„Córka podrzuca mi wnuki i twierdzi, że opieka to mój obowiązek. Gdy zażądałam od niej pieniędzy, nagle straciła rezon”
„Od kiedy proszenie o szacunek jest robieniem problemów? Położyłam słuchawkę i poczułam, że mam dosyć. Tego, jak traktują mnie jak darmową siłę roboczą. Jak kogoś bez planów, potrzeb, życia”.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz pierwszy zgodziłam się zostać z wnukami na weekend, żeby Anka z mężem mogli pojechać nad jezioro. Może jeszcze wcześniej, gdy urodziła pierwszego syna i uznała, że babcia zawsze będzie pod ręką. Ale jedno wiem na pewno – coś się zmieniło. Z bycia kochającą babcią powoli stałam się darmową nianią na pełen etat. Bez słowa wdzięczności, bez pytania, czy mam swoje plany. Aż w końcu się zbuntowałam. I dopiero wtedy zobaczyłam, ile naprawdę dla niej znaczę. I jak niewiele jestem warta, jeśli żądam czegokolwiek w zamian.
Kiedyś to była inna dziewczyna
Pamiętam Ankę jako moją najczulszą córeczkę. Zawsze garnęła się do mnie, tuliła w nocy, a kiedy było jej źle, pierwsza leciała po radę właśnie do mnie. „Mamuś, tylko nie mów tacie” – powtarzała, jakbyśmy miały nasz sekretny, kobiecy front. Była empatyczna, wrażliwa, potrafiła godzinami słuchać, co mnie boli. Przez wiele lat byłam z niej dumna. A potem dorosła.
Gdy poznała Tomka, cieszyłam się razem z nią. Taki poukładany, kulturalny chłopak. Oświadczył się jej po roku, a na weselu płakałam jak bóbr – ze wzruszenia i szczęścia. Byłam pewna, że Anka będzie szczęśliwa i że stworzy z nim rodzinę pełną miłości. I może przez jakiś czas tak było. Urodził się Franek, potem Kasia. Przychodzili w niedzielę na obiad, przynosili kwiaty, śmiali się. Wszystko było, jak trzeba.
A potem, powoli, nie wiem nawet kiedy, zaczęłam zauważać, że nasze relacje się zmieniają. Już nie pytała, czy mogę zostać z dziećmi. Informowała.
– Mamo, jutro zostawiam ci dzieci. Mamy z Tomkiem kolację służbową.
Potem wychodziła i zostawiała mi na stole kartkę z listą: kto co je, kiedy drzemka, o której bajki. Ani „dziękuję”, ani „czy ci pasuje”. Byłam zaskoczona, ale machnęłam ręką. Przecież to tylko jeden wieczór. Tyle że nie był. Potem był kolejny. I kolejny weekend. I tygodnie, kiedy dzieci były ze mną częściej niż z rodzicami. A ja, głupia, tłumaczyłam ją przed sobą. Bo przecież ją kocham.
Stałam się darmową opiekunką
Z początku jeszcze próbowałam delikatnie zaznaczyć granice.
– Aniu, w tym tygodniu nie dam rady, mam wizytę u lekarza – mówiłam.
– To przełóż – odpowiadała bez mrugnięcia okiem. – To tylko kontrola, dzieci są ważniejsze.
Przestała nawet pytać, czy mogę. Zaczęła mówić, co muszę. I wszystko to w tonie, który nie pozostawiał miejsca na negocjacje. Pamiętam, jak pewnego dnia przyszła z walizką, Frankiem na ręku, Kasią śpiącą w foteliku.
– Jutro wyjeżdżamy na cztery dni, masz ich, mamo – rzuciła szybko i już była w drzwiach.
– Ale… – zaczęłam, zdezorientowana.
– Bez ale – przerwała. – Nie marudź, to tylko dzieci. Twoje wnuki.
– A może byście kiedyś zapytali, czy mam inne plany? – wyrwało mi się. Spojrzała na mnie jak na kogoś, kto mówi niezrozumiałym językiem. – Jakie ty możesz mieć plany? Emerytura to nie praca.
To zdanie wracało do mnie przez kolejne dni, kiedy z bolącym kręgosłupem biegałam za rozbrykanym Frankiem, kiedy nosiłam Kasię po schodach, bo nie chciała iść sama, kiedy gotowałam trzy obiady dziennie, bo dzieci marudne. Nagle moje życie stało się grafikiem przedszkola, a ja – babcią na zawołanie.
I nikt nie zauważał, że jestem zmęczona. Nikt nie pytał, czy jeszcze daję radę. Wszyscy uznali, że to się należy. Że babcia to funkcja, nie człowiek. A ja coraz częściej kładłam się wieczorem z gulą w gardle i pytaniem, którego bałam się wypowiedzieć na głos: „Czy to jeszcze miłość, czy już wykorzystywanie?”.
Przestało mi to pasować
Punktem zapalnym była środa. Zadzwoniła do mnie Anka, głos miała pewny siebie, jak zawsze, bez „cześć”, bez „masz chwilę?”. Po prostu rozkaz:
– Dzisiaj odbierasz Franka z przedszkola. Kasię przywiezie Tomek. Daj im kolację, kąpiel i połóż spać. My wrócimy koło północy.
– A wy gdzie się wybieracie w środku tygodnia? – zapytałam, siląc się na spokojny ton.
– Integracja firmowa, trzeba się pokazać, wiesz, jak jest – rzuciła nonszalancko. – Nie będziesz robić problemów, prawda?
Problemów. Od kiedy proszenie o szacunek jest robieniem problemów? Położyłam słuchawkę i poczułam, że mam dosyć. Tego, jak darmową siłę roboczą. Jak kogoś bez planów, potrzeb, życia.
Wieczorem, gdy dzieci już spały, poszłam do kuchni. Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam i przez chwilę po prostu patrzyłam w stół. W myślach zaczęłam liczyć, ile dni w miesiącu spędzam z wnukami. Wyszło mi, że więcej niż ich matka. A potem policzyłam – dla porządku – ile razy usłyszałam „dziękuję”. Szybko skończyłam. Zadzwoniłam do sąsiadki, Krysi. Zawsze była bezpośrednia. – Krysia, powiedz szczerze: czy ja przesadzam?
– Nie przesadzasz. Ona cię wykorzystuje, kochana. I to tak, że aż przykro patrzeć – odpowiedziała bez wahania.
Wtedy poczułam, że już nie chcę tego dłużej ciągnąć. Nie za darmo, nie bez pytania, nie kosztem siebie. Muszę z Anką porozmawiać. Ale nie jak matka z córką. Jak kobieta z kobietą.
Postawiłam sprawę jasno
Następnego dnia zadzwoniłam do Anki. Głos miałam spokojny, ale w środku gotowałam się z emocji.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam. – Najlepiej wieczorem, jak dzieci pójdą spać.
– Coś się stało? – zapytała z lekkim niepokojem. – Nie. Ale chcę, żebyś mnie wysłuchała do końca.
Usiadłyśmy przy stole w moim mieszkaniu. Anka piła kawę, ja herbatę. Przez chwilę była cisza. A potem zaczęłam:
– Wiem, że jesteś zapracowana. Wiem, że bycie mamą dwójki dzieci to nie wakacje. Ale ja też mam prawo do odpoczynku. Mam prawo nie chcieć być z dziećmi codziennie. Mam swoje lata, zdrowie już nie to. A wy traktujecie mnie jak pomoc domową.
– Mamo, ale to twoje wnuki! – weszła mi w słowo. – Ty powinnaś się cieszyć, że możesz z nimi być!
– I się cieszę. Ale nie za cenę własnego życia – odpowiedziałam twardo. – Dlatego od przyszłego tygodnia ustalamy jasne zasady. Maksymalnie dwa dni w tygodniu mogę wam pomóc. I chcę za to wynagrodzenie. Symboliczne, ale konkretne. Bo to nie jest hobby, to jest praca.
Zatkało ją. Odsunęła filiżankę i patrzyła na mnie jak na kogoś obcego.
– Ty chcesz ode mnie pieniędzy? Od własnej córki?
– Nie od córki. Od matki dwójki dzieci, która regularnie korzysta z mojej opieki. Jeśli zatrudniłabyś nianię, musiałabyś jej zapłacić. Ja też mam prawo coś dostać za mój czas i zdrowie.
Nie odpowiedziała. Wstała, założyła płaszcz i wyszła. Bez słowa.
Kawa na ławę
Minął tydzień, odkąd Anka opuściła moje mieszkanie bez słowa. Nie dzwoniła. Nie pisała. Było mi przykro, ale i lżej. Pierwszy raz od miesięcy spałam spokojnie. Aż w końcu, w sobotę rano, zadzwoniła do drzwi. Stała na progu z dziećmi i ciężkimi torbami.
– Mamo, nie mam nikogo innego. Tomek wyjechał służbowo, a mnie wezwali do pracy. Pilne – patrzyła na mnie błagalnie. – Tylko dzisiaj, błagam.
Spojrzałam na Franka i Kasię. Stały cichutko, jakby czuły napięcie. Wpuściłam ich, ale zanim zamknęłam drzwi, powiedziałam jedno:
– Wieczorem wracacie razem. I musimy dokończyć rozmowę. Wieczorem dzieci już spały. Usiadłyśmy znowu w kuchni. Anka wyglądała na zmęczoną, ale też... skruszoną.
– Przepraszam – powiedziała w końcu cicho. – Wiem, że przesadziłam. Myślałam, że skoro jesteś moją mamą, to zawsze będziesz. Bez pytania, bez granic.
– I jestem. Ale nie chcę być tylko darmowym pracownikiem – odparłam spokojnie.
Wtedy Anka się rozpłakała. Powiedziała, że z Tomkiem mają problemy finansowe. Że ostatnio się mijają. Że te wszystkie „integracje” to były próby utrzymania kontaktów, pracy, czegokolwiek. A dzieci… No cóż. Uznali, że ja zawsze jestem.
– Nie chcieliśmy cię krzywdzić. Po prostu zapomnieliśmy, że ty też masz prawo do życia.
Wtedy po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w niej tę moją dawną Ankę. Dziewczynkę, która kiedyś tuliła się do mnie z płaczem. I choć było mi ciężko, postanowiłam dać jej szansę. Ale już na nowych zasadach.
Nie jestem z kamienia
Zgodziłam się pomóc Ance. Ale tym razem to była umowa – jasna, przejrzysta, godna dla obu stron. Dwa dni w tygodniu. Ustalona kwota. I szacunek – ten najważniejszy składnik, którego tak długo brakowało. Na początku Ance ciężko było się z tym pogodzić. Widziałam, jak z trudem wyciągała portfel, jak jej duma podpowiadała, żeby coś odburknąć. Ale milczała. I chyba to milczenie było największym krokiem naprzód.
Z czasem zaczęła znowu przychodzić nie tylko po pomoc. Siadała przy kawie, opowiadała, jak dzieci w przedszkolu, jak w pracy, jak z Tomkiem różnie, ale próbują. Pytała mnie, jak się czuję. Czy byłam u lekarza. A ja czułam, że powoli wraca ta nasza relacja, której tak mi brakowało – nie układ usługowy, ale matka i córka.
Wnuki nadal kocham nad życie. Ale teraz, kiedy przychodzą, wiem, że jestem z nimi z wyboru, nie z przymusu. I to zmienia wszystko. Już nie budzę się rano z ciężarem w sercu. Wiem, że mogę powiedzieć „nie”, jeśli czegoś nie chcę. I wiem, że Anka to uszanuje. Nie jestem z kamienia. Mam uczucia i granice. I mam prawo, by ktoś to zauważył. Bo choć jestem babcią, to nadal jestem kobietą, człowiekiem, osobą z własnym życiem. Może to dojrzewanie do tego zajęło nam z Anką trochę czasu. Ale lepiej późno niż nigdy. I tego się trzymam.
Maria, 63 lata
Czytaj także:
- „Mąż po przejściu na emeryturę ciągle siedzi w domu. Ja marzę o Kanarach, on o telewizorze i kapciach”
- „Zarabiam więcej niż mąż, ale wstydzę się przyznać przed jego rodziną. Teść się zapiera, że to nie godzi się kobiecie”
- „Zapożyczyłem się, żeby córka miała najpiękniejszą komunię. Zamarłem, kiedy do drzwi zapukał komornik”

