nigdy nie wynika.

– Bo ty ucinasz każdą rozmowę na ten temat.

– Podsumowując, chyba nadszedł czas na sprecyzowanie planu działania, panie Robercie – powiedziałam, zerkając na jego żonę. – Jeśli pani małżonka zgodzi się go przeanalizować. Czy jest pani gotowa potraktować tę zmianę jako nowy, ekscytujący rozdział w swoim życiu?

Mogę spróbować, pod warunkiem że… – zawahała się przez moment. – Zdaję sobie sprawę z konieczności zainwestowania sporej sumy w remont domu, żeby osiągnąć akceptowalny standard, ale czemu od razu mowa o sprzedaży miejskiego mieszkania? Przyznaję, że kuszą mnie nowe wyzwania, ale bez popadania w desperację. Potrzebujemy mieć furtkę awaryjną, na wypadek gdyby coś poszło nie po naszej myśli.

– Ciężko nie przyznać pani racji – przytaknęłam. – Sytuacja jest dość skomplikowana i rozsądnie jest zachować jakieś zabezpieczenie. Jakie jest pana zdanie na ten temat?

– Cóż, sam nie jestem pewien – odparł z lekkim wahaniem w głosie, sprawiając wrażenie nieco nadąsanego.

Zastanawiałam się, czy zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nie podoba mu się to, że małżonka ma swój własny majątek, ale nie powiedział tego wprost, a ja nie miałam śmiałości, żeby w tym momencie dopytywać go o szczegóły. Wspomniał jedynie, że fundusze ze sprzedaży lokalu przyspieszyłyby remont domu, na co jego partnerka odparła, iż tak czy siak planuje pozbyć się kawałka ziemi.

– Wynajmujmy to lokum, a pozyskane środki przeznaczajmy na odświeżanie domu – kontynuowała swój wywód. – Aktualna sytuacja na rynku nie napawa optymizmem, a pozbywanie się teraz nieruchomości wiązałoby się z dużymi stratami. Poza tym czas leci nieubłaganie… Przyda nam się miejsce w mieście, kiedy dzieciaki zaczną chodzić do szkół. Nie chcę, by były ograniczone z powodu dużych odległości i niedogodnego położenia.

– Czy rozważasz w ogóle opcję, abyśmy wprowadzili się do mamy? – dopytał się Robert.

– No jeśli to dla ciebie takie ważne – Bianka głęboko odetchnęła. – Zdaję sobie sprawę, że to może być całkiem spoko, ale wiesz, wolę nie ryzykować i nie niszczyć naszych relacji. Przecież non stop słychać o jakichś problemach, gdy mieszka się pod jednym dachem z rodzicami…

– Te plotki docierają również do moich uszu, nie jestem odcięty od rzeczywistości. Jednak matka zawsze prezentowała odmienne podejście niż ojciec, nie narzucała swojej woli. Darzy cię sympatią i sądzi, że twój wpływ pomógł mi się ogarnąć. Wspominałaś też o swoich pragnieniach, by nasze pociechy mogły cieszyć się obecnością babci, mam rację? – odparł jej współmałżonek. – Kto wie, być może twoi bliscy zaczęliby wpadać do nas częściej, gdyby mieli zapewniony nocleg?

– Faktycznie, ciężko ocenić – przyznała. – W końcu są w młodym wieku, a braciszek zaledwie parę lat temu opuścił rodzinne gniazdko, więc nareszcie mają okazję zaczerpnąć świeżego powietrza i cieszyć się życiem po swojemu.

– To świetnie, że zdecydowaliśmy się do pani wpaść – stwierdził Robert, żegnając się. – Blanka nie była do tego przekonana, sądziła, że powinniśmy sami sobie z tym poradzić.

– Jestem przekonana, że prędzej czy później doszlibyśmy do porozumienia – jej śmiech rozbrzmiewał w powietrzu.

– Tylko jak długo musielibyśmy na to czekać? Posłuchaj, Robert – objęła go niespodziewanie. – Nadal uważam, że nie istnieją trudności, z którymi sobie nie poradzimy.

No cóż, trzymałam za nich kciuki, aby ta wiara zawsze im towarzyszyła.

Dom na prowincji?

No cóż, to brzmi całkiem przyjemnie, ale ja muszę zadowolić się perspektywą kolejnego sezonu z Marysią na jej działce. Spojrzałam na zegarek i o rany, już jestem spóźniona, a ona pewnie już czeka w parku. Znowu będę musiała zachwycać się jakimiś chwastami, a potem zaciągnie mnie na zakupy do sklepu ogrodniczego.

Niby już zamówiłyśmy nasiona online, ale ona ciągle uważa, że prawdziwe skarby znajdzie dopiero w sklepie. Ech, każdy przeżywa przygody na miarę swojego wieku i możliwości!

Agata, 45 lat

Czytaj także:
„Z dnia na dzień straciłem ukochaną pracę. Ciepła posadka zmieniła się w targanie paczek na czwarte piętro bez windy”
„Po latach oszczędzania każdej złotówki mogliśmy spełnić marzenie. Jak zwykle mąż wolał połechtać swoje męskie ego”
„Marzyłam o potomstwie, ale moja matka kazała mi najpierw nacieszyć się życiem. Bawiłam się, a zegar biologiczny tykał”

Reklama
Reklama
Reklama