„Córka przyszła do nas z płaczem po pomoc. Gdy sprzedaliśmy mieszkanie, by spłacić jej długi, wypięła się na nas”
„Najpierw przestała odbierać telefony. Potem przestała odpisywać na wiadomości. – Może coś się stało? Może potrzebuje czasu? – próbowałam usprawiedliwiać jej milczenie. – A może już nas nie potrzebuje – rzucił Roman gorzko, nie patrząc na mnie”.

- Redakcja
Czasem siedzę w kuchni, patrzę przez okno na ten sam podwórkowy trzepak, co od trzydziestu lat, i próbuję sobie przypomnieć, kiedy to wszystko się zepsuło. Kiedy przestaliśmy być rodziną. Mieliśmy z Romanem proste życie — zwyczajne, bez luksusów, ale też bez większych dramatów. Oboje po sześćdziesiątce, duma z córki i przekonanie, że wychowaliśmy ją na porządną kobietę. Marta była jedynaczką, naszym oczkiem w głowie. A mieszkanie po mojej mamie Zosi miało być takim naszym zabezpieczeniem na starość. Nigdy nie traktowaliśmy tego jak majątku do roztrwonienia. To był symbol ciągłości, pamięci, korzeni. A potem Marta przyszła z płaczem. Roman od razu się wściekł. Widziałam po nim, że nie wierzy w ani jedno jej słowo. A ja? Ja się bałam.
Córka płakała
– Maciek mnie zostawił… – zaczęła Marta, wchodząc do kuchni jak cień, z przekrwionymi oczami i trzęsącymi się rękami. – A ja zostałam z długami… Bo kredyty były na mnie. Wszystko. Bo jemu „było łatwiej”... – dodała z goryczą, siadając przy stole i spuszczając głowę.
Roman się nie odezwał. Stał przy zlewie i nerwowo ściskał kubek. Patrzył na nią tak, jakby próbował ją rozgryźć, zrozumieć, czy to kolejny teatrzyk, czy naprawdę przyszła zrozpaczona.
– No i czego teraz chcesz? – zapytał chłodno, nawet nie odwracając się w jej stronę.
– Pomóżcie mi… – wyszeptała. – Mieszkanie... ono mogłoby pomóc… gdybyście je sprzedali… ja wszystko spłacę, zacznę od nowa…
– Ty zwariowałaś?! – huknął Roman i wreszcie spojrzał na nią ostro. – Przecież my tu mieszkamy! I niby dlaczego mamy je sprzedać, bo ty się zakochałaś w jakimś cwaniaku i dałaś się nabić w butelkę?!
– Roman, dość – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – To nasza córka.
– I co z tego?! Córka, która nie ma za grosz rozsądku! A teraz jeszcze chce nas zostawić z niczym!
– Roman… – szepnęłam, patrząc na Martę. Siedziała skulona, nie odzywała się, łzy kapały jej na spodnie.
– Nie możemy jej tak zostawić.
Czułam się rozdarta. Bo on miał rację – to był absurdalny pomysł. A jednak serce... serce mówiło, że nie mogę patrzeć, jak moje dziecko tonie.
Sprzedaliśmy mieszkanie
Akt notarialny podpisany, pieniądze przelane. Marta dostała wszystko — całą kwotę, bez żadnych warunków. To na nowy start – powiedział Roman z ironią, kiedy wychodziliśmy z kancelarii. Nie odpowiedziałam. Milczenie bolało mniej niż rozmowa.
Przenieśliśmy się do kawalerki po mojej kuzynce. Jeden pokój, mała kuchnia, wszystko na styk. Nasze meble nie zmieściły się nawet w połowie. Musiałam oddać stół po babci, komodę z albumami, kilka ulubionych książek. Nie miałam siły płakać. Mówiłam sobie: to chwilowe.
Początkowo Marta dzwoniła. Mówiła, że spłaciła pierwszą ratę, że komornik już się nie odzywa, że jest praca, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Przysyłała nawet zdjęcia nowego mieszkania. Uśmiechała się na nich, jakby wreszcie odetchnęła. Cieszyłam się razem z nią. W głębi duszy czułam, że warto było.
Potem… cisza.
Najpierw przestała odbierać telefony. Potem przestała odpisywać na wiadomości. Pisałam: „Martusiu, wszystko w porządku?”, „Tęsknię”, „Zadzwoń chociaż na chwilkę”… Nic.
– Może coś się stało? Może potrzebuje czasu? – próbowałam usprawiedliwiać jej milczenie.
– A może już nas nie potrzebuje – rzucił Roman gorzko, nie patrząc na mnie.
Wtedy poczułam, że może to jednak był błąd.
Nie chciała nas znać
Wsiadłam w autobus. Nawet nie powiedziałam Romanowi, dokąd jadę. Tylko zostawiłam kartkę: „Wracam wieczorem. Nie czekaj z obiadem.” Miałam serce w gardle, ale musiałam to zobaczyć na własne oczy.
Znałam adres — Marta sama mi go kiedyś podała, zanim jeszcze zamilkła. Wysiadłam trzy przystanki przed jej blokiem. Nie chciałam, żeby widziała mnie z daleka. Przeszłam resztę pieszo, próbując złapać oddech. Serce waliło mi jak oszalałe.
Zobaczyłam ją po chwili. Wychodziła z klatki schodowej w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Młody, elegancki, śmiał się głośno. Marta też się śmiała. Szła lekko, z torebką na ramieniu, z uśmiechem jakby świat był jej przyjacielem. Zatrzymali się przed autem. Pocałował ją w policzek.
Zrobiłam krok w ich stronę. Ona mnie zauważyła. I spojrzała tak, jak patrzy się na obcego człowieka. Bez emocji. Bez cienia zaskoczenia. Odwróciła głowę i wsiadła do samochodu. Stałam tam jak słup soli. Wróciłam do domu w milczeniu. Roman spojrzał na mnie tylko raz. I nic nie powiedział.
Wieczorem długo siedziałam przy stole, patrząc w pusty kubek po herbacie. Co zrobiłam nie tak? Czy byłam dla niej tylko wtedy potrzebna, kiedy tonęła?
Nazajutrz poszłam pod jej blok jeszcze raz. Czekałam. Gdy ją zobaczyłam, podeszłam.
– Marta.
Zatrzymała się, spięta.
– Nie możesz się tak pojawiać – powiedziała cicho. – Ja mam teraz swoje życie.
Zamknęłam oczy. To był koniec.
Zabolało nas to
Siedziałam na starej kanapie, z głową opartą o ramię Romana. Milczał, jak zwykle. Ale ja musiałam mówić, bo inaczej by mnie rozerwało od środka.
– Pamiętasz, jak Marta miała ospę i nie chciała smarować się tym zielonym świństwem? – zapytałam cicho. – Musiałam udawać wróżkę, że to magiczny eliksir na księżniczki. Wtedy tak mnie tuliła. A teraz… przechodzi obok, jakbym była natrętną sąsiadką.
Roman westchnął i spojrzał w sufit.
– Ja ją nie poznaję – wyszeptałam. – To nie jest nasza córka.
– A może… nigdy nie była taka, jak myśleliśmy? – odparł po chwili. – Może tylko widzieliśmy w niej to, co chcieliśmy widzieć.
Zamilkłam.
Zawsze myślałam, że jeśli będę dobrą matką — ciepłą, uważną, lojalną — to to wystarczy. Że dziecko to czuje. Że miłość do rodzica to coś oczywistego. A teraz czułam się, jakbym przegrała wszystko. Jako kobieta. Jako matka. Jako człowiek.
Spojrzałam na zdjęcie Marty na komodzie — miała może dziesięć lat, ściskała misia, z wielkimi oczami pełnymi zaufania. Przysunęłam je bliżej. Zobaczyłam w nim nie tylko ją, ale też siebie — sprzed lat, z nadzieją, że to dziecko kiedyś do mnie wróci.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam mężą. – Że ja nie wiem, czy Marta nas wykorzystała… czy po prostu już nas nie potrzebuje. I to boli tak samo.
– Może jedno i drugie – odparł cicho.
Teresa, 64 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Odkąd stosujemy w domu zasadę 3xZ, oszczędności mnożą się same. Nasze małżeństwo też ma się lepiej”
- „Nie odkładałam na emeryturę, bo brałam kredyty dla dzieci. Teraz one o mnie zapomniały, a ja liczę każdą złotówkę”
- „Byliśmy po ślubie 25 lat i łączyły nas tylko wspólne rachunki. Telefon od nieznajomej wyjaśnił mi powód”

