Reklama

Nie jestem wyrodną matką. Wręcz przeciwnie. Dla dzieci poświęciłam wszystko – młodość, karierę, ambicje. Gdy mój mąż zmarł nagle na zawał, musiałam sama utrzymać dom i dwójkę dzieci. I poradziłam sobie. Było ciężko, czasami nawet bardzo. Ale wiedziałam, że muszę dać sobie radę, bo nikt inny za mnie tego nie zrobi. Brałam nadgodziny, żeby moim pociechom niczego nie brakowało. Żeby mogły chodzić na lekcje języków, jeździć na szkolne wycieczki. Żeby nie odstawały od rówieśników.

Czasami byłam już bardzo zmęczona, bo wszystko było na mojej głowie. Po pracy biegłam do domu, robiłam zakupy. Wieczorami prałam, sprzątałam, prasowałam. Obiady na kolejny dzień gotowałam po nocach. Chciałam, żeby dzieciaki mogły zjeść coś ciepłego zaraz po powrocie ze szkoły. Nie narzekałam, bo wiedziałam, że nasz los jest teraz w moich własnych rękach.

Zawsze byłam dumna z córki

Córka, Marta, zawsze była moją dumą. Mądra, rezolutna, naprawdę dobrze ułożona. Świetnie się uczyła, wygrywała olimpiady przedmiotowe w liceum, zdobywała na koniec roku szkolnego nagrody. Matura doskonale jej poszła i dostała się na swoją wymarzoną medycynę. Udało się jej skończyć studia, zrobić staż, dostać dobrą pracę. Pacjenci naprawdę ją lubią, a ja cenię. Doceniam jej pasję, zaangażowanie, to, co własnymi siłami udało się jej zbudować.

Teraz moja Marta sama jest pracującą mamą dwójki dzieci, z których jedno ma wieczne katary, a drugie akurat weszło w fazę „a dlaczego?” i wszystko neguje. Wiem, że ma trudno. Doskonale pamiętam ten okres i zdaję sobie sprawę, że każda, nawet najlepsza matka, czasami potrzebuje wsparcia. Ale ja sama… Sama też już nie mam siły.

Znowu prosiła o ten jeden raz

Telefon zadzwonił w piątek rano.

– Mamo, Wojtek zabiera mnie w góry. Dzieci nie mogą iść do przedszkola, bo Gabrysia ma kaszel. Tylko ten weekend. Przysięgam, odpoczniesz sobie za tydzień – powiedziała Marta, nawet nie czekając na moją odpowiedź.

– Marta, ja też chciałam pojechać na wycieczkę. Z Danusią planowałyśmy… – próbowałam opowiedzieć jej o swoich planach, ale przerwała mi:

– Mamo, błagam! Jak nie wyjadę, to zwariuję. Naprawdę muszę oderwać się od tego kieratu, zmienić otoczenie, odpocząć. Wy z Danusią spokojnie możecie przełożyć swoje plany na inny czas. W końcu i tak obie jesteście na emeryturze – zakończyła, jakby nasza emerytura oznaczała, że możemy być na każde zawołanie innych ludzi.

Zgodziłam się. Jak mam odmówić własnemu dziecku? Nie miałam na to ani siły, ani serca. Ale w głębi duszy poczułam coś niepokojącego. Coś jakby żal. Jakby bunt. Dlaczego córka od razu założyła, że matka emerytka zawsze może być do jej dyspozycji? Dlaczego całkowicie zignorowała moje plany? Tak, jakby oczywiste było, że mogę w każdej chwili wszystko rzucić i biec jej na pomoc tylko, dlatego że ona tak chce.

Babcia do wszystkiego

Gabrysia płakała, bo u babci nie ma Netflixa, a Franek stwierdził, że nienawidzi kotletów schabowych. Mała chciała coś oglądać, twierdząc, że mama zawsze jej to włącza. Wnusio zaś w ogóle nie docenił mojego domowego obiadu, którego przygotowanie zajęło mi wcale nie tak mało czasu.

Zamiast spokojnego odpoczynku i okazji na naładowanie akumulatorów, miałam pełnoetatowy obóz przetrwania. Inhalacje, czytanie bajek, układanie klocków, nocne bieganie z termometrem, krzyki, tupanie, bajki, bajki i jeszcze raz bajki. Zwyczajnie czułam się wypruta. Nie tylko z sił, ale i z chęci do życia.

Owszem, kiedyś też miałam na głowie pracę, cały dom i dzieciaki. Ale wtedy byłam dużo młodsza. Miałam więcej energii i wiedziałam, że po prostu muszę ogarniać rzeczywistość, bo nikt nie zrobi tego za mnie. A teraz… Teraz wiek zrobił już swoje. Stałam się wolniejsza, straciłam gdzieś dawną cierpliwość, a i w kolanach pojawiał się ból podczas schylania. No po prostu wiek zrobił swoje.

Doszłam też do wniosku, że moje własne dzieci były spokojniejsze. Mniej marudziły, potrafiły więcej zrozumieć, nie były tak rozkapryszone. Czy to różnica pokoleniowa? Efekt większej ilości rozpraszaczy? A może jedynie moje własne wrażenie? Nie mam pojęcia.

Wieczorem usiadłam wreszcie z kubkiem gorącej herbaty i pomyślałam:

„Czy ja jestem tylko babcią? Czy nie mam prawa do swojego życia? Czy już zawsze będę na każde zawołanie córki, bo tak wypada?”.

Nie chciałam tego. Przez lata w ogóle nie myślałam o sobie. Najważniejsze były dzieci. Może teraz chciałabym nadrobić ten czas? Nie chcę powiedzieć, że stracony. Nie, co to, to nie. Kocham córkę i syna.

Teraz jednak chciałabym nieco pożyć. Coś zobaczyć, spełnić marzenia, oderwać się na chwilę od codzienności. Czy tylko dlatego, że jestem babcią, nie mam do tego prawa? Muszę coś z tym zrobić, zanim całkowicie zaprzepaszczę szansę na zmiany. Boląca głowa, łupiący krzyż i jakaś ogólna słabość sprawiły, że solennie obiecałam sobie, że następnym razem odmówię córce.

Tym razem się nie dałam

W niedzielę po południu Marta przyjechała zadowolona i opalona.

– Mamuś, jesteś aniołem – rzuciła z uśmiechem, całując mnie w policzek. – Aż żal wracać. Tak się z Wojtkiem zgraliśmy, było naprawdę super. Właśnie tego potrzebowałam, żeby na nowo wrócić do życia. Wiesz, może pojedziemy na dłużej w przyszły weekend.

Zaparło mi dech. Ona nie pytała. Ona zwyczajnie mi to oznajmiała. Jakby to było oczywiste, że dzieci znowu wylądują na ten czas u mnie. Oni będą wypoczywać, relaksować się i dobrze bawić. Mnie tymczasem będzie czekać powtórka z rozrywki. Marudzenie, dziecięce pretensje i ciągłe „babciu” odmieniane na tysiąc różnych sposobów. A później znowu będę przez kilka kolejnych dni dochodzić do siebie, bo przemęczenie da o sobie znać. W końcu mój organizm nie regeneruje się już tak szybko jak wtedy, gdy miałam trzydzieści lat.

– Marta… Nie. Ja nie mogę – w końcu powiedziałam to, co od bardzo dawna próbowałam.

– Ale co się stało? O co ci chodzi? – córka w ogóle nie rozumiała mojej odmowy.

No tak, dla niej oczywiste było, że dzieci zwyczajnie można podrzucić do babci. Nie brała pod uwagę, że ta babcia może mieć na ten czas swoje własne plany.

– Mam dość. Ja też chcę żyć. Mam plany, znajomych, wycieczki. Nie jestem tylko od tego, żebyś ty mogła odpoczywać od swoich własnych dzieci.

Zrobiła wielkie oczy, jakbym powiedziała coś okrutnego.

– Ale przecież... jesteś ich babcią. Myślałam, że ci to sprawia przyjemność.

– Sprawiało, gdy nie było przymusu – powiedziałam szczerze, a córka nie skomentowała już mojej decyzji.

Po prostu szybko się pożegnała, zabrała dzieciaki i poszła do domu. Jestem winna tylko dlatego, że chcę żyć?

Przez kolejne dni miała do mnie żal. Nie odbierała telefonów, unikała mnie. Zwyczajnie się obraziła. A ja w końcu pojechałam z Danusią do Buska-Zdroju. Spałyśmy w pensjonacie, chodziłyśmy na spacery po parku zdrojowym, śmiałyśmy się niczym nastolatki. Wybrałyśmy się na kawę i lody do przytulnej knajpki, piłyśmy wino na tarasie. Wykupiłyśmy nawet masaż i zabieg pielęgnacyjny na twarz, po którym miałam wrażenie, że jestem o dobre dziesięć lat młodsza. Po raz pierwszy od lat poczułam się… wolna. Tak, wolna i naprawdę szczęśliwa.

Czy jestem złą matką, bo chcę czegoś tylko dla siebie? Czy nie mam już prawa do rozrywki, spotkań z przyjaciółką i zwyczajnego oddechu? Wiecie, co? Wcale nie czułam wyrzutów sumienia. Wróciłam wypoczęta i pełna nowej energii.

Oparłam relację na nowych zasadach

Po powrocie Marta wreszcie do mnie zadzwoniła.

– Mamo, przepraszam. Chyba zapomniałam, że ty też masz swoje własne życie – usłyszałam szczerość w jej głosie.

– Dziękuję – odpowiedziałam spokojnie. – I pamiętaj: mogę pomóc, ale wtedy, kiedy uznam, że dam radę.

Od tej pory ustalamy zasady wspólnie. Mam czas tylko dla siebie. Na swoje pasje, wycieczki, spotkania z przyjaciółmi, spacery lub po prostu na nicnierobienie. Nie jestem już babcią „na zawołanie”. I wiecie co? Wnuki teraz jeszcze bardziej się cieszą, gdy mnie widzą. Bo tęsknią, a nie mają mnie non stop.

Trzeba pamiętać, że emerytura to nie kara, tylko druga szansa na życie. Mam 64 lata. Umiem się śmiać, chodzić wolno po górach, robić nalewki, grać w scrabble, plotkować z sąsiadkami, oglądać seriale do północy. Jak chcę, to kupuję sukienki w kwiaty, które ponoć nie pasują do mojego wieku. A jak chcę, to gotuję pomidorową z domowym makaronem, którą uwielbiają mają małe szkraby.

Nie chcę być już tylko mamą i babcią. Chcę być sobą. Czy to naprawdę aż tak dużo?

Bożena, 64 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama