Reklama

Nie jest łatwo przyznać się przed samą sobą, że starość przyszła szybciej, niż się tego spodziewałam. Jeszcze niedawno czułam się potrzebna, zabiegana, zawsze z jakimś celem, choćby najprostszym: ugotować, posprzątać, zadzwonić, zapytać, przypilnować. Teraz mam całe dnie dla siebie, a mimo to nie mogę się pozbyć wrażenia, że nikt już tych dni nie zauważa.

Harowałam za dwoje

Emerytura ledwo starcza na podstawowe wydatki, więc każdego miesiąca siadam z kartką i kalkulatorem, próbując rozplanować budżet tak, żeby wystarczyło na czynsz, rachunki, leki i coś do zjedzenia. Zwykle nie wystarcza. Rezygnuję wtedy z mięsa, czasem z lekarstw, czasem po prostu zakręcam grzejnik i zakładam trzeci sweter, udając przed sobą, że przecież tak jest nawet zdrowiej.

Ilona, moja córka, zawsze była ambitna, niezależna i miała głowę pełną marzeń. Odkąd pamiętam, chciała lepszego życia – takiego, w którym nie trzeba oszczędzać na wszystkim, gdzie nowe buty to nie luksus, a wyjazd za granicę nie wymaga półrocznego odkładania.

Często sobie powtarzam, że to dobrze, że się jej udało. Ma dobrą pracę, nowoczesne mieszkanie i samochód, który kosztuje tyle, ile moje dochody z dwóch lat. Nie mogę powiedzieć, że nie jestem z niej dumna – jestem. Ale z każdym kolejnym rokiem coraz trudniej mi tę dumę oddzielić od uczucia samotności i chłodu, który płynie z naszej relacji.

Nie oczekuję, żeby Ilona dziękowała mi za wszystko, co dla niej zrobiłam. Wiem, że byłam matką – po prostu robiłam, co trzeba, nawet jeśli oznaczało to niewyspanie, zmęczenie, nieustanne wyrzeczenia. Nie kupowałam sobie nowych ubrań, żeby mogła mieć wszystko, co potrzebne do szkoły. Zgodziłam się na drugą pracę, żeby miała pieniądze na wycieczkę klasową. Często rezygnowałam z siebie – ale nawet wtedy czułam się spełniona, bo wiedziałam, że robię to dla niej.

Ma lepsze życie

Dziś zadaję sobie pytanie, czy Ilona jeszcze to pamięta. Czy wie, ile mnie kosztowało to, że miała zawsze wszystko, co najlepsze, choć nie pochodzimy z bogatego domu? Nie chodzi o pieniądze – nigdy ich nie miałam i nie oczekiwałam – chodzi o zwykłe, ludzkie zainteresowanie. O pytanie: „Mamo, jak się czujesz? Czego potrzebujesz?”. Bo od pewnego czasu czuję, że przestałam być dla niej kimś bliskim. Stałam się obowiązkiem.

Ilona nie lubi niezapowiedzianych wizyt. Mówi, że ma napięty grafik, że wszystko musi być zaplanowane. Dlatego zadzwoniłam kilka dni wcześniej i umówiłam się na konkretny termin. Powiedziała, że czwartek po piętnastej będzie w porządku, bo tego dnia kończy wcześniej pracę. Zgodziłam się od razu, choć musiałam przez to przełożyć wizytę u lekarza. To nie było ważne. Wiedziałam, że muszę w końcu z nią porozmawiać.

W dzień spotkania długo się szykowałam. Włożyłam spódnicę, której zwykle nie noszę, bo przed wyjściem trzeba ją starannie uprasować. Do tego ciemny płaszcz – trochę już stary, ale wciąż wygląda przyzwoicie. Z przystanku szłam spokojnie w kierunku ich bloku, próbując jeszcze w myślach ułożyć sobie słowa, które chciałam powiedzieć.

Potrzebowałam pomocy

Ilona otworzyła drzwi i rzuciła krótkie „cześć”. Miała na sobie dres, wyglądała, jakby dopiero co wróciła z siłowni. Bez słowa wróciła do kuchni, zostawiając mnie w przedpokoju. Powiesiłam płaszcz, zdjęłam buty i weszłam dalej. W salonie przy stole siedział Arek. Nie wstał, nie przywitał się, tylko uniósł głowę znad laptopa i zaraz wrócił do pisania.

Ilona krzątała się w kuchni. Mówiła szybko, jak zwykle – o pracy, o koleżance, która znowu wzięła zwolnienie, o szefowej, która wymaga niemożliwego. Starałam się słuchać uważnie, choć przyznam, że nie rozumiałam połowy tych służbowych wyrażeń. W pewnym momencie spojrzała w okno i odwróciła się do mnie z dumą.

– Widzisz, mamo? W końcu kupiliśmy samochód. Ten czarny, co stoi przy latarni. Ma kamerę cofania, podgrzewane siedzenia, wszystko. Bajka. Arek się uparł na automat i ma, co chciał.

– Ładny – powiedziałam.

Usiadłam przy stole. Ilona nalała sobie kieliszek wina. Siedziałam cicho przez chwilę, bo wciąż się wahałam, ale w końcu się przełamałam.

– Ilonko… Wiem, że to może nie najlepszy moment, ale chciałam cię o coś poprosić. Czy mogłabyś pożyczyć mi trochę pieniędzy? Na rachunki. W tym miesiącu już naprawdę nie daję rady. Przyszedł wyższy czynsz, do tego leki. Odjęli mi dodatek, wszystko drożeje. Zastanawiam się codziennie, z czego zrezygnować. Pomyślałam, że może…

Nie miała współczucia

Nie zdążyłam dokończyć, bo Ilona spojrzała na mnie chłodno, niemal z niecierpliwością.

– Mamo, nie pracowałaś tyle, co ja. Nie masz pojęcia, jak to jest harować dzień w dzień. My też mamy swoje życie, swoje zobowiązania. Nie mogę ci ciągle pomagać. Każdy odpowiada za siebie. Ty miałaś swoje wybory.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Nie chodziło mi o luksusy. Nie chciałam, żeby coś mi kupowała, potrzebowałam tylko trochę pomocy, na chwilę, żeby przeżyć ten miesiąc bez lęku. Ale nie umiałam już tego wyjaśnić. Wszystko, co chciałam powiedzieć, nagle straciło sens.

Wstałam i powiedziałam, że już pójdę, bo nie chcę siedzieć do wieczora – autobusy rzadko wtedy jeżdżą. Ilona zaprowadziła mnie do drzwi i rzuciła jeszcze na odchodnym:

– Jeśli coś nam zostanie, może ci przeleję. Ale nie obiecuję. Trzymamy się z Arkiem budżetu.

Skinęłam głową i wyszłam. Schodziłam po schodach powoli, czując, że nogi mam ciężkie jak z ołowiu. Gdy doszłam na przystanek, nie czułam ani zimna, ani wiatru. Stałam w milczeniu.

Była bezlitosna

Bożena była moją sąsiadką od ponad trzydziestu lat. Mieszkała piętro wyżej, ale częściej widywałyśmy się na ławce pod blokiem niż na klatce. Była kimś, komu mogłam powiedzieć prawie wszystko, bez obawy, że mnie oceni. Tego dnia siedziałyśmy, patrząc na osiedlowy plac zabaw. Przez chwilę żadna z nas się nie odzywała.

– No i jak poszło? – zapytała Bożena w końcu.

– Powiedziała, że nie pracowałam tyle, co ona. Że nie wiem, jak to jest harować i że nie może mi pomagać, bo mają swoje życie.

Bożena spojrzała na mnie poważnie.

– Powiedziała ci to tak prosto w oczy?

– Tak. A ja nawet nie potrafiłam się odezwać. Tylko skinęłam głową i wyszłam.

– I ty naprawdę w to wierzysz? – zapytała spokojnie, ale było w jej głosie napięcie. – Że jesteś jakimś ciężarem? Ty, która dla niej rezygnowałaś ze wszystkiego?

Czułam się bezradna

Wzruszyłam ramionami.

– Może rzeczywiście nie robiłam tyle, ile mogłam. Może dla niej to wszystko było oczywiste, że miała ubrania, książki, wyjazdy na obozy… A ja nie mówiłam, ile mnie to kosztowało. Może to był mój błąd.

– Pamiętam, jak chodziłaś do sprzątania po pracy, żeby miała na sukienkę na studniówkę – powiedziała Bożena. – Wracałaś wieczorem i jeszcze robiłaś jej naleśniki. Tyś wszystko jej dawała.

Przed oczami stanęła mi Ilona, osiemnastoletnia, szczęśliwa. Kręciła się w nowej sukience, uśmiechnięta, jakby cały świat był jej. A ja cieszyłam się razem z nią, choć w portfelu miałam wtedy tylko tyle, żeby wystarczyło do końca tygodnia na podstawowe zakupy.

– Dzieci idą dalej – powiedziałam. – A matki zostają z pamięcią.

Bożena nie odpowiedziała od razu. Wciągnęła powietrze i wypuściła je powoli.

– To nie znaczy, że mają prawo zapomnieć, kto je podnosił, jak leżały.

Była egoistyczna

Tydzień po tamtej rozmowie Ilona zadzwoniła, że potrzebuje ode mnie czegoś, co leżało w moich papierach. Zgodziłam się przyjść. Uznałam, że skoro i tak mnie zaprosiła, spróbuję jeszcze raz spokojnie z nią porozmawiać. Drzwi otworzył Arek. Wpuścił mnie bez słowa i wrócił do kuchni. Ilona siedziała przy stole z laptopem.

– Masz tę umowę? – zapytała, nie podnosząc wzroku.

– Przyniosłam – powiedziałam, siadając wolno. – Ale nie dlatego przyszłam tylko z papierami. Ja nie chcę od was wiele, tylko trochę pomocy. Coraz trudniej mi to wszystko ogarnąć sama.

Westchnęła. Oparła się o krzesło, jakby miała dość.

– Mamo, ty ciągle czegoś oczekujesz. A ja mam swoje życie: pracę, zobowiązania, rachunki. Nie jestem w stanie wszystkiego ciągnąć. Każdy musi radzić sobie sam.

Nie mogłam już dłużej tego trzymać w sobie.

– Sama cię wychowywałam, chodziłam do pracy, dorabiałam, żebyś miała książki, ubrania i nigdy ci tego nie wypominałam. Ale dziś boli mnie, że nie możesz nawet zapytać, jak się czuję.

Patrzyła w bok, jakby ta rozmowa jej nie dotyczyła.

– Tyle. Więcej nie będę prosić.

Wyszłam bez pożegnania.

Danuta, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama