„Córka przestała się odzywać, bo nie poparłam jej rozwodu. Wiem, że ją zawiodłam, ale trochę przesadza”
„– Mamo, ja nie jestem szczęśliwa! Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? – spytała. – A kto powiedział, że życie ma być bajką? – odparłam z irytacją. – Małżeństwo to nie tylko chwile, kiedy jest łatwo”.

- Redakcja
Poranki są najgorsze. Zegar na ścianie wybija siódmą, a ja już od dwóch godzin kręcę się po mieszkaniu. Zaparzyłam kawę, która dawno wystygła. Rozłożyłam gazety, ale nawet nie przeglądam nagłówków. Stoję przy oknie i patrzę, jak starsza sąsiadka prowadzi na smyczy swojego jamnika. Ulica jak zwykle – za cicho, za spokojnie, jakby świat nadal spał, tylko ja nie mogę.
Czuję się samotna
Mój dzień zaczyna się bez słów. Mąż zmarł pięć lat temu. Od tamtej pory z nikim nie dzielę śniadań, cisza zagłusza każdy dźwięk, nawet stukot łyżeczki o porcelanę. Tęsknota za nim jest inna. Łagodna, oswojona. Jak stary ból, który z czasem przestaje kłuć, ale wciąż nie pozwala zapomnieć.
Z Anetą było inaczej. Ona była moją przyjaciółką, powierniczką, córeczką… moim sercem poza ciałem. Czasami aż trudno uwierzyć, że w tym samym domu, przy tym samym stole, śmiałyśmy się z głupot, gotowałyśmy razem zupę dyniową i robiłyśmy pierniki w kształcie gwiazdek.
Zdarza mi się włączyć starą pocztę głosową i słuchać jej głosu. „Mamusiu, kocham cię, zadzwonię później.” Zadzwoniła. Ale już nie odebrałam. Wtedy to się zaczęło.
Nie od razu przestała się odzywać. Najpierw były krótkie, chłodne rozmowy. Potem brak odpowiedzi na wiadomości. Aż któregoś dnia mój telefon zaczął milczeć. I milczy do dziś.
Zastanawiam się czasem, co by było, gdybym wtedy powiedziała coś innego. Gdybym nie trzymała się tak kurczowo swoich zasad. Gdybym nie próbowała jej ratować po swojemu. Ale ja… ja tylko chciałam dobrze.
Wiem, że ją zawiodłam. Tylko nie potrafię zrozumieć – czy można tak po prostu przestać być czyjąś matką?
Nie pochwalałam jej decyzji
– Mamo, chcę się rozwieść – powiedziała Aneta, nawet na mnie nie patrząc. Staliśmy w kuchni, jeszcze pachniało pieczonym kurczakiem, który właśnie wyjęłam z piekarnika.
– Co takiego? – odłożyłam rękawicę na blat.
– Już od dawna nie jest dobrze. Nie chcę już z nim być – odparła spokojnie, jakby mówiła o zmianie fryzjera, nie o końcu małżeństwa.
– Aneta, ale wy przysięgaliście sobie… Przecież to nie tak się robi. Trzeba walczyć, rozmawiać… – zaczęłam mówić zbyt szybko, zbyt ostro.
Wreszcie spojrzała mi w oczy.
– Mamo, ja nie jestem szczęśliwa! Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć? – spytała.
– A kto powiedział, że życie ma być bajką? – odparłam z irytacją. – Małżeństwo to nie tylko chwile, kiedy jest łatwo.
Aneta parsknęła śmiechem, zimnym, gorzkim.
– No tak, bo ty wiesz najlepiej, co czuję. Miałam nadzieję, że chociaż ty mnie zrozumiesz. Że staniesz po mojej stronie. Ale nie. Ty zawsze wiesz lepiej, co dla mnie dobre, prawda?
– Ja tylko chcę, żebyś nie popełniła błędu! – wybuchłam.
– Nie, mamo. Ty chcesz, żebym żyła tak, jak ty uważasz za słuszne – odpowiedziała twardo. – Ale ja tak nie chcę. Nie będę się dusić w związku tylko po to, żeby ci było wygodnie. Wolałabyś, żebym była nieszczęśliwa, ale zamężna?
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie rozumiałam jej. A ona patrzyła na mnie z zawodem, który bolał bardziej niż jakiekolwiek słowa.
– Wiesz co, dajmy spokój. I tak nie ma sensu – rzuciła. Wzięła kurtkę z krzesła i wyszła. Bez pożegnania.
Córka się obraziła
Najpierw myślałam, że się obraziła. Że potrzebuje kilku dni, żeby ochłonąć. W końcu to była emocjonalna rozmowa, powiedziałyśmy sobie rzeczy, których pewnie żadna z nas nie chciała usłyszeć. Ale dni mijały. A telefon milczał.
Dzwoniłam. Najpierw raz dziennie, potem co drugi. Na początku była poczta głosowa, potem już tylko sygnał rozłączenia. Pisałam wiadomości – krótkie, dłuższe, żartobliwe i poważne. Bez odpowiedzi.
W końcu zaczęłam dzwonić do wnuków. Starszy odebrał, ale głos miał niepewny.
– Babciu, mama teraz dużo pracuje… – wymamrotał. I zaraz się pożegnał.
Zaczęłam się zastanawiać – może coś się stało? Może ona naprawdę nie daje rady? Może powinnam pojechać? Ale coś mnie powstrzymywało. Duma? Strach? Wstyd? Nie wiem.
W nocy budziłam się spocona, z uczuciem, że zaraz się coś stanie. Że już coś straciłam, na zawsze. Potem leżałam godzinami w ciemnościach, nasłuchując ciszy, która nagle stała się nie do zniesienia. Wciąż mówiłam sobie, że nie zrobiłam nic złego. Przecież tylko chciałam dobrze. Przecież ona ma prawie 40 lat. Czy naprawdę powiedzenie „przemyśl to jeszcze” to powód, żeby przekreślić wszystko? Ale zaczęło mnie dręczyć pytanie: a może właśnie wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowała, ja wybrałam przekonania zamiast niej?
Potrzebowałam wsparcia
Zofia nalała mi herbaty i spojrzała uważnie. Wiedziała, że coś mnie gryzie.
– Nie odzywa się? – zapytała.
Pokręciłam głową.
– Już dwa miesiące. Nawet na święta nie zadzwoniła. Pierwszy raz w życiu nie usłyszałam od niej „Wesołych Świąt, mamo”.
– Może... trzeba dać jej czas?
– Czas? – powtórzyłam ostro. – Zosiu, ja jej nie okradłam. Nie zdradziłam. Powiedziałam tylko, że rozwód to nie jest rozwiązanie.
– Maria, ty jej nie powiedziałaś tego. Ty ją oceniłaś – rzuciła spokojnie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Co ty mówisz?
– To nie było: „Rozumiem cię, chociaż mi ciężko to przyjąć”. To było: „Nie rób tego, bo ja uważam, że to złe”.
Zamilkłam.
– Czasem ludzie nie chcą rad. Chcą tylko, żeby ktoś ich wysłuchał, przytulił i powiedział: „Jestem z tobą, bez względu na wszystko”.
Zofia miała rację. Zawsze była tą mądrzejszą z nas dwóch. A ja? Ja ciągle musiałam być tą „rozsądną”. Matką, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Tymczasem może Aneta po prostu potrzebowała, żebym była tylko mamą. Nie sędzią. Nie nauczycielką życia.
Wzięłam łyk herbaty i poczułam, że coś się we mnie kruszy.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś mi wybaczy?
Zofia uśmiechnęła się smutno.
– Nie wiem. Ale wiem, że warto spróbować. Bo czasem jedna rozmowa może odczarować lata milczenia.
Spotkałam ją przypadkiem
Nie planowałam wyjścia. Ale zabrakło mąki, a sąsiadka zapowiedziała, że wpadnie na sernik. Wyszłam w dresie, bez makijażu, z myślą, że wrócę za dziesięć minut. A potem... zobaczyłam ją.
Stała przy kasie, z torbą pełną zakupów. Ten sam płaszcz, który kupiłyśmy razem na zimowej wyprzedaży. Tylko że teraz wyglądał na niej inaczej. Znieruchomiałam. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Chciałam podejść. Powiedzieć coś. Cokolwiek. Ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa.
Aneta podniosła wzrok. Nasze spojrzenia się spotkały. Przez krótką chwilę – wieczność. Jej twarz zastygła. Nie uśmiechnęła się. Nie zrobiła kroku w moją stronę. Odwróciła wzrok. I wyszła. Po prostu wyszła. Zostałam z torebką mąki w dłoni i drżącym oddechem.
Wracałam do domu, czując, że coś się rozsypuje. Bo teraz to już nie była tylko cisza. Teraz była twarz. Oczy, które patrzyły na mnie obojętnie. Córka, którą znałam na wylot, stała się dla mnie kimś obcym. Albo to ja stałam się obca dla niej.
Zamknęłam drzwi, usiadłam na kanapie i długo nie mogłam się ruszyć. W głowie wciąż miałam jej spojrzenie. Tam było wszystko – ból, zawód, chłód. I wtedy zrozumiałam: ja już jej nie rozumiem. Ale ciągle za nią tęsknię.
Chcę się pogodzić
Minął tydzień, a ja nadal nie mogłam się uspokoić. Spotkanie w sklepie wryło mi się w serce jak drzazga. Jej spojrzenie było... inne. Jakby patrzyła na obcą kobietę. Może rzeczywiście byłam już dla niej obca?
Wieczorami siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni. Przeglądałam nasze stare zdjęcia w galerii – te, które kiedyś wysyłała mi z wakacji, z urodzin dzieci. Od ponad roku nie dostałam od niej nic. Pusto. W końcu nie wytrzymałam.
Otworzyłam wiadomości. Jej numer nadal był zapisany jako Córeczka. Palce drżały, gdy pisałam. Kasowałam. Zaczynałam od nowa. W końcu zostało jedno, krótkie zdanie:
„Jutro piekę sernik. Wpadnij, jeśli masz ochotę. Mama.”
Wpatrywałam się w ekran przez minutę, jakby miał mi dać odpowiedź. Czy to za mało? A może za dużo? Wysłałam. Telefon nie zapiszczał. Nie zadzwonił. Cisza. Ale ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że zrobiłam coś właściwego. Nie mówiłam, co powinna. Nie przekonywałam. Po prostu zaprosiłam. Do stołu. Do domu. Do siebie. Tylko tyle. A może aż tyle.
Maria, 64 lata
Czytaj także:
- „Codziennie obowiązkowo dzwoniłam do teściowej. Nikt tego nie rozumiał, nawet mój mąż, ale ja miałam ważne powody”
- „W Dzień Dziecka eks przypomniał sobie, że ma syna. Prezentem chciał kupić jego miłość, ale czekała go niespodzianka”
- „26 maja zostałam mamą chłopca, choć nie byłam w ciąży. Ten prezent od losu kosztował mnie wiele łez”

