Reklama

Moja córka Natalia przychodzi do mnie mniej więcej co drugi dzień, ale zawsze w biegu. Już od progu mówi: „Tylko na kawkę, mamo”, albo: „Masz coś na obiad? Nie mam siły dziś gotować”. To co, nie dam dziecku jeść? Od jakiegoś czasu zauważyłam jednak, że zawsze coś ode mnie wynosi. A to masło, a to płyn do naczyń albo papier toaletowy.

Zawsze coś brała

Zaczęłam liczyć, ile razy Natalia była u mnie w minionym tygodniu. Wyszło, że trzy. Za każdym razem mówiła, że tylko na chwilę, że spieszy się po dzieci albo na pocztę. Nigdy nie siadała ze mną na dłużej. Kiedyś przeglądałyśmy stare zdjęcia albo plotkowałyśmy o sąsiadach, a teraz wpada i krząta się po kuchni, jakby to był jej dom. Otwiera szafki, zagląda do lodówki, bez pytania zabiera, co chce. Zaczęło mnie to już męczyć.

Zaczęłam zapisywać, co po jej wizytach znika z mojej lodówki: masło, jogurt, jajka, makaron, kawa, puszka groszku konserwowego. Nie miałam wyraźnego powodu, żeby to robić, ale pomyślałam, że może pewnego dnia przydadzą mi się takie zapiski.

Któregoś dnia usiadłam na ławce przed blokiem. Przysiadł się pan Jerzy, sąsiad z drugiego piętra. Był wdowcem, tak jak ja, i od jakiegoś czasu często do mnie zagadywał.

– To miłe, że pani córka tak często do pani wpada – powiedział, patrząc na mnie z życzliwością.

– No tak, wpada i wypada, ale zawsze coś weźmie. A to papier toaletowy, a to jajka – odpowiedziałam, skarżąc się.

– A mówiła jej pani, że to nie wypada? – zapytał bez cienia złośliwości.

Zawahałam się.

– A jak to powiedzieć własnemu dziecku?

Byłam bezradna

Sąsiad nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i popatrzył na ścianę bloku. A ja poczułam jakiś dziwny rodzaj dojmującego smutku.

Dwa dni później Natalia wpadła jak zwykle – energiczna, rozgadana, z telefonem przy uchu. Pocałowała mnie w policzek, rzuciła torebkę na krzesło i od razu skierowała się do kuchni. Zdążyłam tylko zapytać, czy zrobić jej herbaty.

– Nie mam czasu, mamo, muszę lecieć – rzuciła przez ramię.

Stałam przy zlewie i udawałam, że zmywam. Nie chciałam patrzeć, jak znów znikają moje masło, chleb czy jogurty. Cisnęło mi się na usta coś złośliwego, ale ubrałam to w żart.

– A może zrobię ci listę, co masz zabrać następnym razem?

Zaśmiała się.

– Oj mamo, przestań. Przecież to tylko papier toaletowy. Masz tego tyle.

– Mam, bo kupuję za swoją emeryturę.

– A komu masz pomagać, jak nie mnie?

Zamilkłam. Przecież nie powiem jej, że to już nie pomoc, tylko wykorzystywanie. Czułam się jak spiżarnia, bo córka przychodziła niemal jako klientka, która bierze co che i nie zostawia grosza. Wtedy wyszła po dziesięciu minutach. Jej torba była cięższa niż przy wejściu.

Wykorzystywała mnie

Kolejnym razem nawet nie usiadła. Weszła, rzuciła krótkie: „Cześć, mamuś”, rozejrzała się po kuchni i zaczęła pakować do torby wszystko, co jej się przydało. Zupa była jeszcze ciepła, więc nalała sobie pełny słoik. Wzięła chleb, kilka jabłek, paczkę herbaty, kostkę masła. Stałam w przedpokoju i patrzyłam na jej plecy. Chciałam coś powiedzieć, zatrzymać ją, zapytać, dlaczego bierze moje produkty, skoro sama zarabia, ale tylko patrzyłam.

– Dzięki za wszystko, pa! – rzuciła przez ramię i już jej nie było.

Przez chwilę stałam jeszcze w bezruchu, a potem zatrzasnęłam drzwi z całej siły, tak, że aż futryny się zatrzęsły. Na pewno wszyscy sąsiedzi to usłyszeli. Potem usiadłam na taborecie w kuchni i zaczęłam płakać. Było mi przykro myśleć, że moja córka Natalia albo naprawdę ma w życiu tak źle, albo po prostu mnie nie szanuje. A ja nie umiałam jej powiedzieć „dość” bez strachu, że już nie wróci. A przecież gdyby nie wróciła, zostałabym całkiem sama.

Musiałam jej powiedzieć

Kilka dni później Natalia przyszła jak zwykle. Nie zadzwoniła wcześniej, nie zapytała, czy może, po prostu wpadła do mnie z ulicy. Weszła, rozpięła kurtkę i rzuciła torbę na krzesło.

– Masz może trochę ryżu?

Stałam przy zlewie, wytarłam dłonie w ściereczkę i odwróciłam się do niej.

– Córeczko, usiądź. Chcę porozmawiać.

Spojrzała na mnie nieufnie.

– Coś się stało?

– Tak. Nie mogę tak dalej. Nie przychodź tu więcej tylko po rzeczy.

Zmarszczyła brwi i skrzyżowała ręce.

– Co ty gadasz? Przychodzę, bo jesteś moją mamą!

– To dlaczego wychodzisz z pełną torbą, a nie zapytasz nigdy co u mnie, nie posiedzisz i nie porozmawiasz? – zapytałam.

Nie miała przygotowanej odpowiedzi.

– Nie jestem sklepem. Jestem twoją matką – dodałam.

Spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz te słowa naprawdę do niej dotarły. Ale nic nie odpowiedziała, tylko wzięła torbę, chociaż nic do niej jeszcze nie spakowała, i wyszła. Drzwi zamknęły się po cichu, a ja zostałam przy stole sama, z poczuciem pustki i dumy z siebie jednocześnie.

Było mi głupio

Siedziałam przy stole jeszcze długo po tym, jak Natalka wyszła. Patrzyłam w okno, na ścianę bloku naprzeciwko i zastanawiałam się, czy moja córka jeszcze do mnie wróci. Nie wiedziałam, czy teraz będzie dzwonić rzadziej, czy może wcale, czy zrozumiała, o co mi chodziło, czy też kompletnie jej to nie obeszło. Może poczuła się zraniona, może obrażona, a może myśli, że nie chcę jej już widzieć?

Z drugiej jednak strony byłam w pewnym sensie dumna z siebie. Już nie czułam się jak ktoś, kto tylko stoi z boku własnego życia i obserwuje je w milczeniu. Pierwszy raz powiedziałam coś, co we mnie siedziało od miesięcy – na poważnie, bez strachu i bez chowania głowy w piasek. Tym razem Natalia nie wzięła nic, ale wychodząc, zostawiła coś innego – niepokój.

Może już jej nie zobaczę. Może przyjdzie znowu tylko na chwilę, albo na dłużej. Może z pytaniem, może z pretensją – nie wiem tego, ale nawet jeśli nic się nie zmieni, ja już wiem jedno: nie jestem półką w lodówce czy szafką w kuchni. Jestem człowiekiem, matką, która też czasem potrzebuje, żeby ktoś ją zapytał: „Mamo, a ty jak się trzymasz?”.

Barbara, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama