„Córka olała włoską wyspę i wybrała wieś cuchnącą gnojówką. Udowodnię naiwniaczce, że wlazła w bagno”
„Mogła zwiedzić niemal każdy zakątek globu, ale zamiast podziwiać majestatyczne piramidy w Egipcie czy skaliste klify Majorki, preferowała sielankową wieś. Uwielbiała łąki, wiekowe chaty, puchate króliczki i proste huśtawki wykonane z desek”.

Dzieciństwo upłynęło mi bez luksusowych wczasów, ponieważ rodzice nie mieli zbyt dużo pieniędzy. Moi rówieśnicy spędzali letni czas na plażowaniu, wyprawach w Tatry, zorganizowanych obozach czy nawet podróżach poza Polskę. Mnie natomiast co roku czekały wakacje u cioci na wsi, która była siostrą mojej mamy.
No cóż, atrakcji na wsi u dziadków to raczej za wiele nie było. Stary dom nie oferował żadnych luksusów czy udogodnień. Moja mama, gdy tylko nadarzyła się okazja, wyrwała się stamtąd w świat. Ciotka natomiast nigdzie się nie ruszała. A mnie, jakby za jakąś pokutę, co roku okupowałam czyjeś grzechy, wysyłali tam na letni wypoczynek.
Byłam wtedy wkurzona i pełna rozczarowania. Bo kolejny raz nie będę się miała czym popisać przed dziewczynami. Bo znowu czeka mnie ta sama wioska, gdzie nic się nie dzieje, ciotka taka jak zawsze, kury, rzeczka i krówka...
Zachowała dla siebie skrawek łąki
Większość gruntów ciotka oddała w użytkowanie innym gospodarzom, ponieważ osobiście nie miała możliwości zajmowania się nimi. Zostawiła sobie jedynie skromną działkę, wystarczającą na niewielki ogród przy domu, gdzie mogła hodować warzywa oraz posadzić parę drzew owocowych: trochę jabłoni i grusz, jedną czereśnię oraz jedną śliwkę. Oprócz tego zachowała dla siebie skrawek kwiecistej łąki – idealne miejsce, by rozciągnąć się na kocu i zażywać słonecznych kąpieli.
Spośród zwierząt, które ciocia posiadała w swoim obejściu, była dorodna krówka oraz parę kur. Do tego dochodziły dwa kociaki i psiak. No i tyle z tego inwentarza. Dla małej dziewczynki, a potem dla nastolatki nie było w tym gospodarstwie za wiele zajęcia. Przede wszystkim więc… umierałam z nudy.
Nudząc się coraz bardziej, stawałam się coraz bardziej bezczelna. Buntowałam się, ignorując zarówno prośby, jak i polecenia, znikając na całe dnie bez słowa wyjaśnienia, gdzie się wybieram, z kim spędzam czas i kiedy planuję wrócić. Pewnego razu prawie doprowadziłam ciotkę do ataku serca, gdy schowałam się nad rzeką, a ona sądziła, że się utopiłam. Kiedy w końcu się odnalazłam, ciocia przywitała mnie płaczem.
– Tak bardzo się o ciebie martwiłam… Mój Boże, bałam się, że będę musiała poinformować twoją mamę… że cię nie upilnowałam…
Przyznaję, że nieźle się wtedy wystraszyłam, zastanawiając się, czy ciotka doniesie wszystko rodzicom. Ale wiecie co? Adela trzymała buzię na kłódkę. Ani mru–mru. To była nasza tajemnica. Jej przerażenie i mój głupi, nieczuły dowcip.
Nigdy wcześniej nie miała okazji odwiedzić wiejskich terenów, choć zdążyła już zobaczyć Majorkę i Egipt…
Po zdaniu egzaminu dojrzałości, rozpoczęłam swoje pierwsze kroki w świecie pracy. Zajmowałam się dystrybucją materiałów reklamowych. To nie było jakieś wybitne zajęcie, a zarobki pozostawiały wiele do życzenia, jednak udało mi się zaoszczędzić wystarczająco, by sfinansować jednotygodniowy, niezbyt wyszukany pobyt nad Bałtykiem. Moje pierwsze, naprawdę zasłużone wakacje…
Kwaterę, którą udało mi się znaleźć, trudno było nazwać przytulną – pozbawiona światła klitka, o zapachu wilgoci i pleśni, a w butach gościły nawet karaluchy. Ale wtedy zupełnie mnie to nie obchodziło. Temperatura wody w Bałtyku przyprawiała o dreszcze, niebo prawie bez przerwy zasnuwały deszczowe chmury, a ceny jedzenia przyprawiały o zawrót głowy.
Takie miałam wyobrażenie o idealnym urlopie nad Bałtykiem. Mimo to, nie poddawałam się i kontynuowałam swoją pracę, ciułając kasę na następne wypady. Kiedy wojaże za granicę zrobiły się tańsze i dostępne na kieszeń przeciętnego Nowaka, przesyłałam bliskim gorące buziaki z Italii, Iberyjskiego Półwyspu czy Hellady.
Ciocia była wniebowzięta
Kiedy składałam podpis na urokliwych widokówkach, chciałam, aby wszyscy je oglądali i podziwiali, żeby zazdrościli mi tych wakacji. Zapierające dech w piersiach widoki, pyszności na talerzu, słoneczko w zenicie… Przestałam odwiedzać ciocię Adelę, bo niby z jakiej racji, skoro mogłam wybierać spośród tylu innych możliwości. No i potem zwyczajnie brakowało mi czasu. Fuchy tu i tam, nauka na uczelni, stałe zatrudnienie, facet, który mi się oświadczył, cztery kąty, mały brzdąc…
Weekendy zazwyczaj mijały w mieście, a o dłuższym urlopie można było tylko pomarzyć. Poza tym dom ciotki był dość spartański – woda ledwo co leciała z kranu, a do gotowania nadal używało się otwartego ognia. Pewnego razu Zosia dostała zadanie napisania wypracowania o życiu na wsi. Problem polegał na tym, że jedyne, co wiedziała o wsi, pochodziło z programów telewizyjnych.
– Adela wciąż mieszka tam, gdzie kiedyś. Odwiedźcie ją, na pewno będzie zadowolona z waszych odwiedzin – namawiała mama.
Zerknęłam na swojego współmałżonka, który tak samo jak ja nie przepadał za wiejską atmosferą, ale cóż, czasem trzeba się poświęcić, żeby dziecko mogło odrobić pracę domową… Zadzwoniliśmy do cioci, która była wręcz wniebowzięta – zupełnie jakby tych długich lat, kiedy się nie widywaliśmy, w ogóle nie było – i na najbliższy weekend zaprosiła nas do siebie.
– Domek wygląda jak z muzeum! – wykrzyknęła Zosia zaraz po przyjeździe, nie kryjąc swojego entuzjazmu.
– Nie mów tak, ciocia może poczuć się urażona – próbowałam uspokoić córeczkę.
Adela tylko parsknęła śmiechem.
– Niech sobie gada, skoro to szczera prawda. Tutaj faktycznie wszystko przypomina skansen, słoneczko, ze mną włącznie.
Nic się w niej nie zmieniło
Objęła ramionami Zosię, choć dopiero co ją poznała. Wtedy olśniło mnie, że identycznie przytulała również mnie i przemawiała do mnie w ten sposób, dopóki jej na to przyzwalałam. Nic się w niej nie zmieniło – ten sam promienisty uśmiech, brzmiący tak samo głos i ta niezmieniona życzliwość. Wyglądała identycznie jak dwadzieścia lat temu. W tamtych czasach zdawała mi się być okropnie wiekowa, a miała ledwie nieco ponad trzydziestkę...
Gdy przyjechaliśmy, w mieszkaniu na stole stało już przygotowane jedzenie, mimo że prosiliśmy, żeby ciotka nic nie szykowała. Mówiliśmy, że sami coś przywieziemy.
W jednej z najlepszych cukierni w okolicy, jak mówią, kupiłam jakieś ciasto. Lecz gdy gospodyni zaserwowała własnoręcznie przyrządzone wiśniowe ciasto oraz drożdżówki z domowymi powidłami, to moje sklepowe wypieki już nikogo nie kusiły. Mnie zresztą też.
Później ciocia zabrała Zochę na wycieczkę po podwórku, a my poszliśmy razem z nimi. Oprócz krowy i kur, zobaczyliśmy też kozę i sześć królików w klatkach.
– Kiedyś pomyślałam, żeby je chować na mięso i futro, ale sama nie dałabym rady ich uśmiercić, kiedy tak słodko spoglądają – mówiąc to, ciocia pogłaskała jednego z królików, którego wzięła na ręce. Przytulił się do niej niczym mały piesek. – Masz, idealny do pieszczot… – powiedziała, wręczając zwierzątko Zosi. – Nie obawiaj się, ona wprost przepada za głaskaniem, taka przymilna. O, a tutaj jest huśtawka. Twoja mama często się na niej bujała...
– Kurczę, toż to identyczne siedzisko!
– Ano właśnie, to na nim swoim tyłkiem siedziałaś – zachichotała Adela.
– Wczoraj tylko sznurki podmieniłam na świeżutkie, żeby stabilnie wszystko trzymało. Śmiało możesz się, mała, pobujać.
Zośka była pochłonięta zabawą
Rozsiadłam się wygodnie na huśtawce i wprawiłam ją w ruch. Cofnęłam się myślami do czasów, gdy sama byłam małą dziewczynką. Ogarnęła mnie przemożna chęć, by znów nią być… Tymczasem Zośka była pochłonięta zabawą. Hasała po ogrodzie, skubiąc dojrzałe owoce prosto z gałęzi.
Goniła się z kotami, biegała z psem po trawie, zaglądała do królików, a potem do krowy i kozy, by przyjrzeć się ich niezwykłym, podłużnym oczom. I tak w kółko, aż znów wracała do sadu. Ja w tym czasie nieprzerwanie bujałam się na huśtawce…
Kiedy tata Zosi pomagał cioci w naprawie kapiącego kranu, ja zabrałam naszą pociechę na spacer w okolice pobliskiej rzeczki. Wspominałam jej, że w czasach mojego dzieciństwa, regularnie spędzałam tu letnie miesiące, ponieważ moich rodziców nie było stać na takie wczasy, jakie my fundujemy sobie obecnie. Zatem przez całe wakacje, mogłam oddawać się wyłącznie tym samym przyjemnościom, którym nasza córka oddawała się dziś przez zaledwie parę godzin.
– Całe wakacje? – Zosia nie kryła zaskoczenia.
– Tak, od początku do końca. Możesz sobie tylko wyobrazić, jaka to była nuda… – odparłam z westchnieniem.
– Jejku, ja bym mogła tylko o tym pomarzyć! – Zosia aż podskakiwała z wrażenia. – Mamuś, to byłyby najwspanialsze wakacje pod słońcem! Zapytasz ciocię, czy też mogłabym do niej wpaść i spędzić u niej ferie tak jak ty? Może chociaż na parę dni? No zapytasz ją o to, prawda?
– Naprawdę? – byłam zaskoczona, że moja córka faktycznie mogłaby tego pragnąć. – Bez telewizji, bez komputera i telefonu?
– Naprawdę! Przez całą dobę huśtałabym się do woli. No i są tam pieski, kotki, króliczki! Nikt inny nie posiada prawdziwych króliczków do miziania! A koteczki mogłyby spać ze mną w łóżku. I jadłabym codziennie to pyszniutkie ciacho. Piłabym mleczko prosto od krówki! Tutaj prawie nie ma ruchu samochodowego, jest za to rzeczka…
– Hm, co do tej rzeczki to jednak byłabym ostrożna… – szepnęłam pod nosem.
– I można bez przerwy biegać po polance. Nie trzeba wdrapywać się po szczytach. Ani próbować tych dziwacznych przysmaków za granicami kraju.
Ostatnio moja ośmioletnia córka pozwoliła mi spojrzeć na pewne sprawy z zupełnie innej perspektywy. Coś, co przez całe dzieciństwo i lata młodzieńcze traktowałam jak zmorę, dla niej stanowiło spełnienie najskrytszych pragnień. Mogła podróżować po całym globie, podziwiać egipskie piramidy czy skaliste brzegi Majorki, ale wolała rodzimą wieś z sielską łąką, starym domkiem, puchatymi króliczkami i prostą huśtawką zbitą z deski. No i tę totalną wolność, którą tam miała.
Mogłam robić dosłownie wszystko
W tamtych czasach nie zdawałam sobie sprawy, jak wspaniałą swobodę miałam w trakcie tych pozornie nudnych wakacji. Mogłam robić dosłownie wszystko, na co tylko przyszła mi ochota. Albo po prostu leniuchować. Nikt nie wywierał na mnie presji, by cokolwiek robić. To ode mnie zależało, czy wylegiwałam się w łóżku do samego południa, czy od bladego świtu bujałam się na huśtawce. I żaden lichwiarz nie kazał mi płacić dyszki za dziesięć minut huśtania. Jedzenie miało swój smak, woń i barwę.
– Przysięgnij, że poprosisz ciocię o pozwolenie! – nie odpuszczała Zosia.
– Daję słowo.
Wywiązałam się z obietnicy, a ciocia Adela była poruszona faktem, iż wolimy pobyć trochę z nią, starszą panią, w jej prastarym domu, niż udać się gdzieś na antypody świata i oglądać tamtejsze dziwy. No cóż, jakoś przestały być tak kuszące. Niekiedy największy cud jest tuż obok, niedostrzegany, bo na wyciągnięcie dłoni.
W minione wakacje, a także przez parę następnych sezonów, nie było miejsca na wyjazdy z pełnym wyżywieniem, dalekie podróże, oglądanie zabytków czy jedzenie w hotelu na rozkaz. W zamian pojawiło się jednak dużo radości, frajdy, a jednocześnie wyciszenia i odpoczynku, co absolutnie nie stało ze sobą w sprzeczności. Pojawiła się też nauka odróżniania różnych rodzajów roślin uprawnych po wyglądzie ich kłosów, a także drzew na podstawie kształtu liści.
Plecenie wieńców z kwiatów. Chlapanie w strumieniu, który aktualnie przypominał raczej strumyczek. Gdy minął równy miesiąc, Zocha i ciocia zjednoczyły siły, by Zosia została na wsi jeszcze przez kolejne dwa tygodnie. Jeśli taka była jej wola… Całkowicie ją rozumiałam.
Zosia skończyła już piętnaście lat, a nadal przepada za wsią. Śni o tym, by w przyszłości zostać lekarzem weterynarzem i najprawdopodobniej zrealizuje ten cel.
Wioletta, 37 lat
Czytaj także:
„Koleżanka śliniła się na widok przystojniaka z pracy. Zdesperowana dzierlatka nie ma u niego szans, lecz ja, to co innego”
„Na halloweenowej imprezie firmowej zawrócił mi w głowie tajemniczy Zorro. Tej nocy odłożyłam na bok ostrożność”
„Tyrałem na dwa etaty, żeby żona miała na kosmetyczkę. Tak mi dziękowała, że aż opowiadała o tym sąsiadowi w łóżku”

