Reklama

Jeszcze półtora roku temu ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Mąż ledwo zipiał na budowie, ja dorabiałam sprzątaniem w biurach, a nasza córka studiowała zaocznie i robiła w weekendy na kasie. Wszystko było wyliczone – bułki, prąd, najtańszy szampon. I nagle – bach. Jakby ktoś przekręcił wajchę. Nowe życie, nowy standard, nowi my. A wszystko dzięki naszej Dominice, która potrafiła zakręcić się wokół nie byle kogo – bogatego biznesmena, co chyba w życiu nie jadł mortadeli. Od tego czasu wszyscy żyjemy jak pączki w maśle.

Nic nie zapowiadało luksusów

Dominika zawsze była zaradna. Od dziecka potrafiła wydębić coś od babci, załatwić sobie dodatkowe kieszonkowe albo wyciągnąć od koleżanki sukienkę na imprezę. Ale nie sądziłam, że ta jej smykałka do życia kiedyś naprawdę odmieni naszą codzienność. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w bloku z wielkiej płyty. Trzecie piętro bez windy, zimą grzejniki ledwo działały, a latem dach nagrzewał się jak patelnia. Ja sprzątałam w dwóch biurach, a mąż łatał dziury w asfalcie – dosłownie. Pracował w drogowce, przychodził do domu cały w pyle, z łokciami jak papier ścierny.

Dominika studiowała zaocznie zarządzanie, chociaż wcale jej to nie interesowało.

– Mamo, dyplom to tylko papierek. Ważne, żeby się ogarnąć w życiu – powtarzała.

I rzeczywiście się ogarniała. Pracowała w weekendy w hipermarkecie, a w tygodniu coś tam dorabiała przy kampaniach reklamowych. Czasem wracała z próbki perfum, innym razem z paczką zdrowych batonów. Aż zaczęła się spóźniać. Często nie wracała na noc, mówiła, że nocuje u koleżanki, że była na zdjęciach do reklamy, że szef od kampanii ma willę pod miastem i że tam czasem coś ogarniają...

Zaniepokoiłam się. Dziewczyna ma dwadzieścia dwa lata, a zachowuje się, jakby kręciła się w jakimś luksusowym serialu.

Dominika, ty się w nikim nie zadurzyłaś? – spytałam kiedyś niby mimochodem. A ona wtedy tylko się uśmiechnęła i powiedziała:

– Mamo, gdybyś wiedziała...

Pierwsze plotki, pierwszy szok

Zaczęło się od sąsiadki z dołu, tej, co zawsze wszystko wie pierwsza.

– Pani Jadzia, to pani córka dzisiaj wysiadała z czarnego mercedesa pod blokiem? – zapytała niby niewinnie, ale ja już czułam, że coś wisi w powietrzu.

– Może ktoś ją podwiózł z pracy – odparłam szybko, chociaż w środku zrobiło mi się gorąco.

Sama jej nie widziałam, ale wieczorem Dominika wparowała do kuchni z uśmiechem od ucha do ucha. W ręce torba Michaela Korsa. Prawdziwa. Poznałam, bo raz oglądałam podobne w internecie, kiedy śniłam na jawie o luksusach.

– Co to za torba? – spytałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Aaaa, prezent – machnęła ręką. – Takie tam. Za to, że pomagam przy jednym większym projekcie. Sponsorzy sypnęli groszem.

– Ale co to za projekt?

– Mamo, nie interesuj się. I tak byś nie zrozumiała – rzuciła, z uśmiechem zbyt pewnym siebie jak na dziewczynę, która jeszcze pół roku temu liczyła, czy starczy jej na bilet miesięczny.

Nie chciałam robić afery, ale intuicja mi nie dawała spokoju. Kilka dni później sąsiadka znów zaczepiła mnie pod klatką.

– Widziałam ją z jakimś panem pod restauracją na rynku. Starszy, przystojny, siwy. Ale drogi zegarek, garnitur… I trzymał ją za rękę.

Wracając do mieszkania, czułam, jak nogi mam jak z waty. Weszłam, zamknęłam drzwi i przez chwilę tylko stałam, patrząc na puste buty Dominiki w przedpokoju. Czułam, że coś się zmienia. I że to dopiero początek.

Podjechała nowym samochodem

Nie minął miesiąc, a pod blokiem zaczęła parkować nowa mazda. Czerwona, błyszcząca, prosto z salonu. Dominika wróciła nią pewnego popołudnia i nawet nie próbowała udawać, że to pożyczone auto.

– Ładna, co? – rzuciła nonszalancko, wysiadając w obcasach, których obcas miał więcej klasy niż całe nasze mieszkanie.

– Skąd ty ją masz?! – wybiegłam na klatkę boso, w rękach ściereczka, bo właśnie szorowałam kuchenny blat.

– To tylko leasing, spokojnie. Mam umowę na współpracę, muszę się dobrze prezentować – odparła bez cienia zawahania.

Z kim ty, do cholery, współpracujesz? – nie wytrzymał mój mąż, który akurat wrócił z roboty, cały jeszcze w piasku z ulicy.

– Z kimś, kto wierzy w mój potencjał – odpowiedziała spokojnie Dominika i minęła nas, jakby nic się nie stało.

Wieczorem wybuchła awantura. Mąż krzyczał, że nie po to haruje jak wół, żeby jego córka robiła z siebie luksusową dziewczynkę bez zasad. Dominika nie ustępowała. Twierdziła, że nic złego nie robi, że ma prawo żyć po swojemu, że nie będzie się tłumaczyć każdej złotówki, którą dostanie.

– Jestem dorosła. Robię, co chcę. I nie kradnę, więc dajcie mi święty spokój – rzuciła w końcu i zatrzasnęła się w pokoju.

Siedzieliśmy wtedy z mężem przy kuchennym stole, on zaciśniętą pięścią na blacie, ja z głową opartą o ręce. W środku mnie gotowało. Nie wiedziałam, czy jestem bardziej wściekła, czy bardziej przestraszona. Bo coś mi mówiło, że ta mazda to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Święta jak z bajki, tylko czyjej?

W grudniu wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko. Dominika przyjechała do nas z nowym partnerem. Przedstawiła go tak po prostu, jakby mówiła o koleżance z uczelni.

– Poznajcie, to Robert – powiedziała, a za nią wszedł elegancki mężczyzna, miał pewnie pięćdziesiątkę na karku, może więcej, z zegarkiem droższym niż nasz samochód i zapachem, który zostawał w przedpokoju na pół godziny po nim.

Zamknęłam oczy. Przez sekundę chciałam wierzyć, że to tylko kolega z pracy. Ale nie musiałam długo czekać.

– Dzień dobry państwu. Słyszałem o was wiele dobrego – powiedział uprzejmie i wręczył nam dwa pudełka: jedno z drogim alkoholem, drugie z pralinkami, których nazwy nawet nie umiałam wymówić.

Dominika zachowywała się przy nim jak dama. Żadnych fochów, żadnych trzaskających drzwi. Siedziała przy stole prosta, grzeczna, elegancka. Ja patrzyłam na nią i nie wierzyłam, że to moja córka. A może nigdy jej nie znałam? Robert był czarujący. Mąż przez cały wieczór siedział zacięty, prawie się nie odzywał, ale ja słuchałam, jak opowiadał o swoich firmach, o podróżach, o tym, że Dominika pomaga mu przy marketingu. A potem dodał coś jeszcze:

– Mam nadzieję, że kiedyś będziecie mnie traktować jak rodzinę. Bo ja już traktuję Dominikę jak swoją kobietę.

Wtedy zrozumiałam, że to nie jest przejściowa historia. On był gotów na wszystko. A ona... wyglądała, jakby wreszcie była dokładnie tam, gdzie zawsze chciała być.

Prawda wychodzi na jaw

To był piątkowy wieczór, kilka tygodni po świętach. Siedziałam sama w kuchni, obierając ziemniaki, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam z niedbale zarzuconym szalem na ramionach i zobaczyłam Agnieszkę – dawną koleżankę Dominiki z liceum. Cała zapłakana, z podkrążonymi oczami i butami ubłoconymi aż po kostki.

– Możemy porozmawiać? – zapytała bez wstępów.

Zaparzyłam herbaty i usiadłyśmy. Wcisnęła mi w rękę jakieś wydruki z internetu, zdjęcia z Instagrama, komentarze z Facebooka. Na wszystkich Dominika. W futrze, w Dubaju, w Monako, na jachcie. Ale podpisy nie zostawiały wątpliwości: „Kolejna wyprawa z Robertem. Nie wstydzę się kochać starszego mężczyzny, który mnie szanuje i stawia na piedestale”.

– Ona się sprzedała, pani Jadwigo. I to dosłownie. To nie jest chłopak, to facet, który kiedyś miał żonę, a teraz sponsoruje dziewczyny. Tylko jedna mu się zakręciła pod skórą mocniej. Pani córka – powiedziała Agnieszka cicho.

Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Chciałam powiedzieć, że kłamie. Ale to, co pokazywała, mówiło samo za siebie. Robert był majętnym rozwodnikiem, znanym z różnych towarzyskich kręgów. Dominika znalazła sobie miejsce u jego boku i dobrze się tam urządziła. Tylko że... przez ostatnie tygodnie, odkąd Robert pojawił się w jej życiu, nasze życie naprawdę się zmieniło. Mieliśmy spłacony kredyt, w kuchni nową lodówkę, mąż wreszcie porzucił robotę na ulicy. Wszystko dzięki niej. Tylko za jaką cenę?

Ustawiła nas wszystkich

Dziś mijają prawie dwa lata od tamtego wieczoru. Dominika już nie jest z Robertem. Oficjalnie – rozeszli się w zgodzie. Ona mówi, że to była decyzja obojga, że dojrzała, że potrzebowała czegoś innego. A ja wiem, że coś w niej się zmieniło. Może zobaczyła, że nie była partnerką, tylko ozdobą. Może się zakochała naprawdę – w kimś młodszym, prostszym. A może po prostu zrozumiała, że już nie umie patrzeć sobie w oczy.

Ale prawda jest taka, że dzięki niej dzisiaj żyjemy jak królowie. Ojciec nie nosi więcej asfaltu na butach, ja wreszcie mam wolne wieczory i paznokcie, które nie łamią się od środków czyszczących. Mamy samochód, porządny telewizor i wykupione wakacje na Cyprze. Córka mieszka z nami, choć rzadko wychodzi z pokoju. Pracuje zdalnie, robi jakieś kampanie, ale więcej milczy, niż mówi. Już się nie stroi tak jak dawniej. Czasem mam wrażenie, że w środku jest smutna, choć uśmiech ma ten sam – wyćwiczony.

Wiecie, najgorsze jest to, że jej nie potrafię osądzić. Bo gdyby nie Dominika, kto wie, czy nie mieszkalibyśmy wciąż w tym samym bloku, obgryzając paznokcie ze strachu przed kolejnym rachunkiem. Ustawiła nas wszystkich. Dała nam to, czego sami nigdy byśmy nie zdobyli. Tylko siebie gdzieś po drodze zgubiła. I ja, jako matka, nie wiem, czy mam być dumna, czy po prostu się o nią bać.

Jadwiga, 53 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama