„Córka woli spędzić święta beze mnie. Byłego męża stać na luksusowe prezenty, a mnie na czekoladę i szalik z lumpeksu”
„Przynosiła z domu ojca opowieści o sushi w Wigilię, o prezentach za tysiące złotych, o podróżach na sylwestra do Zakopanego. A potem wracała do mnie – do tej samej kanapy, tych samych firanek, tych samych czterech ścian – i jej mina mówiła wszystko. Ja już nie byłam wystarczająca”.

- Redakcja
Zawsze lubiłam święta. Mimo zmęczenia po pracy, mimo stania w kolejkach, mimo tego, że lodówka pękała w szwach tylko przez te dwa dni w roku. Odkąd zostałam sama, robiłam wszystko, by choć przez chwilę moja córka czuła się jak w dawnym domu. Z roku na rok było coraz trudniej. Rosnące wymagania, porównania, pretensje. W tym roku jednak przeszła samą siebie. Powiedziała, że nie przyjedzie na Wigilię. Bo ojciec ma większe mieszkanie, większą choinkę i daje droższe prezenty. A ja? Ja zostałam sama.
Nie będziemy razem
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu przygotowywałyśmy pierogi razem. Stała na stołeczku, mąka we włosach, śmiech w całej kuchni. Była wtedy dzieckiem, a ja – choć zmęczona po pracy – miałam w sobie siłę, żeby zrobić dla niej wszystko. Bo święta to były dla nas te trzy dni, kiedy mogłyśmy być tylko razem. Bez pośpiechu, bez telefonów, bez sprawdzania maili. I choć pieniędzy nigdy nie było dużo, dbałam o to, żeby poczuła, że jest najważniejsza.
Po rozwodzie trzymałam się na nogach tylko dla niej. Były mąż odszedł do innej kobiety, zabierając ze sobą nowy samochód i telewizor. Mnie i córkę zostawił z ratami, ale też z milczeniem, które powoli wkradało się między nas. Pierwsze święta po rozwodzie były trudne. Córka pytała, czemu tata nie przyjechał, czemu nie zadzwonił. Odpowiadałam wymijająco. Potem zaczęła jeździć do niego co drugie święta. A teraz… teraz w ogóle nie przyjedzie. Nawet nie zapytała, czy mam już uszka, czy będziemy stroić choinkę. Zamiast tego zadzwoniła i bez żadnych emocji powiedziała:
– Mamo, w tym roku spędzę Wigilię u taty. Kupił mi nowego smartfona i markowe buty, o których marzyłam. U niego zawsze jest tak fajnie na święta. Rozumiesz, prawda?
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko na pusty stół w kuchni i zastanawiałam się, czy to ja się zmieniłam, czy ona.
Jej słowa mnie bolały
Gdy telefon zadzwonił, właśnie siedziałam na podłodze, przeglądając bombki. Każda miała swoją historię – srebrna kula od mojej mamy, aniołek z papieru, który córka zrobiła w przedszkolu, niebieska gwiazda, kupiona za ostatnie grosze na targu, kiedy byłyśmy jeszcze we dwie w kawalerce. Podniosłam słuchawkę z obawą. Ostatnio każdy telefon z jej strony kończył się kłótnią.
– Mamo, tylko na chwilę – zaczęła bez przywitania. – Czy mogłabyś nie wysyłać mi już tych wiadomości o pierogach i choince? Wiesz, że i tak nie przyjadę. Nie chcę, żebyś się łudziła.
Zaniemówiłam. Nie łudziłam się, nie w tym roku. Ale mimo wszystko, głupia nadzieja pozwalała mi wierzyć, że może zmieni zdanie. Że może wróci, przytuli się na kanapie pod kocem i powie, że tęskniła.
– W porządku – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niej.
– Tata obiecał, że załatwi mi kurs jazdy konnej i zabierze mnie na kolację do tej nowej włoskiej knajpy. Będzie jak w filmie. Rozumiesz?
Nie. Nie rozumiałam. W jej filmie nie było mnie już dawno.
– Rozumiem – skłamałam.
Zakończyła rozmowę, jakby rozmawiała z urzędnikiem. Krótko, rzeczowo, bez emocji. A ja siedziałam z tą niebieską gwiazdą w dłoni i nagle zobaczyłam w niej odbicie siebie. Zmęczone oczy, nieułożone włosy, dłoń, która kiedyś trzymała małą rączkę. Teraz była pusta.
To było dla mnie jak cios
– Mamo, ale przecież ty nie masz nawet ekspresu do kawy – powiedziała kiedyś z wyrzutem. – U taty rano pachnie waniliowym latte, grają świąteczne piosenki, a w salonie jest kominek.
Zamrugałam wtedy kilka razy, próbując przełknąć słowa, które cisnęły mi się do ust. Chciałam jej powiedzieć, że u nas pachnie kakao, że zamiast kominka mamy stary kaloryfer, który co jakiś czas stuka. I że czasem śpiewam jej kolędy, mimo że głos mam już nie ten. Ale tego nie powiedziałam. Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
– U nas nie ma takich bajerów, ale jest serce – rzuciłam wtedy żartem.
Nie zaśmiała się. Z każdym rokiem stawała się bardziej krytyczna. Przynosiła z domu ojca opowieści o sushi w Wigilię, o prezentach za tysiące złotych, o podróżach na sylwestra do Zakopanego. A potem wracała do mnie – do tej samej kanapy, tych samych firanek, tych samych czterech ścian – i jej mina mówiła wszystko. Ja już nie byłam wystarczająca. Pamiętam, jak pewnego grudniowego dnia spojrzała na moje buty i rzuciła:
– Serio, mamo? Te kozaki jeszcze dają radę? Daria ma szafę większą niż cały nasz przedpokój.
Daria, kobieta, która zajęła moje miejsce u boku jej ojca. Nie odpowiedziałam. Za dużo już słów padło.
Czułam się osamotniona
Świąteczne zakupy zawsze robiłam sama. Bazary, małe sklepiki, stoiska z rękodziełem – tam szukałam czegoś, co wywoła uśmiech na jej twarzy. Wiedziałam, że nie dorównam prezentami ojcu, więc starałam się, by każdy drobiazg był wyjątkowy, pełen uczucia. Wkładałam mnóstwo wysiłku i czasu w wybór idealnego podarku. W tym roku kupiłam jej książkę, którą chciała od miesięcy, czekoladę i szalik z lumpeksu w jej ulubionym kolorze. Wróciłam do domu z torbami w rękach, czując dumę i smutek jednocześnie.
Postawiłam choinkę w rogu pokoju, włączyłam światełka i zaczęłam wieszać ozdoby. Każda bombka przypominała minione lata: pierwsze święta po rozwodzie, pierwsze samodzielne przygotowywanie barszczu, pierwsze prezenty od niej wykonane ręcznie. Starałam się, by to miejsce było ciepłe, przyjazne, pełne wspomnień, które miały nas łączyć. Choinka była mała, skromna, w porównaniu z gigantycznym drzewkiem, które były mąż stawiał w swoim mieszkaniu, ale była nasza. Moja i jej, choć bez niej.
Zastanawiałam się, czy poczuje choć cień tej atmosfery, gdyby zdecydowała się przyjechać. W myślach rozmawiałam z nią, wyobrażałam sobie, jak przysiada przy stole, nakłada barszcz, a potem pierogi, jak kiedyś. To wyobrażenie było jednak tylko cieniem rzeczywistości. Ona wybrała inny dom, inny stół, inne światełka. Nie moje.
– Mamo, dlaczego choinka jest taka mała? – usłyszałam raz, zanim zdecydowała się nie przyjeżdżać. – U taty jest gigantyczna.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że tłumaczenie nic nie zmieni. Jej świat był teraz wypełniony większymi, lepszymi rzeczami, a mój pozostał cichy, skromny i pusty. Choinka stała w kącie, samotnie, tak jak ja w te święta.
Zaakceptowałam samotność
Wigilia nadeszła szybciej, niż się spodziewałam. Stół uginał się pod ciężarem talerzy i potraw, które przygotowałam sama, z myślą, że może jednak zdecyduje się przyjść. Barszcz gotowy, uszka pachniały grzybami, karp w panierce spoczywał w głębokim talerzu. Wszystko było jak co roku, a jednak bez niej smakowało inaczej. Cisza w domu była przytłaczająca. Zastanawiałam się, czy w mieszkaniu ojca panuje śmiech, czy może sztuczne rozmowy przy stole wypełniają pustkę.
Włączyłam kolędy, rozświetliłam choinkę, patrząc na jej ozdoby. Każda przypominała mi o tym, jak kiedyś potrafiłyśmy razem udekorować pokój. Teraz jednej osoby w tym domu już nie było. Czułam jej brak fizycznie, jakby pusty fotel przy stole był jak bolesny cios. Usiadłam sama, nalałam barszczu, wzięłam pierogi. Smakowały dobrze, ale serce bolało. To nie były te święta, które pamiętałam, i wiedziałam, że już nie będą.
– Może przyjdzie za chwilę – pomyślałam, próbując oszukać samą siebie. – Może jeszcze zmieni zdanie.
Minuty mijały, ale nic się nie zmieniało. Stół był pełny, a ja czułam pustkę. Dzwonek telefonu milczał. Nie było żadnego sygnału, że myśli o mnie choć przez chwilę. Przyjęłam do siebie samotność. W tej ciszy, w świetle choinki, z barszczem i karpiem przed sobą, zrozumiałam, że czasem trzeba zaakceptować, że ludzie wybierają swoje własne drogi, nawet jeśli boli. Nawet jeśli serce krzyczy, że chciałoby inaczej.
Serce wciąż tęskniło
Usiadłam przy stole, patrząc na puste krzesło naprzeciwko siebie. Choinka migotała światełkami, odbijając się w szybie okna, a w kuchni unosił się zapach pieczonego karpia i barszczu. Wszystko było gotowe, a jednak brakowało jednej osoby – tej, która kiedyś wypełniała dom śmiechem, niezręcznymi żartami i dziecięcą radością. Zrozumiałam, że nie mogę już czekać na cud. To święta miały wyglądać inaczej, bo ona wybrała swój własny świat, z dala ode mnie.
Myślałam o jej uśmiechu, o tym, jak przed laty razem rozpakowywałyśmy prezenty i ozdabiałyśmy dom. Teraz wszystkie te wspomnienia były jak echo – dalekie, piękne, ale nieosiągalne. Przez chwilę pozwoliłam sobie poczuć smutek, łzy spłynęły po policzkach, ale nie chciałam płakać w nieskończoność.
– Może w przyszłym roku – wyszeptałam do siebie, choć wiedziałam, że to tylko puste słowa.
Zjadłam pierogi, a każdy kęs był moim sposobem na przetrwanie tej Wigilii. Samotność była trudna, ale zaakceptowałam jej decyzję. W tym domu pozostałam tylko ja, światło choinki i ciepło wspomnień.
Na koniec usiadłam w fotelu, patrząc na migoczące światełka. Cisza była gęsta, prawie namacalna, ale w niej znalazłam spokój. Wiedziałam, że mimo wszystko jestem tu, w swoim świecie, z całym sercem, które kiedyś wypełniała radość mojej córki. Nadszedł czas, bym przeszła przez te święta sama, z dumą, nawet jeśli serce wciąż tęskniło. Odnalazłam w sobie siłę, by spojrzeć w przyszłość i wierzyć, że miłość matki nie zna granic, nawet jeśli jest nieodwzajemniona.
Klaudia, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy rodzina zaprosiła mnie na Wigilię, wyczułem, że coś tu śmierdzi. Spadek po babci sprawił, że jestem łakomym kąskiem”
- „W te święta odpuściłam polowanie na promocje i prezenty. Nie spodziewałam się, że największy luksus tkwi gdzie indziej”
- „Zaprosiłam synową na święta, ale ona mną wzgardziła. Myślałam, że się mści, ale prawda była inna”

