Reklama

Codzienność na emeryturze... Kiedyś wyobrażałam ją sobie jako spokojny czas z książką i rozmowami przy kawie. I owszem – coś z tego mam. Mieszkamy z Tadeuszem na obrzeżach miasta, w małym, przytulnym domku, który wspólnie remontowaliśmy przez lata. Codzienność składa się z prostych rzeczy – podlewania kwiatów, czytania krzyżówek, krótkich spacerów po okolicy.

Ale najgorsza w tym wszystkim jest cisza. Taka, która ciąży bardziej niż zmęczenie czy samotność. Cisza po kimś, kto miał być blisko. Po Monice.

Córka zapomniała o nas

Nasza jedynaczka. Oczko w głowie, nasza duma. Ileż myśmy w nią włożyli... Korepetycje z matematyki, zajęcia plastyczne, angielski od trzeciej klasy podstawówki. Wakacje nad morzem, później wyjazdy na obozy, nowe buty, modne bluzy. A potem studia – w innym mieście, ale to my co miesiąc przelewaliśmy pieniądze na mieszkanie, jedzenie, wszystko.

Po studiach... coś się zmieniło. Najpierw rzadziej dzwoniła. Później, gdy pytaliśmy, kiedy przyjedzie, zawsze miała „dużo pracy”. A potem już tylko przelewy. Z okazji urodzin. Świąt. Czasem „bo Monika musi coś opłacić”.

Tęsknię. Czasem aż boli. Dzwonię do niej, a ona odbiera z takim tonem, jakbym jej przeszkadzał. Nigdy nie pyta, jak się czuję. Nie pamięta, że Tadeusz miał operację. Nie wie, że czasem płaczę w kuchni, gdy przypadkiem znajdę jej stare zdjęcie. Czasem zastanawiam się, czy byliśmy zbyt dobrzy. Czy wychowaliśmy ją na egoistkę. A może... zawiedliśmy?

Pokłóciłam się z mężem

– Tadeusz, przestań. Przecież to nasza córka – powiedziałam cicho, nie podnosząc wzroku znad obrusa, który skubałam nerwowo.

– Halina, córka czy nie córka – warknął mój mąż – ale niech ona się wreszcie zachowa jak człowiek! Jak rodzina!

– Może ma problemy... Pracę, może kogoś poznała, może... – zaczęłam, ale przerwał mi od razu.

Przestań ją wiecznie usprawiedliwiać! – podniósł głos i uderzył dłonią w blat. – Od pięciu lat ani razu tu nie była. Nawet na wigilię. Wysyłamy pieniądze jak bankomat, a ona? Ani słowa, ani „dziękuję”, ani telefonu w urodziny!

– Ale to nasza jedynaczka... Ja nie umiem być na nią zła – szepnęłam, czując jak gardło mi się zaciska.

– Bo ty zawsze ją tłumaczysz. Nawet wtedy, jak nas okłamywała, że chodzi na zajęcia, a siedziała w klubach! – wybuchnął i wstał od stołu. – Ty wiesz, ile ja wtedy nadgodzin robiłem, żeby jej opłacić wynajem?!

Stałam w milczeniu. Wiedziałam, że ma rację. Ale co miałam zrobić? Przestać być matką?

– Wczoraj znowu napisała – rzucił przez ramię. – Pyta, czy moglibyśmy jej pożyczyć osiem tysięcy.

Zatkało mnie.

– My nawet nie mamy tyle na koncie, a oszczędności nie będziemy ruszać – powiedziałam.

Tadeusz spojrzał na mnie z goryczą.

– No właśnie. I nie miej złudzeń, Hala. Jak wyślemy, to znowu zniknie na kolejne lata.

Zostałam sama w kuchni. Słyszałam jak trzasnęły drzwi od garażu. A ja... tylko siedziałam, trzymając dłonie splecione tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Może rzeczywiście coś zrobiliśmy źle? Może ją rozpieściliśmy? Może popełniłam błędy, które dziś mszczą się na nas obojgu?

Nie dało się z nią rozmawiać

Wpatrywałam się w telefon, jakbym pierwszy raz trzymała go w dłoni. Dwa razy wpisywałam numer Moniki i dwa razy kasowałam. W końcu westchnęłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci.

– No, mamo, co jest? – odezwał się jej głos. Suchy jak papier.

– Cześć, kochanie... – powiedziałam, próbując zabrzmieć pogodnie. – Dzwonię, bo... bo dostałam twoją wiadomość.

– Aha, czyli przeczytałaś. No właśnie, bo sytuacja trochę pilna, a ja mam problem z kredytem. Wiesz, chodzi o wkład własny...

– Tak, czytałam... – wtrąciłam, a głos zadrżał mi lekko. – Tylko chciałam zapytać... jak się masz, Moniczko?

– Mamo, serio? Możemy nie robić teraz tych gierek? – westchnęła poirytowana. – Źle się mam, jak zwykle. Haruję po godzinach, szefowa mnie nie cierpi, a teraz jeszcze te mieszkania idą jak świeże bułki. Albo biorę teraz, albo nigdy. To jak? Pomożecie?

Zamilkłam na chwilę. Tylko chwilę. Ale dla mnie to była przepaść. Monika nie zapytała o tatę. Nie zapytała, czy jestem zdrowa. Nawet się nie zapytała, czy mamy z czego dać.

Zobaczę, co da się zrobić – wymamrotałam.

– Dobra, tylko daj znać do końca tygodnia, okej? – i zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała: – Lecę, mam spotkanie. Pa.

Rozłączyła się. Odłożyłam telefon na stół i przez moment tylko wpatrywałam się w obrus. Serce waliło mi jak oszalałe. Nawet nie zapytała, jak się czuję. Nie zapytała, czy czegoś nie potrzebujemy. Poczułam, jak łzy same płyną mi po policzkach. Wytarłam je nerwowo. Tadeusz miał rację. Byłam dla niej tylko portfelem. Ale przecież... tak bardzo ją kocham.

Obwiniała nas

Była niedziela. Tadeusz oglądał wiadomości, a ja, jak zwykle, przeglądałam telefon, żeby zabić wieczorną ciszę. I wtedy przyszła wiadomość od Moniki.

„Mamo, przemyślałam wszystko. Wiem, że proszę o pomoc, ale chcę, żebyście wiedzieli, że to nie z wygody. Naprawdę potrzebuję tego mieszkania. Nie jestem już dzieckiem. Przeszłam przez wiele. Nie wiecie, jak ciężko było dorastać w domu. Zawsze ta presja, oczekiwania. To, że miałam być idealna, zdolna, wdzięczna. Nigdy nie czułam się sobą. To nie był dom, do którego chce się wracać. Nie chcę wracać do tamtych wspomnień. Ale też nie chcę być niewdzięczna. Tylko proszę… pomóżcie mi. Pożyczcie chociaż część. Chcę mieć wreszcie coś swojego.”

Czytałam to raz, drugi, trzeci. Palce drżały. Miałam ochotę zawołać Tadeusza, ale bałam się jego reakcji. W końcu zebrałam się w sobie.

– Tadek, przeczytaj... – podałam mu telefon.

Zamilkł, przeczytał. Dwa razy. A potem usiadł ciężko przy stole.

Czy ty to rozumiesz, Halina? Ona nas obwinia. Że byliśmy zbyt... dobrzy? Że chcieliśmy, żeby coś osiągnęła?

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Próbowałam przypomnieć sobie sceny z przeszłości. Czy naprawdę byłam aż taka surowa? Czy naprawdę wymagałam za dużo? Ale przecież zawsze jej kibicowaliśmy. Tadeusz odkładał każdy grosz. Ja przesiadywałam z nią nad książkami do nocy...

– Tadek... Może ja naprawdę... może za bardzo ją pchałam?

– Nie. Nie daj sobie wmówić, że jesteś zła. Ona po prostu... – przerwał, bo głos mu zadrżał – …nie chce nas już mieć w swoim życiu. Ale jak trzeba pieniędzy, to pamięta.

Poczułam, że we mnie coś się łamie. Zaczęła się we mnie budzić złość, której dotąd nie czułam. Złość matki, która przez całe życie dawała, a teraz słyszy, że była ciężarem.

Wszystko mnie denerwowało

Nie mogłam usiedzieć w domu. Wszystko mnie denerwowało – stół, na którym jeszcze leżał telefon, kubek z niedopitą herbatą, cisza w salonie. Nawet Tadeusz, który usiadł w fotelu z gazetą i nie odezwał się ani słowem.

Włożyłam płaszcz i wyszłam, trzaskając drzwiami mocniej, niż zamierzałam. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz i przez chwilę poczułam ulgę. Szłam przed siebie, nie mając celu. Mijając ogródki, pocztę, piekarnię. Znajome twarze z sąsiedztwa kiwały głowami, a ja tylko mechanicznie się uśmiechałam.

W końcu dotarłam do parku. Usiadłam na ławce przy stawie i zaczęłam się gapić w wodę. Przez chwilę byłam zupełnie sama ze swoimi myślami.

Obok przechodziła kobieta z dziewczynką. Mała śmiała się, biegła przed mamą, a ta krzyczała za nią z uśmiechem. Coś ścisnęło mnie w środku. Przypomniałam sobie, jak Monika biegała kiedyś tak samo. Jak potykała się o własne nogi i śmiała się w niebo.

Wtedy do oczu napłynęły mi łzy. Ale tym razem nie ze smutku. Z gniewu.

– Oddaliśmy jej wszystko – powiedziałam sama do siebie. – A ona traktuje nas jak ciężar. Jak ludzi z przeszłości, których się pozbywa, jak stary mebel.

Zacisnęłam usta i spojrzałam na drzewa, jakby to one miały mi odpowiedzieć. Nie. Dość tego. Wróciłam do domu późnym popołudniem. Tadeusz siedział wciąż w tym samym miejscu, tylko światło się zmieniło.

Musimy podjąć decyzję – powiedziałam, ściągając płaszcz. – I tym razem nie dam się przekonać, że Moniczka ma powody.

– Masz coś na myśli? – zapytał ostrożnie.

– Tak. Nie damy jej tych pieniędzy. Ani teraz, ani później. Najpierw musi zrozumieć, że nie można ciągle brać, nie dając nic w zamian.

Tadeusz patrzył na mnie długo, a potem tylko kiwnął głową. I po raz pierwszy od miesięcy... poczułam ulgę.

Nie będziemy bankomatem

Siedzieliśmy przy stole. Bez radia, bez telewizora. W ciszy. Tylko tykanie zegara nad kredensem przypominało, że czas w ogóle płynie. Przede mną leżał telefon, ekran był wygaszony. Monika nie dzwoniła. Czekała tylko na przelew.

– Tadeusz, ja już nie mogę – powiedziałam, w końcu łamiąc ciszę. – Czuję się... pusta. Jakby ktoś mnie z nas wyssał. I nie mogę się już okłamywać, że to się zmieni.

– Nie będzie łatwo – odparł cicho. – Ale masz rację. Przez tyle lat tylko dawaliśmy. A ona nawet nie zapyta, czy żyjemy.

– Chciałam być dobrą matką, rozumiesz? – wbiłam wzrok w stół. – Chciałam, żeby jej niczego nie brakowało. Ale chyba po drodze zgubiłam siebie. Nas. Bo ile razy można udawać, że wszystko jest w porządku?

Tadeusz przesiadł się na krzesło obok i ujął moją dłoń. Tak ciepło, zwyczajnie.

Może czas wreszcie pomyśleć o sobie. My też jesteśmy ważni, Hala. Nie możemy dawać w nieskończoność komuś, kto nawet nie wie, kiedy mamy imieniny.

Spojrzałam na niego, pierwszy raz od dawna naprawdę uważnie. I zobaczyłam zmęczonego mężczyznę, który po prostu chciał spokoju. Tak jak ja.

– To co? Odmawiamy?

– Tak – powiedziałam twardo. – Nie przelewamy. Nie teraz. Nie kosztem siebie.

Tadeusz westchnął z ulgą. A ja poczułam, że choć boli, to podjęliśmy dobrą decyzję. Później siedzieliśmy w fotelach. On z książką. Ja z kocem i gorącą herbatą. Nie rozmawialiśmy. Nie musieliśmy.
Po raz pierwszy od dawna nie czekałam na telefon od Moniki.

Halina, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama