„Córka się zakochała, a ja czułam, że będą z tego kłopoty. Temu osiedlowemu kozakowi źle z oczu patrzyło”
„Już wtedy coś mnie tknęło. Odruchowo złapałam za telefon i pojechałam do parku, w którym zwykle się spotykali. Nie musiałam długo szukać. Pod starym dębem siedziała moja córka, przytulona do Łukasza”.

Kiedy jesteś matką, twoje serce drży na samą myśl, że twoje dziecko może zostać skrzywdzone. Od chwili, gdy Agnieszka przyprowadziła do domu Łukasza, coś mnie ścisnęło w środku. Nie umiałam sprecyzować, co dokładnie mnie niepokoiło – może to były jego puste oczy, może nonszalanckie zachowanie. Może instynkt matki. Patrzyłam, jak Agnieszka zakochuje się bez pamięci, a ja nie potrafiłam znaleźć w sobie siły, by wyrwać ją z tej bajki, która od początku pachniała katastrofą. Wiedziałam, że to się źle skończy. I miałam rację.
Rozdział 1 – Nowy chłopak mojej córki
Łukasz pojawił się w naszym domu późnym popołudniem. Siedziałam wtedy w kuchni, mieszając w garze rosół na niedzielny obiad, kiedy drzwi wejściowe trzasnęły, a Agnieszka zaświergotała:
– Mamo, poznaj Łukasza!
Wytarłam ręce w kuchenną ściereczkę i wyszłam do przedpokoju. Stał tam wysoki, chudy chłopak w spranych dżinsach i kurtce z podartym rękawem. Uśmiechnął się szeroko, ale ten uśmiech nie sięgał oczu.
– Dzień dobry – powiedział z pewnym wyzwaniem w głosie, jakby wcale nie był pewny, czy chce, bym go polubiła.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, starając się ukryć niepokój. – Chyba jesteś głodny. Obiad prawie gotowy.
Agnieszka zarumieniła się z radości.
– Mamo, Łukasz uwielbia rosół! – zawołała, jakby to był najlepszy powód, by zaprosić go na resztę życia do naszego domu.
Zjedliśmy razem. Ja od czasu do czasu zerkałam na chłopaka, starając się ocenić go na chłodno. Zjadał szybko, nie patrząc na talerz, ani na nas. Odpowiadał półsłówkami, więcej czasu spędzając na zabawie telefonem niż na rozmowie. Agnieszka chichotała przy nim, jakby każde jego słowo było najlepszym dowcipem.
Po obiedzie, gdy poszli do jej pokoju, zostałam sama przy stole. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na pusty talerz po Łukaszu. Coś było w nim nie tak. Coś, co nie dawało mi spokoju. Ale przecież nie mogłam zakazać Agnieszce spotykać się z chłopakiem tylko dlatego, że… źle mi się patrzyło na jego oczy.
Podejrzenia i pierwsze niepokoje
Z czasem Łukasz zaczął bywać u nas coraz częściej. Wpadał na chwilę, wpadał na godzinę, ale siedział do nocy. Zawsze z tą swoją niedbałą miną, zawsze z tym spojrzeniem spod byka, jakby badał, jak daleko może się posunąć. Agnieszka roztapiała się przy nim jak wiosenny śnieg. Ja natomiast czułam, jak mój niepokój rośnie.
– Mamo, Łukasz zna świetnych ludzi! – opowiadała któregoś wieczoru, kręcąc się po kuchni. – Tacy luzacy, wiesz, bez nadęcia. Nie tacy jak my!
Poczułam ukłucie, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam, by myślała, że krytykuję jej wybory. Ale kiedy dwa razy w tygodniu wracała późno, z wymówką, że „była tylko u Łukasza na filmie”, zaczęłam się niepokoić na serio. Któregoś dnia, wracając z pracy, zobaczyłam ich przy sklepie spożywczym. On opierał się o ścianę, paląc papierosa, ona śmiała się zbyt głośno, zbyt przesadnie. Podeszłam bliżej. Łukasz podał jej butelkę coli, ale coś w jego spojrzeniu, gdy mnie dostrzegł, zmroziło mnie do szpiku kości.
– Cześć, mamo! – zawołała Agnieszka z radością, jakby nic się nie działo.
Łukasz tylko skinął głową i zaciągnął się dymem. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż krążyły obrazy – jego obojętność, jej śmiech, papieros, ten chłód w jego oczach. Czułam, że coś się zbliża. Coś złego. I wiedziałam, że nie zatrzymam tego, choćbym stanęła na głowie.
Zakazana miłość kwitnie
Wiedziałam, że Agnieszka się zmienia. Przestała opowiadać mi o swoich dniach, zaczęła ukrywać telefon, a gdy pytałam, gdzie idzie, odpowiadała półsłówkami. Czasem wracała z rozmazanym makijażem, czasem z oczami czerwonymi od płaczu, ale zawsze z tą samą odpowiedzią:
– Nic się nie stało, mamo. Daj spokój.
Łukasz odwiedzał nas coraz rzadziej, ale to nie znaczyło, że zniknął. Przeciwnie – był obecny bardziej niż kiedykolwiek, tyle że za kulisami. Czułam jego cień w każdym zachowaniu Agnieszki. W sposobie, w jaki zaczęła przeklinać pod nosem, gdy coś jej się nie udawało. W ubraniach – coraz bardziej wyzywających. W muzyce, której słuchała – głośnej, agresywnej. Pewnego wieczoru, gdy wróciłam z pracy, zastałam ją w pokoju, siedzącą na łóżku, z głową ukrytą w dłoniach.
– Agnieszka? – podeszłam niepewnie.
– Zostaw mnie, mamo – wyszeptała, a jej głos drżał.
Usiadłam obok niej, delikatnie dotykając jej ramienia.
– Powiedz mi, co się dzieje. Proszę.
Długo milczała. W końcu podniosła zapłakane oczy.
– Kocham go, mamo – jej głos był cichy, ale pewny. – Nikt nie rozumie, jaki on jest naprawdę. Wszyscy tylko go oceniają.
Poczułam, jak serce mi się zaciska.
– Kochanie... Chcę tylko, żebyś była bezpieczna – powiedziałam, walcząc z rosnącą paniką.
– Łukasz mnie kocha. Nikt mnie nigdy tak nie kochał. Nawet ty tego nie rozumiesz! – krzyknęła i wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama, słysząc tylko jej oddalające się kroki i własne, przyspieszone bicie serca.
Prawda wychodzi na jaw
Była sobota, chłodna i ponura, kiedy wszystko wyszło na jaw. Agnieszka zniknęła zaraz po śniadaniu, rzucając tylko przez ramię, że „spotyka się z dziewczynami”. Już wtedy coś mnie tknęło. Odruchowo złapałam za telefon i pojechałam do parku, w którym zwykle się spotykali. Nie musiałam długo szukać. Pod starym dębem siedziała moja córka, przytulona do Łukasza. Byli tak pochłonięci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. Ale to nie czułości, które ich łączyły, sprawiły, że serce podeszło mi do gardła.
W jego ręce błyszczała srebrna piersiówka. Pili na zmianę, ukradkiem, jak dzieciaki, które wiedzą, że robią coś złego. A potem zobaczyłam, jak Łukasz wciska Agnieszce coś do ręki. Coś białego zamigotało w środku. Zaklęłam w duchu i ruszyłam w ich stronę.
– Agnieszka! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Córka poderwała się jak oparzona, a Łukasz wstał powoli, nonszalancko.
– O co chodzi, mamuśka? – rzucił z kpiącym uśmiechem.
– Co to było? – wskazałam na jego rękę.
– Nie twój interes – wzruszył ramionami.
Agnieszka stała obok, blada jak ściana, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciałam ją zabrać stamtąd natychmiast, ale Łukasz był szybszy.
– Zostaw ją! – syknął. – Nie jesteś jej właścicielką.
– Wracamy do domu – powiedziałam tylko, łapiąc Agnieszkę za rękę.
Szła za mną, sztywna, milcząca. Wiedziałam, że właśnie przekroczyliśmy granicę, zza której trudno będzie wrócić.
Cena młodzieńczej naiwności
Po tamtym dniu Agnieszka prawie się do mnie nie odzywała. Kręciła się po domu jak duch, a gdy próbowałam zaczynać rozmowę, odpowiadała krótkimi „nie wiem” albo „daj spokój”. Wiedziałam, że wciąż widuje się z Łukaszem. Wiedziałam i byłam bezsilna. Któregoś wieczoru usłyszałam cichy trzask drzwi. Spojrzałam na zegarek – była prawie północ. Zerwałam się z kanapy i wybiegłam na zewnątrz. Na końcu ulicy widziałam sylwetkę Agnieszki, znikającą za rogiem.
Bez namysłu narzuciłam płaszcz i ruszyłam za nią. Szła szybkim krokiem, prosto do starej, opuszczonej stolarni. Tam właśnie, jak się dowiedziałam później, Łukasz i jego „koledzy” urządzali sobie tajne spotkania. Stałam w cieniu budynku, serce waliło mi jak oszalałe. Przez uchylone drzwi widziałam, jak Agnieszka wchodzi do środka. W środku było kilka osób. Łukasz podał jej kieliszek, potem coś jeszcze. Śmiała się, ale ten śmiech brzmiał obco, sztucznie.
Nie wiem, jak długo tam stałam, zbierając odwagę. W końcu zadzwoniłam na policję. I przez te krótkie minuty, zanim przyjechali, czułam się najgorszą matką na świecie. Jakbym zdradzała własne dziecko. Kiedy patrol wkroczył do środka, Agnieszka spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że miałam ochotę uciec, zniknąć, jakby mnie nigdy nie było. Zawinęli wszystkich. Łukasza, jego kumpli... i moją córkę. Przeszukania, protokoły, testy. W drodze powrotnej Agnieszka nie odezwała się ani słowem. Ja też milczałam. Tylko łzy kapały mi po policzkach, jedna za drugą.
Zrozumiała zbyt późno
Minęło kilka tygodni. Agnieszka chodziła na spotkania z terapeutą, a ja na terapię dla rodziców. Nasze rozmowy były krótkie, oszczędne. Czasami tylko rzucała przez ramię:
– Idę na sesję. Będę później.
Nie pytałam, z kim wychodzi. Nauczyłam się, że nie da się ochronić dziecka przed całym światem. Można je tylko wspierać, gdy świat je rani. Łukasza nie widziałyśmy nigdy więcej. Wiem tylko, że dostał wyrok w zawieszeniu i zakaz zbliżania się do mojej córki. Mało mnie to obchodziło. Straciłam do niego więcej energii i łez, niż był wart.
Najbardziej bolało mnie to, że Agnieszka musiała przejść przez to wszystko, by zrozumieć, czym naprawdę jest miłość. Że nie każdy, kto mówi „kocham”, naprawdę kocha. Że czasem to tylko słowo, za którym kryją się pustka, krzywda i zniszczenie. Któregoś wieczoru, kiedy układałam naczynia do zmywarki, poczułam, że ktoś stoi za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Agnieszkę.
– Mamo... – zaczęła niepewnie. – Wiem, że cię zawiodłam.
– To nie ty mnie zawiodłaś – powiedziałam cicho. – To życie bywa okrutne.
Wiedziałam, że czeka nas długa droga. Wiedziałam też, że nie wszystko się już naprawi. Ale miałyśmy siebie. I to musiało wystarczyć.
Jagoda, 46 lat
Czytaj także:
- „Żona udawała, że mnie kocha, bo chciała dobrego nasionka. Gdy urodziły się dzieci, potraktowała mnie jak śmiecia”
- „Na wyjeździe w majówkę chciałem integrować się z koleżanką pod wspólną pościelą. Żona zwęszyła podstęp jak tanie perfumy”
- „Moja mama lekceważy wnuczkę, bo bycie babcią ją postarza. Czy ona naprawdę ma serce z kamienia?”

